Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Wszystkim się wydawało, że odgłos silnika pochodzi z miejsca, gdzie znajduje się ów stalowy grobowiec z tą straszną skrzynką. Mackay przerażony tym, że tankowiec z bombą na pokładzie może być odpowiedzialny za wprost niewyobrażalne zniszczenia i ofiary na lądzie, nalegał na odpłynięcie jak najdalej i z pełną prędkością. Wyprowadził statek około 10 mil, do miejsca, w którym głębokość wynosiła 36 metrów, zanim dał polecenie opuszczenia statku. Petersen, radiooperator, który ciągle kontaktował się z maszynami w powietrzu, dał znak helikopterom. Opuszczano statek z nerwowym, ale kontrolowanym pośpiechem. Załoga zeszła z mostka i wyszła z maszynowni. Mackay pozostał na mostku kapitańskim razem z Winterem. - Niech pan do nich dołączy, panie Winter - zdecydował kategorycznie. - Ja zaraz zejdę... - Ponieważ ja ponoszę za to odpowiedzialność - odparł chłodno Winter - opuścimy mostek razem. Nie śpieszy mi się. Załoga zebrała się w miejscu awaryjnie wyznaczonym na lądowanie helikoptera - przy lewej burcie na głównym pokładzie. Dotychczasowe lądowisko znajdowało się niebezpiecznie blisko pustego bocznego zbiornika. Sikorsky schodził w dół w rzadkiej mgle, z warkotem i świstem śmigła. Bennett spojrzał na zegarek. - Ile zostało czasu? -spytał Grisbyego, dowódcy oddziału saperów. - Mniej niż można przypuszczać... Sikorsky wylądował uderzając o pokład, jeden z członków załogi helikoptera otworzył drzwi i oczekujący ludzie wtłoczyli się do środka. Bennett policzył wszystkich, włączając Cassidy livana. Rachunek się zgadzał. Czekali tylko na Mackaya i Wintera, których spodziewano się lada moment. Pierwszy ładunek rozrywający wybuchł przedwcześnie - blisko mostka kapitańskiego. Ładunek rozerwał boczny zbiornik poniżej części rozdzielczej, za falochronem przy prawej burcie. Eksplozja była ogłuszająca, jakby pociąg ekspresowy przejechał po statku. Pokład się załamał i wybuch spowodował w nim potężną, okrągłą dziurę. Trysnął w górę strumień ropy, tworząc łagodny łuk we mgle. Wybuch nastąpił dość daleko od helikoptera, niemniej maszyna zadrżała. Znajdujący się wewnątrz mężczyźni zamarli ze strachu: pomyśleli, że to urządzenie nuklearne. Na mostku kapitańskim Mackay poczuł wstrząs wybuchu. Podmuch eksplozji rzucił nim, tak że uderzył o postument kompasu. Podniósł się na drżących nogach, z jego czoła sączyła się krew. Patrzył oszołomiony, nie bardzo zdając sobie sprawę, co się stało. Winter nie odczuł tak wstrząsu, chociaż stał niecały metr od kapitana, chwycił więc Mackaya i sprowadził go z mostka. Niósł półprzytomnego kapitana po zejściówce jak strażak i kiedy dotarł na główny pokład, wszyscy znajdowali się już na pokładzie sikorskyego. Bennett począł schodzić, by mu pomóc. - Mam go - wrzasnął Winter. - Wracaj do tej cholernej maszyny! - Z trudem posuwał się po pokładzie. Niosąc Mackaya uszkodził sobie kręgosłup i teraz musiał dokonać ogromnego wysiłku, żeby się wyprostować i dźwignąć kapitana w górę ku wyciągającym się po niego ramionom. Głęboko odetchnął, szarpnął swym ciałem w górę i odniósł wrażenie, że kręgosłup łamie mu się na pół. Zdjęto mu ciężar z pleców i wciągnięto Mackaya do kabiny. Winter złapał oddech, garbiąc się i zginając w pałąk, jakby nadstawiał się komuś, kto chce mu skoczyć przez plecy. Głowę miał uniesioną, patrząc na maszynę. Dał znać pilotowi: - Następny śmigłowiec! -Pilot go nie usłyszał, ale zobaczył wyprostowany w górę palec Wintera, wskazujący helikopter, który właśnie przelatywał nad statkiem. Cassidy nadal protestował w swym żołnierskim języku, ale pilot poderwał już maszynę. Garfield, szef Straży Przybrzeżnej kierujący operacją leciał trzydzieści metrów nad statkiem