Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Nie mogę, bo winien im jestem wdzięczność za to, że wypeł niają mi od dwóch tygodni pustkę, która bez tego stała by się nie do zniesienia, I mogę tylko żałować, że nie ma we mnie umiejętności bezbolesnego znajdowania w so bie takiego siebie, co ma zdolność łagodnego i wierzytel nego przeistaczania się w postać, jakiej wymagają okoli czności. A nie ma i nie będzie dopóty, dopóki nie prze stanę brzydzić się kłamstwem w jakiejkolwiek postaci. I brzydzę się tym kłamstwem. I brzydzę się strasznie, chociaż wiem, że sam w nim grzęznę, mimo że walczę, jak potrafię. I wiem, że dla usprawiedliwienia się przed samym sobą dzielę je na „dobre" i „złe". W końcu je dnak złe są wszystkie i mówię to, i wiem, że kłamię. I nie da się nie okłamywać innych, skoro okłamujemy siebie samych. Powiosłowałem trochę łyżką w zupie, ale nie dopłyną łem nawet do jej środka, gdy wróciła delegacja. Huku narobili strasznego. Gadatliwe to, a rozgdakane, a za 150 dowolone, a szczerzą się. Wymarzli ostro. Narzekają tyl ko, że powitalna delegacja nie „zabezpieczyła" niczego na rozgrzewkę, ale i bez tego było pięknie. Przysiada się do naszego stołu przeraźliwie chudy i długi młodzian. Dałem mu „Triangul". Triangul czuje się przy stoliku jak przy swoim, zresztą, co ja mani tu do gadania. O naszej współbiesiadniczce mówi „moja żona". „Żona" chichocze. Leci parę mądrości typu „ko bieta to nie człowiek". Mam ochotę pacnąć go łyżką w tę jego zmarzniętą trąbę. Może innym razem. Byłem chwilę w mieście. Wrzuciłem listy. Z pewnym zdumieniem odkryłem, że są tu taksówki. Ta, która po zwoliła mi zrobić to odkrycie, miała numer 5. Myślę, że to nie jest prawda. Nie ma taksówek z numerem 5. Albo to nie jest miasto. Taksówka z numerem 5 może, co naj wyżej, jeździć po stole bilardowym. W papierniczym dalej nie ma ołówków. Boleśnie od czuwam to, że z powodu mrozu straciłem możliwość ma zania tuszem. Ołówek bardzo by mi pomógł. Można ry sować znacznie szybciej i bez kłopotów. Tuszem ciągnąć już w pokoju. Nie będę ciągnął, bo w papierniczym dalej nie ma ołówków. Przy okazji jednak zrobiłem pewne od krycie. Za rolkę papieru trzeba przynieść makulaturę w proporcjach l do 2. Znaczy to, że za rolkę papieru trzeba dać dwie rolki makulatury. A skąd ja im wezmę makulaturę w rolkach? Na wszelki wypadek spytałem. Teraz wiem. Za rolkę trzeba dać dwa kilo makulatury. Oddać rysunki? Zrobiłem nowe obliczenia. Posiłkowałem się przy nich nieco wcześniejszym doświadczeniem, które przeprowa dziłem. Zważyłem się dokładnie po obiedzie, tuż przed „stołeczkiem". Ważyłem równo 60 kilo. Po „stołeczku" 59 kg i 700 g. To dało mi wagę „stołeczka": 300 g. Wyko nane przedtem rachunki wykazały, że na jeden „stołe czek" przyznano mi 1,38 m taśmy. Inaczej mówiąc za 1,38 m papieru muszę oddać 300 g „stołeczka". W sklepie za 100 m na tyle liczę długość rolki chcą 2 kg 2000 g. 151 Czyli za l m musiałbym oddać 20 g. Czyli za 1,38 m sklep żąda 1,38 x 20 27,6 g. Wynika z tego niezbicie, że w Sanatorium nr 4 jestem wierutnie oszukiwany. To są spekulanckie ceny! Każą sobie oddawać 1000 więcej niż ceny państwowe! Czy dać znać organom? Różnice ja kościowe nie grają tu roli. W końcu i makulatura, i „stołeczek" są surowcami wtórnymi. Oooooo niedo brze! Oooooo źle! Moje smętne myśli o wszechobecnym draństwie i czy hających na każdym kroku oszustach skłonnych wy drzeć nam naszą krwawicę przerwało nagłe pukanie do drzwi. Myślałem, że to lekarz, bo tylko on mnie odwie dza. Błyskawicznie wymyśliłem kilka podchwytliwych pytań dotyczących papieru, ale nie. Nie on. To jeden z marnotrawnych z wiadomością, że na dole jest list do mnie. Skąd wie, że do mnie? To bez znaczenia. Nie mu siał przychodzić, a przyszedł. Ładnie z jego strony, choć na pewno przez ciekawość. Biegnę na dół. Wszystkie li sty już trafiły do adresatów. Leży tylko jeden i już z da leka pobłyskuje srebrnymi trójkącikami. Lałucha jest najwyższym dobrem człowieka 173! Porywam list, jak by to była pałeczka w sztafecie, i już jestem w pokoju. Tak. Lałucha jest najwyższym dobrem. Cztery strony. Cztery strony uczciwie zapisane. No, może nie tak uczci wie jak moje, ale ostatecznie ona nie ma kłopotów z pa pierem. „Jahutku". Ha — to ja! „...czyją to twarz deptałeś?" Jaką twarz?... aaa sen. „Mam kłopoty finansowe, bo s...y..." Co to są s...y? „I w PAGARcie daje urzędniczce materiały do wyboru!" Faktycznie wariat. „Stolarze właśnie robią garderobę." Garderobę robią krawcy?! „Zrobiłam wielkie porządki, było tak ładnie, a teraz burdel." Dałabym ci chleba z masłem, alem go zjadła, „...ale wiesz, jak mi się trudno zagonić do pisania." Nie jest tak tragicznie. „Znowu nie mam kąta do pracy