Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
"Józefa", pozorowanym uderzeniem od strony lasu miała ściągnąć na siebie uwagę nieprzyjaciela, druga miała zaatakować od pola i zabudowań gospodarczych i wyprowadzić misję z okrążenia. Replika, jakiej "Kruk" udzielił pułkownikowi Hudsonowi, zaimponowała chyba Anglikom. Skończywszy golenie spakowali sprzęt i ze spokojem oczekiwali na rozwój wydarzeń. Tymczasem Gaczkowski ze swymi ludźmi zajął stanowisko w przesiece, skąd jak na dłoni widać było folwarczne zabudowania, do których właśnie podchodziłyl niemieckie czołgi. Karabin maszynowy umieszczono na niewielkim kopczyku, który w lecie był pewnie mrowiskiem. Pierwsze serie zdezorientowały wyskakujących z transporterów Niemców. Z odległości stu metrów widać było, że ogień jest celny: w śnieg osunęło się kilku zabitych, a może tylko rannych. Silna, lecz chaotyczna strzelanina nieprzyjaciela dowodziła całkowitego zaskoczenia i braku rozeznania co do liczebności sił polskich. Serie cięły po gałęziach osypując śnieg, świstały partyzantom koło uszu. Ale żołnierze "Warty" nie byli nowicjuszami. Mieli, jak to się mówi, oczy wokół głowy. Ani na chwilę nie przestając strzelać widzą, że Niemcy lisimi skokami próbują obejść ich z flanki. - Uwaga! - krzyczy "Warta", choć wie, że to niepotrzebne. - Chcą nas okrążyć. Jednak wróg popełnia błąd. Na strzechy stodół dworskich i chłopskich, na pobliski stóg słomy lecą pociski zapalające. Bucha płomień, który ma wypłoszyć Polaków. A na otwartej przestrzeni nie będą mieli szans. Plan jest na pozór dobry i sprytny. Nie przewiduje tylko jednego - wiatru. Wieje akurat z tej strony, co trzeba, rozwlekając dymy płonących zabudowań. Od strony pól stopniowo tworzy się nieprzenikniona zasłona. Teraz można już bezpiecznie ewakuować misję. - Za mną! - ile sił w płucach woła podporucznik. W tej samej chwili zostaje raniony. Dowodzenie przejmuje "Kruk". Strzelanina przybiera na sile, ale to wszystko pozory. Ślizgając się po śniegu Anglicy znikają w kłębach dymu. Za nimi rusza oddział "Kruka". Na podwórzu zostaje porzucony jeden wóz taborowy i polowa radiostacja, ale Anglicy wyszli z opresji bez szwanku. Obawiając się zasadzki, Niemcy nie kwapią się z pościgiem, poza tym chyba rzeczywiście zmierzali gdzie indziej. Musieli także zabrać swoich zabitych i rannych. Po stronie partyzantów poległ tylko jeden żołnierz, celowniczy kaemu, kapral "Newada". "Warta" i "Kruk" mieli powód do dumy. Potyczka z wielekroć silniejszą kolumną pancerną została uwieńczona powodzeniem: misję "Freston" wyprowadzono w bezpieczne miejsce. Porucznik spodziewał się wprawdzie, że Hudson złoży na niego skargę z powodu jego dość bezceremonialnej odpowiedzi na propozycję poddania się. Polskie dowództwo ani chybi go ukarze. Jednak Anglicy okazali się prawdziwymi dżentelmenami. Nie tylko nie złożyli skargi, ale wyrazili największe uznanie dla żołnierzy wspaniałej Home Army. Potwierdzili to jeszcze w najbliższym raporcie przekazanym do Londynu. Trzeciego stycznia misja "Freston" spotkała się z komendantem głównym Armii Krajowej Leopoldem Okulickim "Niedźwiadkiem" i wyższymi oficerami Radomsko_Kieleckiego Okręgu A$k. Przy tej okazji przeprowadzono inspekcję oddziałów osłonowych z 27 pp A$k, raz jeszcze stwierdzając znakomitą postawę i sprawność bojową żołnierzy stanowiących osobistą ochronę Anglików. Mimo wzajemnej sympatii, miłych słów i kurtuazyjnych gestów jasne było, że zadanie misji "Freston" nie zostanie wykonane zgodnie z oczekiwaniami dowództwa Armii Krajowej. I że na przeszkodzie bynajniej nie staną Niemcy. Za kilka dni miała ruszyć radziecka ofensywa zajmując tereny radomszczańsko_częstochowskie. Wszelkie poczynania Brytyjczyków okażą się bezprzedmiotowe. Dowództwo Armii Krajowej za pośrednictwem łącznika z Armii Ludowej zawiadomi komendanturę radziecką o angielskiej misji. Pułkownik Hudson i jego świta na wszelki wypadek zostaną zamknięci i dłuższy czas spędzą w pilnie strzeżonej piwnicy w majątku Żytno. Do Londynu via Moskwa zostanie skierowane zapytanie, czy prawdą jest, że na terenie kielecko_częstochowskim przebywa sześciu oficerów angielskich. W brytyjskim sztabie operacji specjalnych zapanuje konsternacja, ponieważ wiadomo, że szósty, kapitan Morgan, pozostał w Brindisi. Ale Anglicy nie są drobiazgowi. Potwierdzają obecność sześciu. Po kilku tygodniach misja "Freston" okrężną drogą przez Moskwę powróci do Anglii. Jednym z jej członków okaże się znakomicie mówiący po angielsku ppor. "Jerzy", który w ten sposób uniknie smutnego losu, jaki stanie się udziałem wielu oficerów i żołnierzy Armii Krajowej. Czy Bóg był po stronie Niemców Pierwsze przymrozki, pierwsze śniegi pokrywające pola, drzewa i strzechy były sygnałem, że najwyższy czas podjąć decyzję: gdzie i jak ma przezimować batalion? Ziemianki i leśne obozowiska nie wchodziły w grę. Front radziecki był coraz bliżej, teren, na którym operował batalion, stawał się powoli bezpośrednim zapleczem niemieckich armii, każdy ruch partyzanckiego oddziału stawał się coraz trudniejszy. Oficerowie i szeregowi zdawali sobie z tego sprawę, ale rozkazy nie nadchodziły, a bez rozkazu, wiadomo, nawet dobry żołnierz nic nie poradzi. Decyzję podjęto z początkiem grudnia. Trzy czwarte batalionu rozchodzi się na meliny bądź do domów. W oddziale zostaje tylko kilkudziesięciu ludzi: jedni nie mają odpowiednich dokumentów, drugich front odciął na razie od rodzinnych domów. Rannego w starciu z Niemcami ppor. "Wartę" zastępuje na początku roku 1945 równie doświadczony partyzant "Kruk", który obejmuje dowództwo oddziału. W pierwszych dniach stycznia na spotkanie z misją "Freston" przybył gen. Okulicki. Towarzyszyli mu: płk Mieczysław Jan Zientarski "Fin", komendant Okręgu Radomszczańsko_Kieleckiego Armii Krajowej mjr Franciszek Polkowski "Korsak", dowódca 27 pp A$k i inni oficerowie. Do chaty koło wsi Katarzyna, gdzie miało odbyć się spotkanie, przyjechali saniami. Rozmowy polsko_angielskie trwały kilka godzin, po czym wszyscy udali się na pokrytą puszystym śniegiem leśną polanę. Tam zameldował się "Kruk" i "Warta" jeszcze z ręką na temblaku. Zarówno oni sami, jak ich chłopcy prezentowali się wspaniale: prawie wszyscy mieli na sobie naglieskie zrzutowe battle_dressy. Anglicy nie szczędzili im słów uznania. Mieli jeszcze w pamięci bohaterski bój, jaki oddział osłonowy misji stoczył z niemieckim batalionem pancernym. Gen. Okulicki spod przymrużonych powiek patrzył ciepło na swoich chłopców. "Kruk", "Warta" i inni oficerowie, a także żołnierze otrzymali awanse; przedstawiono ich też do odznaczeń bojowych. Płk. Hudson zapowiedział nadanie medali brytyjskich. Ale dalsze odpowiadanie za angielską misję nie było prostym zadaniem. Teren był dosłownie naszpikowany oddziałami niemieckimi. "Kruk" miał nadzieję, że unikając głównych dróg i osad, w których stali Niemcy, zdoła jakoś przemknąć niepostrzeżenie. Siedemnastego stycznia od strony Maluszyna doleciał huk dział i serie karabinów maszynowych