They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Spojrzałem na jej dłoń; opadła. Kiedy wychodziłem, całkiem zresztą dobrowolnie, Dolores Haze przypomniała mi, że nazajutrz rano mam przywieźć... Nie pamiętała, gdzie leżą te rozmaite rzeczy, których potrzebuje... - Przywieź mi - zawołała (już niewidoczna, drzwi w ruchu, przymknięte, zamknięte) - tę nową szarą walizkę i kufer Mamy. Lecz nazajutrz rano dygotałem, zalewałem robaka i konałem w motelowym łóżku, z którego korzystała zaledwie parę minut, mogłem więc w tych pokrętnych i falujących okolicznościach najwyżej posłać obie walizki przez narzeczonego wdowy, krzepkiego i uczynnego kierowcę ciężarówki. Wyobrażałem sobie, jak Lo pokazuje Mary swe skarby... Niewątpliwie byłem odrobinę obłąkany i jeszcze na drugi dzień musiałem mieć konsystencję raczej wibracji niż ciała stałego, bo spojrzawszy z okna łazienki na pobliski trawnik zobaczyłem, że piękny młody rower Dolly stoi podparty ukośną nóżką, przednie koło wdzięcznie unika mego spojrzenia, tak jak zawsze go unikało, a na siodełku przycupnął wróbel - był to jednak rower gospodyni, więc z lekkim uśmiechem pokręciłem skołataną głową nad swymi lubymi rojeniami, słaniając się wróciłem do łóżka i ległem cichutko jak święty - Święty, wierę! Gdy Dolores Na słonecznym spłachciu trawy Wraz z Sanchichą w sjesty porę Czyta "Film" - ot, dla zabawy - - Liczne okazy tego gatunku czasopism witały bowiem Dolores, gdziekolwiek się pojawiała, w mieście zaś obchodzono jakąś wielką narodową uroczystość, sądząc po huku fajerwerków, strzelających raz po raz jak autentyczne bomby, a za pięć czternasta usłyszałem czyjś gwizd, coraz bliżej uchylonych drzwi mojego domku, w które po chwili załomotano. Był to Duży Frank. Nie wychodząc z ramy otwartych drzwi stanął oparty ręką o futrynę, lekko pochylony do przodu. Bry. Dzwoni siostra Lore. Pyta, czy lepiej się czuję i czy dzisiaj zajrzę? Dawniej, z dwudziestu kroków, Frank wyglądał jak góra zdrowia; z pięciu okazał się ogorzałą mozaiką blizn: gdzieś za morzem przebiło nim ścianę; mimo tych nienazwanych obrażeń umiał jednak prowadzić gigantyczną ciężarówkę, łowić ryby, polować, pić i ochoczo figlować z przydrożnymi damami. Chcąc uczcić wielkie święto, a może po prostu rozerwać chorego, zdjął rękawiczkę, którą zwykle osłaniał lewą dłoń (przyciśniętą w owej chwili do stolarki) i ukazał zafascynowanemu cierpiętnikowi nie tylko puste miejsce po serdecznym i małym palcu, lecz i nagą dziewczynę z cynobrowymi sutkami i deltą barwy indygo, uroczo wytatuowaną na grzbiecie okaleczonej dłoni, tak że palce wskazujący i środkowy tworzyły jej nogi, a na nadgarstku spoczywała ukwiecona głowa. Och, rozkosznie... oparty o futrynę niby szczwana wieszczka. Niech powie Mary Lore, poprosiłem, że cały dzień przeleżę w łóżku, a z córką skontaktuję się jakoś jutro, jeśli poczuję się pewnie z Polinezji. Zauważył, gdzie mierzę spojrzeniem, i miłośnie zatrząsł jej prawym biodrem. - Dobra jest - rzekł śpiewnie, klepnął futrynę i odszedł gwiżdżąc, unosząc moją wiadomość, a ja dalej piłem i rano nie miałem już gorączki, a chociaż byłem sflaczały jak ropucha, włożyłem fioletowy szlafrok na piżamę w kolorze kukurydzianej żółci i poszedłem do recepcji, żeby zatelefonować. Wszystko było w porządku. Promienny głos poinformował mnie, że tak, wszystko w porządku, moja córka wypisała się poprzedniego dnia, koło drugiej, jej stryj, pan Gustaw, przyjechał po nią z małym cocker spanielem i z uśmiechem dla wszystkich razem i każdego z osobna, przyjechał czarnym gadzilakiem i gotówką zapłacił rachunek, i powiedział, żeby mi powiedzieli, żebym się nie martwił i trzymał się ciepło, a oni zgodnie z umową jadą do dziadka na ranczo. Elphinstone było - a mam nadzieję, że jest do tej pory - miasteczkiem prześlicznym. Rozpostarte na dnie doliny, wyglądało jak makieta ze strzyżonymi drzewkami z zielonej wełny i z domkami krytymi czerwoną dachówką, a chyba już napomknąłem o wzorowej szkole i świątyni i o rozległych, prostokątnych placach, z których niejeden był, o dziwo, ot, takim sobie niesztampowym pastwiskiem, z mułem lub jednorożcem pasącym się wśród mgieł młodego lipcowego poranka. Zabawna historia: biorąc kolejny wiraż, aż zarzęził żwir, otarłem się o czyjś zaparkowany wóz, ale obiecałem - sobie teleologicznie, a telepatycznie - taką przynajmniej miałem nadzieję - gestykulującemu właścicielowi, że wrócę później, pisać proszę na Szkołę Burd, miasto Burd w Nowym Burdzie, dżin żywił mi serce, lecz mącił mózg, i po paru potknięciach i opustkach, jak to bywa w korowodzie sennych rojeń, wylądowałem w recepcji, gdzie usiłowałem pobić lekarza, ryczałem na ludzi ukrytych pod krzesłami i hałaśliwie domagałem się, żeby przyszła Mary, której jednak na jej szczęście tam nie było; czyjeś ręce szorstko szarpały mój szlafrok, aż urwały kieszeń, i nie wiem, jak do tego doszło, ale przez chwilę siedziałem chyba na jakimś pacjencie o łysej brązowej głowie, wziąwszy go za doktora Blue, on zaś wstał w końcu i rzekł z przekomicznym akcentem: - No i kto tu jest newrotyk, ja się pytam? Następnie wychudła pielęgniarka bez uśmiechu wręczyła mi siedem pięknych, przepięknych książek i po mistrzowsku złożony w kostkę szlafrok w szkocką kratę, żądając pokwitowania; i oto w nagłej ciszy zdałem sobie sprawę, że w korytarzu stoi policjant, któremu wskazuje mnie palcem mój kolega zza kierownicy, toteż pokornie podpisałem nader symboliczne pokwitowanie, tym samym wydając moją Lolitę na łup tym małpoludom. Ale cóż było robić? Na pierwszy plan nieubłaganie wybijała się jedna jedyna myśl, brzmiała zaś ona: "Chwilowo liczy się tylko wolność"