Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Tylko głupiec po raz drugi przebacza winnemu... rozdział 20 Mówią, że świat jest szeroki,jak morze głębokie. Ale tak naprawdę to każdy ma swój świat na swoją miarę. Dla babci Leonii dom bez pieca, na którym można by spać i wygrzać stare kości, to nie był prawdziwy dom. Cóż było robić! Jesień się zbliżała, trzeba było pomyśleć o prawdziwym piecu dla babci Leonii. Dziwna była jesień tego roku. Jeszcze w połowie października nowi mieszkańcy Rudnik kończyli żniwa. Wyległe zboże nie obiecywało ziarna, ale żeby zasiać nowe - trzeba było przed orką zebrać te suche badyle. - Z tego mąki nie wytrzepiesz - mruczał Kargul, patrząc, jak Pawlak zwozi ścięte zboże, które przypominało zrzuconą z dachu starą strzechę. Pawlak miał przynajmniej kobyłę. Kargulowi przyszło zaprząc do wozu dwie pozostałe krowy. Za to mógł mieć jedyną satysfakcję: zdobyty przez Pawlaka młynarz trzymał się jego, Kargula podwórza. Kręcił się zawsze w pobliżu Jadźki i to nie dawało Witii spokoju. Mieszając glinę, przygotowaną do budowy pieca chlebowego, który by przypominał ten z ich krużewnickiej chaty, wciąż zerkał na tamtą parę. Żeby zacząć budowę pieca dla babci Leonii, musiał najpierw wynieść z kuchni zgrabny piecyk, świecący białą emalią. Kiedy stawiał go przy płocie, zauważył, że Kokeszko przycupnął na ławeczce blisko Jadźki. Dziewczyna obierała ziemniaki, a Kokeszko tokował, zasłuchany w swoją pieśń niczym głuszec. - Jak się wojenka zaczęła, przysięgę złożyłem, że się nie ożenię, rozumie panna Jadzia? - zaglądał jej w oczy, chcąc zwrócić uwagę na znaczące wyznanie. - Ja na ten przykład zginę i kobitę wdową zostawię? Nie! Nigdy! Ja długów mieć nie lubię. - No i co z tego pana Kokeszki gadania wynika? - Jak to co? Przecie już po wojnie. - Wie pan co? Lepiej dalej uczciwym człowiekiem zostać. - Ale we dwoje, panno Jadziu - gruchał przymilnie. - Dwójeczka to liczba boża. Tak u nas pod Gnieznem uważają. Jak jest dwójka, to może być zaraz więcej, a naród nasz przez wojnę wykrwawiony, trzeba być patriotą... - Oj, coś mi się widzi, że pan Kokeszko to chciałby być w dzień młynarzem, a w nocy patriotą - chichotała Jadźka. - Zgadła panna Jadzia... Witia to i owo z tych przekomarzanek przez płot uchem złowił i aż się zatrząsł w środku z tłumionej wściekłości: ten "patriota" jak nic omota dziewczynę pięknymi słówkami. I tak u Pawlaków stanie pierwszy w Rudnikach piec, na którym będzie można spać - a u Karguli odbędzie się pierwsze w Rudnikach wesele! Gnębiła go ta obawa do tego stopnia, że przeklinał w duchu sukces swego ojca, któremu za flaszkę spirytusu udało się zdobyć rzekomego weterynarza. Emaliowany piec mókł na deszczu pod płotem, a tymczasem w kuchni Pawlaków wznosiła się potężna bryła, przypominająca przewróconą na bok ogromną szafę. Na wierzchu pieca było miejsce do leżenia, w sam raz na miarę babci Leonii obliczone. Kiedy glina, spajająca cegły i szamot wyschła, w piecu przepalili, rozesłali na wierzchu kożuch po Kacprze i Kaźmierz podsadził matkę. - No i jak tam, mamo? Zadowolona? - Ot, widzisz synu, teraz to i uwierzyć łatwiej, że my w domu - pogładziła stary kożuch jak coś żywego. - Przyjdzie spokojniej czekać na dożywocie. Żeb' jeszcze tej elekstryki nie było, to by ja była do cała spokojna. Patrzyła nieufnie na wiszącą lampę, która do tej pory nigdy nie zabłysła, bo elektrownia w miasteczku jeszcze była nieczynna. Wolałaby nie doczekać się jej uruchomienia, pamiętała bowiem opowieści o tragedii w Trembowli, gdzie trzech ludzi prąd poraził i zeszli z tego świata, nawet odpuszczenia grzechów nie uzyskując. - Aj, mamo, należy sia przyszłościowo myśleć - Kaźmierz odruchowo przekręcił kontakt przy drzwiach. - Taż Niemce, choć za Hitlerem poszły, to nie do cała takie głupie były. Tę dyskusję przerwał Witia. Wpadł z impetem wskazując przez okno Kokeszkę, który podsadzał Jadźkę na drabinę. - A to chwost złodziejski! Tato młynarza za swój spirytus dla społeczeństwa kupił, a ten Kargul go sobie na prywatnego zięcia zacharapczył. Marynia, huśtając na ręku Pawełka, podeszła do okna. - Iiii, choć z Kargula kałakunio, taż chyba nie pierekiniec jakiś. Za obcego córki by nie wydał. - Choć on z Gniezna, ale w portkach - rzeczowo ocenił sytuację Kaźmierz, zerkając przez okno. - A ten murmyło Kargul chce mieć choć o jedne portki w rodzinie więcej. - A to drań sobaczy! - wykrzyknął nagle Witia, zobaczywszy przez okno, jak Kokeszko stara się dźwignąć ponad płotem "angielski" piec Pawlaków. W chwili, gdy czerwony z wysiłku Kokeszko oparł piec o sztachety, Witia dopadł do płotu i w ostatniej chwili zdołał chwycić za nóżki pieca. - Wasze? - Przecieście wyrzucili. A nam się przyda. - Wam? Komu "wam"? - Przecie wiadomo, że na dwie rodziny jeden piec za mało - wyjaśnił Kokeszko, nie puszczając zdobyczy. - Każda rodzina musi mieć swój piec i na nim swoje garnki. - Od szabru nowe życie pan zaczyna?! - Jaki szaber? - obruszył się Kokeszko, ciągnąc piec ku sobie. - Jako osadnik mogę brać wszystko, co wolne stoi