Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
.. Od strony wyrobiska pod lasem słychać było ludzkie głosy. Kopano glinę. Szymek poszedł spiesznie ku wielkiemu dołowi ścieżką poznaczoną koleinami wielu taczek, ręcznych wózków i wielkich wozów. W wyrobisku pracowało trzech ludzi. Dwaj młodzi, mocni chłopcy naładowali taczki po same brzegi ciężkimi, żółtymi skibami. Uklepywali je przez cały czas łopatami, wykrzykując coś ze śmiechem do starego człowieka, który bezradnie dreptał dokoła swego wózka i szukał czegoś po ziemi. Szymek zatrzymał się chwilę nad brzegiem wyrobiska, patrzył i słuchał zaciekawiony. Stary człowiek niezdarnie grzebał w glinie rękami, poprawiając raz po raz zesuwający mu się na oczy kapelusz podobny do grzyba. Za każdym jego pochyleniem poły jego kapoty taplały mu się w rozmokłej glinie. Śmieszyło to niezmiernie młodych, którzy nie szczędzili dziadkowi przycinków. — Co tam, dziadku, tak nosem orzecie po ziemi ?! — wołał jeden i ciskał w starego grudkami gliny. — Jeszcze wam się nos zatka! Cha! cha! cha! — śmiał się drugi. — Kichać nie poradzicie! — Oj! oj! Brodę sobie przydepczecie! — A fajki i tak nie znajdziecie, boście ją nogami już dawno w glinę wdeptali! 139 •— Uważajcie ho, żeby wam zaś ten grzyb z głowy nie zleciał, bo się też straci w tym dole! Stary człowiek nie odpowiadał na kpinki, lecz dalej pilnie szukał. Zniechęceni jego milczeniem, chłopcy wbili łopaty w glinę i po chwili pchali już raźno swoje taczki ścieżką pod górę. Dziadek został na gliniance sam. Szymek odczekał, aż chłopcy wyjdą z dołu po deskach ułożonych na ścieżce, potem ostrożnie zszedł do wyrobiska. Stary człowiek przestał już szukać swojej zguby. Stał koło wózka przygarbiony, w kapocie żółtej od gliny i rozmiękłych od wody buciskach. Ręce opuścił bezwładnie... Spojrzał na chłopca wyblakłymi oczami. Szymkowi zrobiło się serdecznie żal starego. — Może teraz ja poszukam waszej fajki...—rzekł przyjaźnie. — Gdzieś tu musi być! — I zaczął bacznie rozglądać się obchodząc dokoła wózek. — Szukaj, synku, szukaj! — rzekł stary głuchym głosem. —Twoje młode oczy może prędzej zobaczą! Fajkę tę już palę trzydzieści lat! Przywykłem do niej... Gdybym ją stracił, to tak, jakbym stracił najlepszego kamrata... Szymek szukał pilnie. Odsuwał łopatką rozrzucone kęsy gliny, kilka razy zdawało mu się, że dostrzega fajkę — były to jednak tylko połamane korzenie dawno wykopanych krzaków. Staruszek poznał, że szukanie jest próżne. — Zostaw już, synku! —powiedział. — Przepadła moja fajka! Bóg ci zapłać, żeś pomógł staremu! Pójdę już! Westchnął ciężko, ujął dyszel wózka i pomału ruszył. Niesporo Szymek ujął z drugiej strony i we dwóch z niemałym trudem wyciągnęli wózek z wyrobiska na twardszą drogę. Jego rów gdzie byk> zrobdo Os było by Pc Pr pode było 901 Gdzież Króh* się teraz A Szymek roi Ujechali tak aż do stawu, gdzie Szymek wypatrywał zawsze Żabiego Króla. Droga wiodła teraz prosto ku gościńcowi, szeroka była i łagodnie opadała w dół. Gdzieniegdzie stały na niej małe kałuże wody. — Teraz poradzę już sam — rzekł stary. — Dziękuję ci raz jeszcze, syneczku! Wielką żylastą ręką chciał pogłaskać Szymka po głowie. Uniósł ją, lecz nagle cofnął — była uwalana gliną. Skinął mu więc tylko głową, potem ruszył naprzód niespodzianie żwawym krokiem. Jego zgarbiona postać wtopiła się jakby w pobliski wzgórek; umilkło również skrzypienie wózka. Szymek patrzył za nim chwilę, potem pobiegł znów na gliniankę, gdzie leżało porzucone wiaderko. Napełnił je szybko gliną. Czas było do domu — niepostrzeżenie upłynęło całe popołudnie. Niebo zrobiło się ciemniejsze, chmury nawisły niżej. Gęściej mżył deszcz. Chłopiec wracał prawie biegnąc drogą pomiędzy stawami. Pusto było dokoła i ponuro. Na gościńcu przystanął pod wielką lipą, by odpocząć nieco. Wiaderko postawił na ziemi. Pomyślał o matce, która pewnie z niepokojem go wygląda. Przypomniał sobie o upominku urodzinowym. Jakże mu się podobał! Sięgnął więc ręką w zanadrze po serce z piernika. Nie było go tam! Zgubił, nie wiedzieć gdzie i kiedy, matczyn upominek! Gdzież to się stało ? Czy nad stawem, kiedy wypatrywał Żabiego Króla? Czy na gliniance, kiedy szukał dziadkowi fajki? Łzy napłynęły Szymkowi do oczu. Oto sercem z piernika raduje się teraz może wielka żaba w koronie ze złotych much! A może leży ono na deszczu w glinie, by jutro rozkruszyć się i rozpaść pod kołami wozów! Szymek rozumiał teraz żal dziadka po utraconej fajce... 141 Z początkiem lata pod oknem Szymkowego domu zakwitł różowo krzak głogu. Gałęzie jego usiane były kwiatami tak gęsto, jak nigdy dotychczas nie bywało. Zaglądały do izby przez otwarte okno i wypełniały ją łagodną wonią. Patrzyła na ukwiecony krzew ze swego posłania Agnieszka. Niespodzianie i niepostrzeżenie zmogła ją choroba i od pierwszych tygodni wiosny zatrzymywała w pościeli. Szymkowa matka spoczywała nieruchomo i niewiele mówiła; wodziła tylko za synem oczami płonącymi w bladej twarzy, jakby czuwając nad każdym jego ruchem, jakby radząc mu wzrokiem, co ma czynić, by zastąpić w domu gospodynię. Uśmiechała się z wdzięcznością, kiedy obaj z ojcem troszczyli się o jej wygody. Często prosiła Szymka, by zerwał dla niej i podał na łoże kilka kwiatów głogu. Wtedy ujmowała je wychudłymi palcami i unosiła do twarzy bielszej niżeli płótna, którymi Szymek powlókł jej pościel. Smutno i cicho było w domu. Umilkły pieśni i wesoły śmiech, ustała żwawa krzątanina przy kominie. Szymek wylepił pięknie gliną klepisko podłogi i co dzień zamiatał je brzozową miotełką. Agnieszka jednakże nie chodziła po równej powierzchni, wygładzonej rękami syna. Nie wstawała już z łoża. Buciki matki, stare, połatane jaśniejszą skórą, schował Szymek do komory za izbą, a nim postawił je w kącie, wodził długo ręką po wytartych noskach i po ciężkiej podeszwie, niezdarnie przyszytej przez ojca, powtarzając z płaczem: — Mamo!,.. Mamo!..