They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Słyszałem o tym i sam już widziałem, że dobry z was jeździec. Ale do tego potrzeba... - Widzieliście? - wpadłem mu w słowo. - Nie widzieli- ście nic jeszcze. - Nic? Zdawało mi się, że w ostatnich dniach miałem do tego wiele sposobności. - Jechałem na własnym koniu, a dzisiaj będzie inaczej. -Tak, tak! Spodziewam się, że nas nie stratujecie! - Nie bójcie się. Kiedy wsiądę na konia, was już tutaj nie będzie. W obozie są tylko dwaj starsi wojownicy, któ- rych ogłuszę. Mogą jednak przyjść do siebie, a ponieważ przeprawa z koniem nie odbędzie się bez hałasu, zaalar- muje to cały obóz. Wtedy także młodzi chłopcy wsiądą na koń, żeby nas ścigać, a chociaż tacy przeciwnicy nie będą zbyt groźni, jednak najgłupsza kula może trafić najmędr- szego człowieka. Toteż uważam za właściwe nie zatrzymy- wać się tutaj, lecz natychmiast odjechać. - Jestem tego samego zdania. - Zrobimy, to więc w taki sposób. Gdy będziemy już mieli Murzyna i talizmany, umkniecie czym prędzej z do- liny. Wy, Mr Cutter, poprowadzicie Boba, a Mr Surehand poniesie "leki". Przybywszy tutaj, wsiądziecie na konie i pojedziecie dalej. - Bob na waszym koniu? -Tak. - A czy kary pozwoli mu wsiąść na siebie? Wiem, że zrzuca każdego, jeśli wy mu nie zabronicie. - Bob i kary znają się z dawnych czasów. -Pięknie! A wy? - Ja zaczekam, dopóki nie zorientuję się, że już jesteście bezpieczni. Potem wsiądę na konia i pośpieszę za wami. W oazie 181 - Na Boga! Ostrzegam was raz jeszcze. Pomyślcie tylko, co was czeka! Jesteście w samym środku obozu indiań- skiego. Chcecie dosiąść konia, który się przed tym broni, a gdy wgramolicie się na niego z narażeniem życia, on za- czyna wierzgać i stawać dęba, żeby was zrzucić. Ile to cza- su będzie trwało i jaki zgiełk wywoła! Czerwonoskórzy się przebudzą i nadbiegną całą chmarą; młodzi wprawdzie, lecz uzbrojeni! Zestrzelą was z konia, który nie zechce ru- szyć z miejsca. -A ja wam powtarzam, że musi ruszyć. - Well, a więc musi i posłucha was, ale skacząc na pra- wo i lewo, dostanie się pomiędzy inne konie, które naro- bią piekielnego hałasu, zaczną wierzgać i gryźć. Potem popędzi ku namiotom, a pogna pod górę nie przodem, lecz bokiem, aż wreszcie stoczy się i złamie kark wam i sobie... - Dosyć już, dosyć, sir! - przerwałem mu te biadolenia. - Daję wam słowo, że nie stanie się nic z tego, co przedsta- wiliście tu tak barwnie. - To pięknie. Wprawdzie sami tego chcecie, ale ja prze- widuję katastrofę. Na szczęście nie chodzi tu o moją gło- wę, a jeśli wam uda się wyjść z tej przygody z kilku zła- manymi żebrami i z kilku zwichnięciami, to będzie bardzo chwalebne. Ale komu radzić nie można, temu nie należy także pomagać. To jasne! - Nie potrzebuję pomocy i proszę tylko o jedno. Jedź- cie dokładnie tą samą drogą, którą przybyliśmy tutaj, że- byśmy się nie minęli. Nagle Old Surehand odezwał się spokojnym i pewnym głosem: - Old Wabbie boi się o was, ale ja jestem zupełnie spo- kojny, Mr Shatterhand. Sprawa jest niebezpieczna, bar- dzo niebezpieczna, ale wiem, że nie bierzecie się nigdy do czegoś, czego wykonać nie możecie. Wszystko więc pój- dzie gładko. Ale jeśli nie macie nic przeciwko temu, za- proponowałbym wam coś. - Nie tylko nie mam nic przeciwko temu, ale będę wam bardzo wdzięczny. 182 Old Surehand - Ile wynosi cała długość doliny? - Pół godziny drogi. -A jak daleko stąd do miejsca, gdzie się zaczyna? - Niecały kwadrans. -Konie znajdują się prawdopodobnie za obozem In- dian? -Tak. - To wyniesie razem trzy kwadranse. Czy to nie za da- leko? - Hm! Moglibyśmy skrócić sobie drogę, gdybyśmy pod- prowadzili nasze konie do wylotu doliny. - To chciałem wam właśnie zaproponować. -Dziękuję, sir, i zgadzam się. Jest już dziesiąta. Czer- wonoskórzy chodzą wcześnie spać, zwłaszcza teraz, kiedy nie ma w obozie dorosłych mężczyzn. Czy sądzicie, że mo- żemy wyruszyć? - Tak, już czas, nie możemy czekać, aż minie północ. - To ruszajmy! Zarzuciliśmy strzelby na ramiona, wzięliśmy konie za cugle i poszliśmy w stronę doliny. Zsunąłem się ze zbocza, aby się przekonać, czy możemy tu zostawić konie. Nie by- ło nikogo i nigdzie nie paliło się ani jedno ognisko. Czer- wonoskórzy spali. Przywiązaliśmy więc konie i przystąpi- liśmy do dzieła, którego zakończenie przedstawił mi Old Wabbie tak dramatycznie. Gwiazdy dawały nam dostateczną ilość światła, ani za dużo, ani za mało. Trzymaliśmy się lewego brzegu doliny, którą, będąc na zwiadach, widziałem ze szczytu prawego zbocza. Byliśmy tak daleko od namiotów, że gdyby tam jeszcze ktoś czuwał i wyszedł na drogę, nie mógłby nas zo- baczyć. Położyliśmy się następnie na ziemi, aby przeczoł- gać się na prawo, do namiotu, w którym siedział Bob. Czołganie utrudniały nam strzelby, które mieliśmy z sobą, ale byłoby zbyt ryzykowne zostawić je przy koniach, gdyż mogliśmy ich potrzebować do obrony. Old Surehand posuwał się przodem w stronę wskazane- go przeze mnie namiotu. Pozwoliłem mu na to, gdyż uwa- W oazie 183 żał za punkt honoru, aby być pierwszym, a błędu z jego strony nie musiałem się obawiać. Przybywszy pod namiot, zaczekał, dopóki nie zbliżyłem się do niego, i szepnął: - Widzicie obu strażników? Leżą przed wejściem i śpią. Czy mam wam pomóc? Sądzę jednak, że macie wpraw- nie j szą rękę. -Zostawcie ich mnie! Gdy usłyszycie dwa głuche ude- rzenia, zaraz przychodźcie do mnie. Popełzłem dalej jak najciszej. Wojownicy nie ruszali się, widocznie spali głęboko. Między nimi był taki odstęp, że zadanie miałem ułatwione. Leżeli tak, jakby się spe- cjalnie przygotowali na moje ciosy: jeden z prawej, drugi z lewej strony