Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Ze szklanego serca kompleksu wyrastała jak mutacja wyso- ka wieża z przezroczystym guzikiem na szczycie. Właśnie na tym guziku wylądował nasz mód. Kiedy wysiedliśmy, nie poczuliśmy najlżejszego tchnienia wiatru, bo całą przestrzeń wokół wieży chroniły pola zabezpieczające. Perrymeade poprowadził mnie do odległego o kilka metrów punktu, naznaczonego koncentrycznymi pierścieniami jak tarcza. Coś, co tam czekało, wessało nas natychmiast w głąb na pozór trwałej powierzchni. Wyszliśmy w przypominającą szeroki pierścień przestrzeń, otoczoną przezroczystą ścianą. Za ścianą rozciągał się widok na ca- ły opalizujący kompleks, a za nim idealna symetriaTau Riverton. Ważne figury, które się tu spotykały, chciały za każdym spojrze- niem przypominać sobie, że ten świat należy do Tau. Nawet ja, znalazłszy się na samym wierzchołku władzy, zawieszony w nie- pewności między niebem a ziemią, odczułem, jak to jest być gło- wą zarządu Tau. Popatrzyłem na korporackich ważniaków, rozpartych w od- świętnych fotelach dookoła ustawionego pod przejrzystą ścianą stołu. Razem z nimi czekał tu na mnie Borosage. Wyglądał tu tak sa- mo nie na miejscu jak kupa łajna - tak nie na miejscu, jak ja sam nagle się poczułem. Był tu także Sand. Ta jego odgrywana bez wysiłku imitacja człowieka doskonale wpasowywała się w pół tuzina otaczających ich członków zarządu Tau. Moja eidektyczna pamięć rozpoznała wśród nich Kensoe, sze- fa zarządu, i kilkoro innych, których poznałem na przyjęciu. Nie było tu natomiast lady Gyotis Binty z Draco. Zastanowiło mnie, czy lady opuściła już planetę, czy może po prostu nie życzyła sobie aż tak bliskich związków z problemami Tau. Keiretsu nie oznacza jedynie związków między konglomera- tem a jego obywatelami. Ten sam niepisany kod zobowiązań i po- winności obowiązywał także takie międzygwiezdne kartele ro- dzinne jak Draco, w skład których wchodziły setki pomniejszych konglomeratowych państw. Taki układ pozwalał państwu wasalowi takiemu jak Tau na prawie nieograniczone korzystanie z zasobów całej sieci Draco. Ale w zamian Draco wymagało absolutnej lojalności. Jeśli w któ- rymś z państw zdarzała się sytuacja kryzysowa, jeżeli zawiódł sys- tem wczesnego wykrywania szkód i FKT nakładała sankcje, spa- dające głowy nigdy nie należały do nikogo z zarządu Draco. Tau bę- dzie tą ręką, którą należy odciąć, żeby uratować resztę ciała. A jeśli Tau nie będzie mogło lub nie będzie chciało poświęcić się dobrowolnie, wtedy Draco załatwi sprawę za nich - zrobią wszystko, żeby uchronić to swoje wynaturzone poczucie honoru. Jeszcze raz zerknąłem na Sanda. Ciekawe, czy jego obecność tutaj to dobry, czy zły znak. Przeszliśmy przez irytująco otwartą przestrzeń do miejsca, w którym odbywały się zebrania. Wydawało się, że w całym budyn- ku nie ma nikogo prócz nas. Kiedy dotarliśmy do długiego stołu, Perrymeade dokonał zwykłych powinności wobec każdego, kto przy nim zasiadał, a potem wszystkich za mnie przeprosił. Dopie- ro wtedy dotarło do mnie, że połowy z nich tak naprawdę tu nie ma. Członkowie zarządu zasiadali tu w postaci projekcji hologra- ficznych, a naprawdę znajdowali się zupełnie gdzie indziej. Gdy- by działała moja psycho, wiedziałbym o tym już od wejścia. Teraz, kiedy zajmowałem miejsce obok jednego z nich, ledwie mogłem być pewny. Kiedy obrócił się, żeby na mnie popatrzeć, dziwnie za- migotał. Na jego twarzy malowała się ta sama czujność co u mnie, mimo że ciałem przebywał najpewniej po drugiej stronie plane- ty. Słyszałem, że dla ludzkich oczu taki efekt wizualny jest prak- tycznie nierozpoznawalny. Na stole, nieco z boku, stała kompozycja kwiatowa. Myśla- łem, że to tylko ozdoba, dopóki Sand nie sięgnął po jeden z kwiat- ków i go nie zjadł. Siedzący obok mnie nierzeczywisty popijał z pękatej szklaneczki, która należała do jakiegoś innego świata. - Znaleźliśmy się tu rzecz jasna po to, żeby omówić problem Hydran oraz sposób, w jaki Tau ma zamiar sobie z nim poradzić - zagaił Sand bez zbytniego owijania w bawełnę. Zdziwiło mnie, że wkracza w kompetencje Kensoe, ale być może takie rzeczy nie powinny mnie już dziwić. - W takim razie co on tutaj robi? - zapytał ostro mężczyzna, którego zapamiętałem jako Sithana. Wskazał przy tym na mnie. - Ma powiązania z hydrańskimi terrorystami - odpowiedział mu zgrzytliwym głosem Borosage - tak jak to wykazałem w ra- porcie. Zakląłem pod nosem. Jedno spojrzenie Sanda zamknęło Borosage'owi usta. - Proszę uaktualnić swoje dane, panie i panowie. Kot pracuje dla mnie. Przejąłem inicjatywę, ponieważ Tau potrzebny był ktoś, z kim terroryści zechcą rozmawiać. Wygląda na to, że... kpią sobie z waszej Korporacji Bezpieczeństwa. Ponieważ administrator okrę- gowy Borosage zdaje się nie mieć żadnych sensownych poszlak w sprawie tego porwania... - Urwał, żeby słuchacze mogli sobie do- powiedzieć resztę. - Przekonany jestem, że zeszłej nocy Kot zdołał osiągnąć prawdziwy postęp. Zeszłej nocy...? - ponaglił mnie, przy- gważdżając spojrzeniem lustrzanych oczu, kiedy nie zareagowałem. Starałem się zachować kamienną twarz, podczas gdy w głowie rozpaczliwie próbowałem znaleźć jakieś logiczne uzasadnienie te- go wszystkiego, co robiłem zeszłej nocy... kiedy Miya... zanim my... Na siłę odciągnąłem myśli od jej wspomnienia. Gdyby Sand wie- dział wszystko o zeszłej nocy, nie siedziałbym teraz na zebraniu, tylko zamknięty u Borosage'a. Starałem się myśleć o Jobym - przecież chodzi tu głównie o niego. Ale w świetle nowego dnia przekonałem się, że już nicze- go nie mogę być pewien: komu mam pomagać, a komu zrobię krzywdę, kiedy tylko otworzę usta. - Skontaktował się ze mną ktoś z HARO... - Skąd wiedzieli, gdzie mają cię szukać? - przerwał mi Boro- sage. Wściekły, podniosłem na niego wzrok