Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Prześladowały mnie dziś wieczór możliwe gesty - jak w czasie tych niepewnych, uwalonych nocy w Cambridge, kiedy nie wiedziałem, czy już coś powiedziałem, czy dopiero zamierzam to powiedzieć. Ujrzałem, jak mój fantom urywanymi, lecz płynnymi ruchami, jak na starym filmie, podchodzi do Luca, wsuwa mu rękę pod ramię, przytula go i całuje. Ujrzałem, jak Luc odwraca się z uniesioną dłonią, może po to, by zadać cios lub by... pieścić. - Próbuję to sobie poukładać, wiesz. Spoglądałem na ten dom, cóż, całkiem często. Nigdy nic nie zauważyłem i zastanawiałem się, co tu jest. Możesz sobie wyobrazić, na bardzo nudnych lekcjach. Oczywiście, nie tak jak teraz! - Odwrócił się z uśmiechem. - To było bardzo dawno temu. - Masz ochotę na kawę? - spytałem. Na uczelni zawsze w ten sposób odwdzięczaliśmy się sobie, jeśli nie fajkami. Spędziłem setkę długich nocy na skraju snu, niespokojny i wyczerpany przez kawę. - Albo na drinka? - Pomyślałem, że prawdopodobnie nie powinien już pić. - Och, drinka, drinka, drinka - wyskandował idąc w moją stronę, świadomie brawurowy. Podniósł czapkę Cherifa ze stołu i umieścił ją na swojej jasnej czuprynie, trochę zagubiony bez lustra. - Niekoniecznie jednego - zabuczał. - I nie dla jednego. - Poszedłem po brandy na czarną godzinę i z ulgą stwierdziłem, że większość zniknęła. Zaczęły mnie dręczyć konwenanse, pomyślałem, że mogę zostać zaskarżony za rozpijanie ucznia. Przypomniało mi się, dlaczego Luc znajduje się tutaj, a nie w ciemnej szkole po drugiej stronie kanału: noc na statku, whisky, karty i kto wie, co jeszcze - nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Powracało to w moich snach: wulgarna scena oświetlona jak u Caravaggia pojedynczym błyskiem światła odmieniającego życie. I czy cię wydupczyli? Potrzebowałem brandy. Mdliło mnie od potężnych fal pożądania. Z zakłopotania zająłem się kubkami i włączyłem dmuchawę - nie dlatego, by było mi zimno. Luc opadł na wielki fotel i wyciągnął się, zrzucając drukowaną bawełnę z porozrywanego pluszu oparcia i naciągając czapkę Cherifa na oczy. Po raz pierwszy od wyprawy do St Ernest widziałem kształt jego jaj, więzionych i rozsuniętych na boki szwem dżinsów. Ujrzałem, jak mój fantom klęka i liże napięty materiał, aż staje się on kompletnie mokry. - Kto to był ten bardzo nudny i ohydny stary koleś w barze? - spytał biorąc łapczywego łyka. Oczy zrobiły mu się okrągłe, gdy zaczęło go palić w gardle. - Którego konkretnie nudnego i koszmarnego... ach, tego tuż przed wyjściem, tak? - Chodziło o Harolda, który wciskał się między nas krytycznie w chmurach dymu fajkowego, widząc, jak porywam tego przepysznego dzieciaka, gdy nie tak dawno temu zazdrościł mi Cherifa. Usadowiłem się na krześle biurowym naprzeciwko i zacząłem opowiadać jego historię; miała zwarty wątek niczym akcja noweli. Harold mieszkał z Andym, filipińskim chłopcem, to znaczy chłopcem tuż po czterdziestce, którego prawie nigdy nikt nie widywał. Był to smutny romans - Harold uratował Andy’ego ze służby w Brukseli, gdzie ten pracował bez wizy dla sadystycznego biznesmena. Całymi dniami siedział uwięziony w dużym wieżowcu z alarmami. Wychodził jedynie po to, by gdzieś zawieźć biznesmena jego mercedesem, a czasami odebrać go późno w nocy, kiedy to biznesmen zwykł lżyć go lub wymiotować w samochodzie. Brał Andy’ego siłą, doprowadzał go do płaczu i bił godzinami, aż chłopak zaczynał krwawić. Dlaczego opowiadam o tym Lucowi? - pomyślałem. Lecz nigdy przedtem nie widziałem, by był taki przejęty. Zapomnij o Wordsworcie i skradzionej łodzi. Upił jeszcze trochę brandy. Przeszedłem do tego, że Harold pracował jako strażnik w tym samym budynku; widywał Andy’ego na podziemnym parkingu, gdy ten taszczył wymiotującego faceta z merca. Chłopak przypadł mu do serca. Po pewnym czasie Andy zaufał mu i jakoś zaczęła się ich przygoda - spotykali się w mieszkaniu biznesmena i wszystko szło gładko. Z tego, co ludzie powiadają. Harold już wtedy był monstrualnym nudziarzem, ale jego życzliwość stanowiła rzecz zupełnie nową dla małego Andy’ego. Pewnego dnia biznesmen nakrył ich razem. Okazało się, że wiedział o wszystkim od dawna. Według Harolda nagrywał ich na video od miesięcy. Ale raptem zaczął być zazdrosny. Natychmiast załatwił, żeby Harolda przeniesiono gdzie indziej, lecz tej samej nocy kochankowie umknęli. - Mój Boże! - zaśmiał się Luc, a jego głos był jeszcze lekko zasapany i szorstki po ostatnim przeziębieniu. - Najpotworniejsze jest to, że cała sytuacja niejako powtórzyła się. Andy siedzi w domu, podczas gdy Harold łazi po knajpach, pali fajkę i pożera wzrokiem młodych mężczyzn. Mówi, że to dlatego, iż Andy nadal się boi wpadki, bo biznesmen wciąż go szuka. Ale tamto zdarzyło się wieki temu. Prawda chyba wygląda tak, że Andy jest trzymany w domu siłą, musi wykonywać obowiązki domowe na golasa, a kiedy Harold się szlaja, leży nagi i związany. Mimo to nadal jest oddany Haroldowi, bo ten go uratował i dba o niego. - W ostatniej części zmyślałem dosyć swobodnie. - Może już czas, żeby ktoś go znowu uratował - zasugerował Luc niedbale. - Nie wydaje mi się to zbyt prawdopodobne. - Przypomniałem sobie ten jeden raz, gdy go widziałem: ziemisty i ciotowaty, z galaretowatym tyłkiem. - Harold wszedł w ten okres życia, kiedy człowieka ogarnia strach, że nie jest już młody: nie zauważa, iż młodzi ludzie nie noszą fularów ani nie wkładają koszul w spodnie, zawsze bardzo zabiega, aby nikt go nie wystawił do wiatru. Rozbawiłem tym Luca, lubił pokazywać, że nic go nie szokuje, a ten niebezpieczny wiek był od niego odległy o całe życie. Uśmiechał się śmiało i seksownie spod tweedowego daszka Cherifa. Odegnałem od siebie myśl, że go parodiuje. Postanowiłem dać mu jeszcze kilka minut i zdecydowanie wyrzucić z szybkim buziakiem w policzek u szczytu schodów