They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Otworzyłem drzwi, nad którymi wciąż jeszcze wisiał dzwonek, zderzyłem się z chłopiną w kożuchu, przepuściłem go i wyszedłem na ulicę. Przed bramą "Korony" stał teraz sowiecki łazik z oszronionymi szybami. Szofer w barankowej czapce bawił się rysowaniem na nich kółeczek i rombów. Wartownik z pistoletem maszynowym na piersiach przyjrzał mi się przez szerokość jezdni i kiwnął palcem. Zbliżyłem się i podałem mu samą przepustkę. - A dowodzik? - zachrypiał poruszając z trudnością zaschniętymi od mrozu wargami. Porównał moją twarz z fotografią, przylepioną w kennkarcie, i nie oddając mi ani tego, ani tamtego, cofnął się do bramy i przycisnął guzik nocnego dzwonka. Czekając, aż ktoś zjawi się na to wezwanie zerkałem ostrożnie w głąb podwórka. Było nieduże, z dwóch stron zamknięte niskimi skrzydłami hotelu, a z trzeciej kusym pałacykiem o bardzo wąskich oknach. Pałacyk był jednopiętrowy, dość dokładnie obtłuczony z tynku i pozbawiony jakichkolwiek ozdób. Nie miał nawet własnego wjazdu na podwórze i musiał korzystać ze wspólnej bramy z "Koroną". Przed jego oknami, tuż obok żelaznego trzepaka na dywany, stała ta sama wojskowa ciężarówka, którą widziałem zbliżając się tutaj od rynku. Jakiś żołnierz toczył ku niej blaszaną beczkę z paliwem, najprawdopodobniej z ropą. W tle za żołnierzem widać było przyprószoną śniegiem niemiecką amfibię z brezentowym daszkiem, a jeszcze dalej rząd murowanych stajen, zamienionych w czasie wojny na garaże albo warsztaty; zamykały one podwórze od tyłu. Tymczasem oszklone drzwi hotelu uchyliły się i ze środka wyjrzał człowiek w samym swetrze, przepasanym na biodrach szerokim rzemieniem. Z prawej strony, przypięta trochę na niemiecką modłę, kołysała mu się ciężka kabura z pistoletem. Wartownik podał mu moją kennkartę razem z przepustką i coś mruknął. Teraz z kolei tamten obejrzał mnie bez pardonu - wszyscy mnie tutaj oglądali bez pardonu jak konia - i skinął głową. Zanurzyłem się w dudniące zimno bramy i skręciłem do wejścia. Człowiek w swetrze pomógł mi odgarnąć zatłuszczoną kotarę z pluszu i zatrzasnął za mną drzwi. Znalazłem się w ciasnym holu, który kiedyś był recepcją i zarazem portiernią "Korony". Kręciło się tu wielu ludzi, cywilnych i mundurowych, a większość z nich była bardzo zdenerwowana i rozmawiała ze sobą niezwykle głośno. Największy hałas panował wokół pulpitu, nad którym wisiała jeszcze deska na klucze. Za pulpitem siedział zgarbiony pocztowiec bez czapki i gorączkowo przekładał kolorowe wtyczki w malutkiej hotelowej centralce, pokrzykując raz po raz "momencik", a czasami także "mamient". Mój przewodnik przytrzymał mnie za ramię i rozejrzawszy się powiedział: - Tu sobie stańcie, no. Jak ktoś będzie szedł na górę, to was weźmie. - A gdzie to jest? Może sam mógłbym trafić? - Jak ktoś będzie szedł - powtórzył puszczając moje pytanie mimo uszu - to was weźmie. - I zaczepnie dodał: - Sami to sobie możecie chodzić po lesie. Jasne? Kiwnąłem głową i oparłem się plecami o pulpit. Trąciłem przy tym niechcący jakąś niską, starszą kobietę o niby - siwych, a w rzeczywistości woskowożółtych włosach. Ta obejrzała się i nagle skubnęła mnie za rękaw: - Kochasiu, może ty jesteś "Siła i Światło"? Co? Chodź ze mną, zobaczysz ten nasz przeklęty sierociniec. Mówię ci, zapłaczesz! - Nie zapłacze - mruknął mężczyzna w swetrze. - Zapłacze! - Mówię wam, że nie zapłacze, bo to wcale nie ten. Przywołał gestem jakiegoś wyrostka o bardzo cienkich rękach i nogach, a równocześnie zbyt czerwonych wypiekach na zagłodzonej twarzy. - Nie idziesz na górę? - zapytał, a usłyszawszy, że idzie, podał mu moje papiery i dorzucił: - Do rolnego - a potem od razu przestał się mną interesować. Wyrostek uśmiechnął się, machnął do mnie ręką i bez słowa wbiegł na żelazne, ażurowe schody, przeskakując po trzy stopnie na raz. Byłem w znacznie gorszej formie od niego i zasapałem się próbując dotrzymać mu kroku. Nie zwrócił na to uwagi, odwrotnie, leciał już niby ptak przez korytarz, pokryty wydeptanym chodnikiem z kokosa, aż odemknął jakieś drzwi - jedne z wielu drzwi, znajdujących się na tym piętrze - i wrzuciwszy tam mój dowód razem z przepustką zawołał "do was", a potem od razu zniknął. Wszedłem do pokoju, który musiał być kiedyś jednym z lepszych numerów, a może nawet apartamentów "Korony". Miał dwa okna, zamykane na staroświeckie klamki z mosiądzu, marmurową umywalnię z dwoma kranami i uschniętą albo po prostu zmarzniętą palmę w glazurowanej donicy. Ale teraz było tu zwykłe, choć trochę prowizoryczne biuro: łóżka gdzieś wyniesiono, na biedermeierowskim stole stała duża maszyna do pisania, wszędzie leżało pełno papierów i niedopałków, a na ścianie, obok trema w metalowych ramach, wisiał plakat wzywający do podziału ziemi obszarniczej. Zastałem tutaj trzech ludzi, z których dwaj byli mi zupełnie obcy. Jeden ciężki, o kanciastej głowie Piasta_Kołodzieja, siedział w płaszczu i grzał sobie zmarznięte ręce szklanką parującej herbaty. Ten nie odzywał się, tylko słuchał, mrugając często grubymi powiekami, jakby się bał, że bez tego mrugania zaśnie w ciągu sekundy. Drugi miał chudą twarz o zepsutych zębach i mówiąc błyskał stalowymi płytkami tanich koron. No a trzeci to był właśnie Tatar