They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Dowodem tego, że jabłko oznacza właśnie to, co mówię, jest to, iż Ewę dotknęła kara odpowiednia do winy. Nie powiedziano jej: »będziesz trawić z trudem«, lecz przeciwnie: »rodzić będziesz w boleściach , a jakiż, proszę cię, wyobrazić sobie można związek między jabłkiem a trudnym porodem? Natomiast kara jest jak najlepiej dostosowana, jeżeli przewinienie takim jest właśnie, jak ci mówiłem. Oto, synu, prawdziwe wyjaśnienie grzechu pierworodnego; wskazuje ci ono twój obowiązek — unikać ko-biet; pociąg do nich jest zgubny. Dzieci tą drogą zrodzone są nędzne i głupie. — Ależ, panie — zawołałem zadziwiony — czyż mogą one rodzić się inaczej? — Na szczęście rodzi się ich wiele — odpowiedział — ze związków ludzi z duchami powietrza. To są dzieci inteligentne i piękne; tak zrodzili się olbrzymy, o których wspomina Hezjod i Mojżesz. Tak przyszedł na świat Pitagoras, zrodzony przez salamandrę, swą matkę, ze złotym udem; tak urodzili się: Aleksander Wielki, o którym mówiono, że jest synem węża i Olimpiady, Scypion Afrykański, Arystomenes z Messeny, Juliusz Cezar, Porfiriusz, cesarz Julian, który przywrócił kult ognia zniesiony przez Konstantyna Odstępcę, Merlin cudotwórca, zrodzony z sylfa i z zakonnicy, córki Karola Wielkiego, święty Tomasz z Akwinu, Paracelsus i w czasach nowszych pan van Helmont. Obiecałem panu d'Astarac, że skoro już tak jest, zgodzę się na miłość z salamandrą, jeżeli tylko znajdzie się taka, co mnie zechce. Zapewnił mnie, że znajdę nie jedną, ale dwadzieścia lub trzydzieści, spośród których będę mógł wybierać do woli. I nie tyle z chęci spróbowania tej przygody, ile dla przypodobania się panu d'Astarac zapytałem go, w jaki sposób można się porozumiewać z tymi istotami powietrznymi. — Nic łatwiejszego nad to — rzekł — wystarcza do tego szklana kula, której użytek ci wytłumaczę. Mam dużo takich kul i niebawem dam ci u siebie w gabinecie wszelkie potrzebne objaśnienia. Ale dosyć na dzisiaj. Wstał i poszedł do promu, na którym przewoźnik czekając na nas chrapał leżąc na wznak. Gdy stanęliśmy na przeciwnym brzegu, oddalił się szybko i niebawem zniknął w ciemności. Z długiej tej rozmowy pozostało mi tylko niejasne wrażenie snu; myśl o Kasi była mi bliższa i milsza. Mimo cudów, których się nasłuchałem, mimo żem nie wieczerzał, bardzo pragnąłem ją ujrzeć; nie na tyle bowiem przejąłem się ideami filozofa, bym miał coś obrzydliwego widzieć w tej ładnej dziewczynie. Zdecydowany byłem doprowadzić do końca moją przygodę miłosną, zanim pozyskam miłość jednej z tych furii powietrznych, nie znoszących ziemskich rywalek. Obawiałem się tylko, że Kasi może sprzykrzyło się czekać, bo pora była już bardzo spóźniona. Szybko pobiegłem więc wzdłuż rzeki, pędem przeleciałem most Królewski i wpadłem w ulicę du Bac. Po chwili byłem już na rogu ulicy Grenelle, gdzie usłyszałem krzyki zmieszane ze szczękiem szabel. Hałas pochodził z domu, który Kasia jako swój mi opisała. Tam na bruku poruszały się cienie i latarnie i dochodziły głosy: — Jezusie, ratuj! Zabijają mnie! — Huzia na kapucyna! Śmiało! Kłujcie go! — Jezusie, Maryjo, wspieraj mnie! — To piękny ptaszek! Huzia, huzia! Kłujcie, gałgany, kłujcie ostro! Okna otwierały się dokoła i wychylały się głowy w czepkach nocnych. Nagle cały ten ruch i hałas przebiegł mimo mnie jak łowy w lesie i poznałem brata Anioła umykającego co sił w nogach, podczas gdy trzech wysokich drabów uzbrojo-nych jak gwardziści gnało tuż za nim, dziurawiąc mu skórę końcami swych halabard. Pan ich, miody szlachcic, czerwony i pękaty, podniecał ich głosem i ruchami jak sforę psów. — Śmiało, śmiało! Kłujcie! Zwierz twardy! Przechodził właśnie koło mnie. — Panie — rzekłem — nie masz odrobiny litości. — Mój panie — odrzekł — widać, że kapucyn ten nie twoją kochankę pieścił i że nie ty zastałeś tę oto damę w ramionach tej cuchnącej bestii. Można jeszcze znieść spółkę z jej finansistą, bo ostatecznie żyć trzeba; ale kapucyna ścierpieć nie podobna. Spójrz tylko na tę bezwstydnicę! I wskazywał mi na Kasię, która stojąc w bramie w koszuli, z rozwianym włosem, z oczami łez pełnymi, piękniejsza niż kiedykolwiek, szeptała mdlejącym głosem, który ranił mi duszę: — Nie zabijajcie go! To brat Anioł, to biedny braciszek. Draby lokaje powrócili donosząc, że zaniechali pościgu przed zbliżającym się patrolem, ale i tak na kilka cali głęboko zatopili swe piki w zad świątobliwego męża. Czepki poznikały z okien, które zamykały się kolejno, i podczas gdy młody szlachcic rozmawiał ze służbą, zbliżyłem się do Kasi, której łzy osychały w dołeczkach jej uśmiechu. — Biedny braciszek ocalony — rzekła — ale drżałam o niego. Mężczyźni są straszni; gdy kochają, nie można im nic wytłumaczyć. — Kasiu — rzekłem dotknięty — czy po to przyjść mi kazałaś, bym był świadkiem kłótni twych przyjaciół? Niestety! Nie mam prawa brać w niej udziału. — Miałbyś to prawo, gdyś był chciał, panie Jakubie — odrzekła. — Widzę — rzekłem — że jesteś osobą najbardziej poszukiwaną w Paryżu; nie wspomniałaś mi nic o tym młodym szlachcicu. — Nie myślałam o nim; przyszedł niespodzianie. — I przychwycił cię z bratem Aniołem. — Zdawało mu się, że widział to, czego nie było! To raptus, z którym rozsądnie mówić nie można. Spod koronki jej rozchylonej koszuli widać było pierś jak piękny owoc nabrzmiałą, ozdobioną pączkiem róży; wziąłem ją w ramiona i namiętnie całowałem po piersiach. — Nieba — zawołała — na ulicy! Wobec pana d'Anquetil, który na nas patrzy! — Kto jest pan d'Anquetil? — Morderca brata Anioła, naturalnie, któż to mógłby być inny? — Prawda, Kasiu — rzekłem — twoi przyjaciele i tak są dosyć liczni, innych już tu nie potrzeba. — Proszę cię, nie ubliżaj mi, panie Jakubie. — Nie ubliżam ci, Kasiu, uznaję twoje wdzięki i chciałbym im oddać taki hołd, jaki oddają im inni. — Panie Jakubie, to, co mówisz, z daleka trąci obrzydliwie gospodą twego pana ojca. — Niedawno jednak, panno Katarzyno, nie gardziłaś zapachami jej komina. — Fe, szkaradnik, ordynus, ubliża kobiecie! I zaczęła rzucać się i wykrzykiwać, tak że pan d'An-quetil zwrócił się, podszedł do nas, a potem, popychając ją do mieszkania i nie szczędząc jej przy tym wymysłów, wszedł za nią na korytarz, zamknąwszy mi drzwi przed nosem. Myśl o Kasi prześladowała mnie cały tydzień po tej przygodzie; obraz jej błyszczał na kartkach ksiąg, nad którymi przy boku mego drogiego mistrza pochylałem się w bibliotece