Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Ale nie przypominał żadnego z goryli, z jakimi się do tej pory zetknąłem. Przede wszystkim miał ponad dwa metry wzrostu. - Widzisz ulepszenia, które poczyniłem - ciągnął Paracels. Przypuszczam, że nie mógł przerwać. To było silniejsze od niego. - Ma naturalną postawę pionową - przystosowałem jego kręgosłup, biodra, nogi. Uda i łydki ma dłuższe niż normalnie, co sprawia, że jest szybszy i bardziej zwinny w terenie. Ale ja zrobiłem znacznie więcej. - W tym, jak mówił, przypominał teraz Ushre'a. - Zmieniając mu budowę mózgu, wyposażyłem go w wyższą inteligencje, szybszy refleks, większą bystrość, zdolność wykonywania tego, do czego został przyuczony. A poza tym jest nieprawdopodobnie silny. Tego doświadczyłem na własnej skórze. Patrzyłem oto, jak mi przed samym nosem ta cholerna małpa wyrwała z ręki M-16 i walnęła nim o ścianę. Rozwalając go przy tej okazji. I wybijając dziurę w betonie. - W pewnym sensie to szkoda, żeśmy cię wyłączyli, cyborgu. Walka mogłaby się okazać interesująca: sztuczny człowiek przeciwko udoskonalonemu zwierzęciu. Ale oczywiście wynik byłby taki sam. Cerber jest wystarczająco szybki, żeby uniknąć twojego eksplodera i wystarczająco silny, żeby mu się oprzeć. On jest czymś więcej niż zwierzęciem. A ty czymś mniej niż istotą ludzką. Cerber szedł na mnie powoli. W jego oczach tyle było złośliwości, że dałbym płowe, że zbliżał się tak wolno po to tylko, żeby wzmóc we mnie uczucie strachu. Wycofywałem się tak, by dzieliły nas ze dwa stoły. Ale i Paracels nie tkwił w miejscu, nie pozwalał mi się do siebie zbliżyć. Miałem ochotę krzyknąć: Morganstark! Ale przecież wiedziałem, że Morganstark mnie nie uratuje, w dalszym ciągu słyszałem strzelaninę. Nie przyjdzie tu za mną, dopóki nie zakończy sprawy na zewnątrz i brama nie zostanie zamknięta. Nie mógł ryzykować wypuszczenia części tych zwierząt. Paracels obserwował mnie uradowany. - Tego właśnie nie jestem w stanie zrozumieć, cyborgu. - Miałem ochotę wrzasnąć, żeby się zamknął, ale on złośliwie ciągnął dalej: - Nie mogę mianowicie pojąć, dlaczego społeczeństwo toleruje, a nawet popiera mechanicznie monstra takie jak ty, a nie może się pogodzić z udoskonaleniami biologicznymi w rodzaju Cerbera. Dlaczego biologia ma być taka nietykalna? Badania nad rekombinującym kwasem nukleinowym kryją w sobie nieograniczone możliwości. A ty jesteś tylko bronią. I to nie najlepszą. Nie mogłem tego dłużej znosić. Musiałem jakoś zareagować. - Jest jedna różnica - warknąłem. - Ja mogłem wybierać. Nikt mi tego nie zrobił w embrionalnym okresie mojego życia. Paracels roześmiał się. Broń! - potrzebna mi była jakaś broń. Nie wyobrażam sobie, żebym wywarł na tym stworze jakiekolwiek wrażenie z samym tylko nożem. Obszukiwałem wzrokiem pokój, patrzyłem po stołach i pod stołami, jednocześnie cały czas się wycofując. Ale nie mogłem nic znaleźć. Poza sprzętem laboratoryjnym. Większość przedmiotów była za ciężka, żebym mógł je choćby unieść. A wobec tych wszystkich chemikaliów czułem się bezradny. Nie znałem się na nich zupełnie. Paracels jak gdyby nie mógł się uspokoić. Cholera jasna, Browne, od czego masz głowę?! Tak, mam! Nareszcie! Ushre wyłączył moją baterie. A to znaczyło, że zbudował specjalne urządzenie magnetyczne. Jeśli to urządzenie jest tu w dalszym ciągu, to mogę się włączyć z powrotem. Zacząłem się rozpaczliwie za nim rozglądać. Wiedziałem, czego szukać. Generatora pola, czegoś nie większego niż pieść. Nie musiał być mocny, musiał być s p e c j a 1 n y ; chodziło o ściśle określony impuls magnetyczny, dostrojony właśnie do mojej baterii. Ten generator powinien mieć trzy anteny przypominające maleńkie ząbki ustawione blisko siebie również w ściśle określony sposób. A w jaki - wiedziałem. Ale małpa Paracelsa nie dawała mi czasu na dokładne poszukiwania. Nie zbliżała się już do mnie powoli. Utrzymywanie miedzy nami dystansu przynajmniej dwóch stołów wymagało ode mnie pełnego skupienia. W każdej chwili mogła na mnie skoczyć i byłby to koniec. Niewykluczone zresztą, że generator znajdował się gdzieś indziej. Sięgnąłem po nóż. Tak czy siak, zamierzałem załatwić Paracelsa, a przynajmniej zająć się nim, zanim ten stwór mnie wykończy. Ale w tym momencie dostrzegłem to, czego szukałem. Leżało na stole dokładnie przed gorylem. - No dobra, Cerberze - powiedział Paracels - Nie będziemy się dłużej bawić. Zabijaj go - już! Małpa rzuciła się na mnie przez stoły tak szybko, że ledwie to zauważyłem. Ale Paracels mnie ostrzegł. Już byłem w ruchu. Kiedy goryl atakował mnie górą, zdążyłem zrobić unik i schować się pod stół. Wyskoczyłem dokładnie koło tego, o który mi chodziło i sięgnąłem do generatora. Z nadmiernego pośpiechu jednak zmitrężyłem sekundę nie mogąc na niego trafić. Jeszcze moment i już miałem go pod prawą ręką, znalazłem włącznik, nacisnąłem. Pozostało mi teraz jedynie dotknąć ząbkami generatora do piersi. Nagle małpa dosłownie spadła na mnie i przestałem cokolwiek widzieć. Początkowo myślałem, że mi przetrąciła kręgosłup - pod łopatkami przeszył mnie stalowy pręt bólu. Ale po chwili pojaśniało mi w oczach i tuż przed twarzą zobaczyłem żeby goryla. Trzymał mnie w ramionach. Miażdżył w uścisku. Lewą rękę miałem wolną. Ale prawą przyciskało do mnie włochate cielsko. Nie mogłem unieść generatora. Z tej pozycji nie byłem w stanie sięgnąć do oczu goryla, wiec po prostu władowałem mu lewą rękę do pyska pchając ją coraz głębiej, do gardła. Małpa zaczęła się dusić, ale już po chwili próbowała mi te rękę odgryźć. Słyszałem trzask łamanych kości, a potem metaliczny dźwięk, jakby poszedł mój eksploder. Ale duszący się goryl zwolnił nieco uścisk - odrobinę, dosłownie o kilka milimetrów. To mi jednak wystarczyło. Nie miałem nic do stracenia. Podciągnąłem generator pomiędzy nami, w górę, bliżej środka mojej piersi. Małpa miała cały pysk we krwi. Chciałem krzyczeć, ale nie mogłem - język uwiązł mi pomiędzy włącznikami umieszczonymi na zębach. Ciągnąłem, ciągnąłem w górę resztkami sił. I wtedy ząbki dotknęły mojego mostka. Eksploder był zniszczony. Ale wypalił. Rozwalając łeb goryla na miazgę. Razem z prawie całą moją ręką. Leżałem na małpie. Miałem ochotę nie ruszać się, leżeć tak dalej, wesprzeć płowe i zasnąć, ale nie było na to czasu. Nie wykonałem do końca swojego zadania. Został mi jeszcze Paracels do załatwienia. Zdołałem jakoś dźwignąć się na nogi. Doktor był. Stał przy jednym ze stołów manipulując przy jakiejś aparaturze. Długo się w niego wpatrywałem, zanim dotarto do mnie, że usiłuje coś zrobić z chirurgicznym nożem laserowym. Że chce go wyjąć z oprawy i skierować na mnie. Z jego ust wydobywało się jakieś dziwne pochlipywanie