Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
– A widzieliście po drodze naszą robotę? – spytał jeden ze szturmowców. – Te stacje i tory kolejowe? Widzieliśmy. Owszem, celnie zbombione, ale – nie chcę was martwić – już je naprawiają saperzy. Jutro możecie zaczynać od nowa, bo za kilka godzin ruszą pierwsze pociągi. – Gadanie! – zaperzył się szturmowiec. – Jak mogą ruszyć? W Gorzowie cała stacja roz- walona, w Strzelcach szyny spadły z nasypu, sam widziałem. W Krzyżu... – W Krzyżu most kolejowy na Drawie nietknięty – wtrącił któryś z myśliwców. – A tory naprawiają. Smolak przygryzł wargę i westchnął z żalem. Ten most, to miało być jego następne zada- nie po zbombardowaniu Chojnic. Ktoś go zawołał po imieniu: – Józek! To był brygadzista obsługi Siteczka. – Wasza dziesiątka gotowa. Możecie jutro lecieć. Smolak nawet nie zdążył mu podziękować. Do jadalni wszedł oficer służbowy pułku. – Jedna załoga z trzeciego szturmowego na ochotnika! – To my! – wyrwał się pilot. – Pół dnia tu siedzimy... – A wasza maszyna? – Właśnie już gotowa. – No to chodźcie. Poszli za nim do kwatery dowódcy pułku, a w godzinę później – zgodnie z wyraźnym rozkazem – usiłowali obaj zasnąć. Usnęli zresztą w końcu i to tak twardo, że podoficer dyżur- ny ledwie się ich dobudził wśród ciemnej nocy. Samolot szturmowy Ił–10 rusza na miejsce startu. Jest ciężki, o wiele cięższy niż zwykle, bo dźwiga parę dodatkowych bomb. Dokoła ściele się miękka cisza przedwiosennej nocy, którą szarpie na strzępy głośny ło- mot silnika. Nikłe światełko latarki elektrycznej błyska przed samolotem prowadząc go na skraj lotniska. „Uwaga, tu zakręt w lewo!” Motor warczy głośniej, maszyna skręca, staje. – Gotowe? – pyta Smolak. – Gotowe – odpowiada Tatara. Na skrzydłach zapalają się światła pozycyjne, jak dwie gwiazdy: na lewym czerwona, na prawym zielona. Ręczna latarka odpowiada sygnałem „Możecie lecieć” i w tej chwili budzą się czerwone światła przeszkód na dachach hangarów, na kominie pobliskiej cegielni, na masztach radio- stacji. Jednocześnie pośrodku lotniska, wzdłuż czarnej bieżni, z której usunięto rozmokły śnieg, zapala się długi szereg lampek startowych. Pełny gaz. Silnik ryczy głębokim, donośnym basem, samolot rusza ociężale, stopniowo nabiera pędu, z trudem unosi ogon. Białe lampki startowe zbliżają się kolejno po lewej stronie i nagle znikają, gdy zasłania je skrzydło. Suną coraz prędzej, jak perełki nanizane na niewi- dzialną nitkę. Ich długi rząd wkrótce się skończy: widać już poprzeczny szereg świateł, jak daszek wielkiej litery T. Dalej są już tylko trzy czerwone punkty: koniec pasa startowego. Tam samolot musi oderwać się od ziemi, bo w przeciwnym razie roztrzaskałby się o nasyp i tor kolejowy lub między drzewami lasu. Ale nie można wyrwać go przemocą w powietrze, póki nie osiągnie dostatecznej prędko- ści. Jest ciężki, mógłby się zwalić z powrotem na ziemię, a wtedy... Pilot w ostatniej sekundzie pociąga lekko ster i koła oddzielają się od betonowej drogi na kilkadziesiąt metrów przed jej końcem. Samolot leci! Czarny kosmaty dywan lasu wchodzi pod skrzydła maszyny, która już kładzie się w zakręt, aby okrążyć lotnisko. Automat wciąga podwozie. Jeszcze pół minuty i pilot mówi przez radio: „Odchodzę na kurs do celu!” „Zrozumiano – odpowiada stacja dowództwa. – Pomyślnej drogi!” Potem gasną wszystkie światła na ziemi i światła pozycyjne samolotu. Ciemność obejmu- je świat tam w dole, a na niebie, które tylko na wschodzie przybladło, jakby w przeczuciu nadchodzącego z daleka świtu, błyszczą prawdziwe gwiazdy. Prosta droga prowadzi po kursie 250 stopni przez Szamocin, Chodzież i Kuźnicę. Ale Smolak nie leci najkrótszą, prostą drogą. Po pierwsze dlatego, że musi znaleźć się nad celem dokładnie o wschodzie słońca, a więc dopiero za godzinę. Po wtóre, aby kierunek lotu nie zdradził nieprzyjacielowi tego celu oraz zadania, jakie załoga ma wykonać. Toteż trasa początkowo odchyla się daleko na północ, w stronę Złotowa, potem nad torem kolejowym między Szczecinkiem a Piłą skręca na zachód, a wreszcie od Jeziora Lubieszew- skiego zwraca się wprost na południe. Na każdym z tych trzech odcinków trzeba utrzymać odpowiednią prędkość i wysokość lotu. Trzeba przy tym ominąć zgrupowania silnej obrony przeciwlotniczej: reflektorów, lekkiej i ciężkiej artylerii, aby nie powtórzyło się to, co po- przedniego dnia nad Chojnicami, aby odłamek pocisku nie uszkodził maszyny. Tym razem bowiem zadanie jest o wiele ważniejsze i musi być wykonane