Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Nikt nigdy jej tak nie dotykał. Chciała, żeby Abeleyn natychmiast przestał. I chciała, żeby to uczucie trwało wiecznie. - Widzę, mój panie, że czujesz się lepiej - zabrzmiał głęboki, melodyjny głos. Rozdzielili się i Isolla pomogła Abeleynowi wstać. Golophin stał w drzwiach z założonymi na piersi rękoma. Na jego ustach błąkał się kpiarski uśmieszek. - Golophin, ty stary capie! - zawołał król. - Jak zwykle masz perfekcyjne wyczucie czasu. - Wybacz, chłopcze. Zaprowadź go do łóżka, Isollo. Jak na jeden ranek, wystarczy mu tej ekscytacji. Isolla w milczeniu odprowadziła Abeleyna do łoża, które do niedawna miało cztery kolumienki i baldachim. Kolumienki zostały tylko dwie - z dwóch pozostałych mag stworzył królewskie nogi. - Poddani muszą mnie zobaczyć! - stwierdził z zapałem Abeleyn. - Nie mogę tak siedzieć w zamknięciu jak zgryźliwa stara panna. Issy co nieco mi zdradziła, ale niewiele. Twoja kolej, Golophinie. Widzę po twojej twarzy, że masz mi sporo do opowiedzenia. Co się wydarzyło? Kiedy wesołość ustąpiła z królewskiego oblicza, wyczerpany i obolały Abeleyn w mgnieniu oka postarzał się o piętnaście lat. - Pewnie i tak się domyślasz. - Golophin sięgnął po stojącą przy łóżku karafkę i nalał wina do trzech kieliszków. Swój opróżnił do połowy jednym haustem. - Minęło zaledwie parę tygodni, ale twoja kochanka, pani Jemilla... - Była kochanka - poprawił maga Abeleyn. Zerknął na Isollę, której zrobiło się ciepło na sercu. Wzięła go za rękę. Dłoń miał suchą i rozpaloną, ale odpowiedział uściskiem na jej uścisk. - Twoja była kochanka - ciągnął Golophin - okazała się nielichą intrygantką. W tej chwili hebriońska szlachta zbiera się w starym inicjanckim opactwie, żeby pokłócić się trochę i ustalić, kto będzie regentem. Abeleyn długo milczał, wpatrzony w swoje nowe, drewniane nogi. - Pewnie Urbino - powiedział w końcu, podnosząc wzrok. - Stary pierdziel. Jest najbardziej wpływowy, a Jemilla będzie nim mogła łatwo sterować. - Brawo, mój panie. Istotnie, Urbino jest głównym kandydatem. - Zdawałem sobie sprawę, że jest ambitna, ale chyba jej nie doceniłem. - Tak, to rzeczywiście nieprzeciętna kobieta. - Kiedy głosowanie? - Wieczorem, o szóstej. - No to mam niewiele czasu. Wezwij mojego służącego, Golophinie, muszę się wykąpać. Poza tym będzie mi potrzebne porządne ubranie. Czarodziej stanął nad królem i oparł mu dłoń na ramieniu. - Jesteś pewien, że dasz sobie radę, chłopcze? Nawet jeśli Urbino zostanie dziś regentem, będzie musiał złożyć urząd, gdy tylko pokażesz się publicznie. Może lepiej by było, żebyś jeszcze trochę odpoczął? - Nie. Tysiące ludzi oddały życie, żebym mógł wrócić na tron. Nie odbierze mi go jakaś podstępna suka, pociągająca za sznurki zasuszonej marionetki. Wołaj służbę! Chcę też porozmawiać z Rovero i Mercado. Chyba urządzimy sobie po południu małą demonstrację siły. Najwyższy czas, żeby ktoś pokazał tym zawszonym spiskowcom, gdzie ich miejsce. - Wedle życzenia, mój panie. - Golophin skłonił się nisko. - Pozwól tylko, że znajdę takich służących, którzy umieją milczeć. Im dłużej uda nam się utrzymać w tajemnicy fakt twojego ozdrowienia, tym większe poruszenie wywoła twoja wizyta. Czarodziej oddalił się bezszelestnie. Abeleyn osunął się na poduszki. - Pomóż mi, Isollo. Ważą chyba z tonę. Pomogła mu ułożyć drewniane nogi na łóżku. Nie mógł oderwać od nich wzroku. - Nic nie poczułem - powiedział półgłosem. - Nic a nic. To dziwne. Człowiek w jednej chwili traci pół ciała i nawet tego nie zauważa. Co innego teraz: swędzą mnie i bolą jak prawdziwe. Święty Boże, Isollo, za kogo ty się wydajesz? Objęła go mocno, z całej siły. O dziwo, ten gest wydał się jej całkowicie naturalny. - Wychodzę za mąż za króla, mój panie. Za wielkiego króla. Ścisnął ją za rękę z taką siłą, że krew na moment przestała płynąć, i wtulił głowę w zgięcie jej ramienia. Kiedy znów się odezwał, jego głos był chrapliwy, zdławiony, zbyt głośny: - Gdzie są ci przeklęci służący?! Widzę, że służba pałacowa schodzi na psy! * Kiedyś Abrusio liczyło ćwierć miliona mieszkańców. W walkach zginął co piąty z nich, a dziesiątki tysięcy spakowały dobytek i na dobre wyprowadziły się ze stolicy. W dodatku handel, na którym opierała się pomyślność portu i miasta, dziesięciokrotnie się zmniejszył. Tysiące ludzi pracowały przy odgruzowywaniu zniszczonych nabrzeży, odbudowie ostrzelanych magazynów i rozbiórce budynków, dla których nie było ratunku. Szeroki pas starego miasta zmienił się w wypalone pustkowie, na którym dalsze tysiące obozowały w improwizowanych schronach, szałasach i namiotach. Górne miasto prawie nie ucierpiało w czasie szturmu. W rezydencjach hebriońskiej szlachty i siedzibach cechów jedynym śladem niedawnych starć były armatnie kule, tkwiące tu i ówdzie w murach na podobieństwo czarnych wrzodów, oraz płytkie wyrwy w ulicznym bruku, szybko wypełniane żwirem. Ze szczytu jednego z dwóch górujących nad Abrusio wzgórz stary inicjancki klasztor i opactwo srogim wzrokiem spoglądały na port i miasto. W olbrzymim refektarzu zebrała się cała ocalała arystokracja Hebrionu, aby zadecydować o przyszłości królestwa. * Oczywiście do ostatniej chwili dobijano targów i uzgadniano szczegóły dyskretnych paktów; arystokraci rzucili się w wir intryg i zmieniali sojusze jak rękawiczki, byle tylko stać się częścią nowego ładu. Jednak w ogólnych zarysach wydarzenia rozwijały się zgodnie z przewidywaniami Jemilli. Książę Urbino z Imerdonu miał zostać regentem Hebrionu i publicznie ogłosić, że pani Jemilla jest matką dziedzica okaleczonego władcy. Zostanie faktyczną królową kraju. Ciekawe, co by na to powiedział Richard Hawkwood? pomyślała, obserwując zasiadających przy podłużnym stole arystokratów. Zbierali się niespiesznie, powoli, co doprowadzało ją do szału. Ale przynajmniej Urbino się uśmiechał. Na zewnątrz opactwa zebrał się tłum, czekający na wynik wyborów. Służący Jemilli zapłacił kilkuset miejskim włóczęgom i biedakom, żeby wiwatowali, kiedy tożsamość regenta zostanie podana do publicznej wiadomości