Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Może rujnujesz życie swojej własnej córce! A Sebastian to taki przystojny chłopiec, taki wysoki i męski. Dla Elsy to spełnienie wszystkich marzeń. Nie wiesz, jak bardzo się martwiła, jak płakała każdego wieczoru, powtarzała, że jest gruba i brzydka i nie ma swojej sympatii... - Dość! - wrzasnął Jake. - Ależ, Jakubie, przecież chyba chcesz, żeby nasza córka była szczęśliwa, prawda? Jake patrzył na dzbanek z lemoniadą tak, jakby chciał rzucić nim w okno. - Nie wydaje mi się, żeby Sebastian uczynił ją szczęśliwą - odparł. - Sądzę, że to małżeństwo okaże się katastrofą - powiedziała Alicja - ale cały problem, Jake, po- lega na tym, że nikt nas nie słucha. Trudno się też nie zgodzić z poglądem Korneliusza na tę sytuację. Widzę, że Sebastian zdecydował się z nią ożenić, a Elsa prawdopodobnie nie zawaha się przed pójś- ciem w ślady Vicky i potajemnym ślubem w Marylandzie. W dawnych czasach moglibyśmy uknuć ja- kiś spisek, żeby ich rozdzielić, ale dzisiaj dzieci robią, co chcą, i do diabła z rodzicami. Jake zazgrzytał zębami. Wszyscy czekaliśmy z zapartym tchem. W końcu powiedział: - Roczne zaręczyny. - Jakubie! - jęknęła Amy. - Młodzi ludzie nie chcą dziś czekać cały rok! - No cóż, może powinniśmy napomknąć o seksie przedmałżeńskim - zacząłem miękko. - Wykluczone! - oświadczył wściekle Jake. - Nie w wypadku mojej córki! No dobrze, dziewięć miesięcy. - Ślub byłby na wiosnę! - rozmarzyła się Amy. Kątem oka dostrzegłem, że Carraway zmierza ku nam majestatycznie z butelką szampana, która miała przypieczętować umowę. 5 Tegoż wieczoru, kiedy samotnie pracowałem w bibliotece nad kosztorysem mojego nowego magazynu o sztuce, do drzwi zapukał Sebastian. Zajrzał do pokoju. Nie widziałem go od chwili, gdy czmychnął z tarasu z butelką szampana, choć po wyjściu Reischmanów Alicja dzwoniła do niego z prośbą, by do nas wrócił. - Cześć - powiedziałem ostrożnie. - Wejdź. Przeczłapał przez pokój, upchnął się w fotelu po przeciwnej stronie mojego biurka i spojrzał na mnie posępnie. Jego mina, na poły żałobna, na poły buntownicza, wskazywała, że po wybuchu euforii w porze lunchu na nowo wrócił do swego zwykłego nastroju. - Dzięki - rzekł kwaśno. - Co? A, nie ma za co, Sebastianie. Całkiem serio uważam, że małżeństwo dobrze ci zrobi. Jak zwykle zapadło niezręczne milczenie. Rozpaczliwie próbując podtrzymać rozmowę, rzuci- łem lekko: - Nie wiedziałem, że jesteś miłośnikiem "Kocham Lucy"! - i od razu poczułem wyrzuty sumie- nia. Powinienem był o tym wiedzieć. - Tak, Lucy jest świetna. Znów zapadła cisza. Sebastian poprawił się na krześle. - Korneliuszu... - Tak? - bąknąłem, siląc się na cierpliwość. - Przepraszam - Sebastian z wysiłkiem przełknął ślinę. - Naprawdę bardzo przepraszam. - Hmm... - usiłowałem się domyślić, za co mnie przeprasza. - Nie ma sprawy, Sebastianie - po- wiedziałem pośpiesznie. - Nie przejmuj się tym. - Wiem, że mama nigdy by tego nie zrobiła. Przez ułamek sekundy byłem znów na tarasie, a z balustrady dolatywał mnie świergot jakiegoś ptaka. Siedziałem nieruchomo w fotelu. - Byłem na nią wściekły - ciągnął Sebastian - za to, że nazwała Elsę grubą brzydką Żydówką. To było obrzydliwe. - Z pewnością nietaktowne - przyznałem ostrożnie - ale nie zapominaj, że twoja matka przeżyła silny wstrząs. Sebastianie... a tak z ciekawości... co dokładnie skłoniło cię do poczynienia tej niezwy- kłej uwagi na temat matki i Jake'a? - Właściwie nic. Zastałem ich razem przy drinku pewnego wieczoru, kiedy ciebie nie było, to wszystko. - Tak, twoja matka wspominała mi o tym. Mówiła mi o tym zaraz po moim przyjeździe. Ale co sprawiło, że ten błahy incydent wydał ci się aż tak niezwykły, że nie tylko go zapamiętałeś, ale posłu- żyłeś się nim wiele miesięcy później? - Nie wiem - Sebastian ściągnął brwi i zadumał się. Wyglądał jak te plastykowe figurki człekok- ształtnych małp, które sprzedają w sklepach z osobliwościami. W chwili gdy już uznałem, iż nadzieja na uzyskanie logicznego uzasadnienia tak nielogicznego zachowania jest całkiem bezcelowa, nagle powiedział: - Chyba to, że mama piła szkocką. Rozdział szósty 1 W pokoju panowała cisza, lecz w pamięci dźwięczał mi mój własny głos z niedalekiej przeszłości: "Na litość boską dlaczego marnujemy czas rozprawiając o tym, co Alicja pije, a czego nie pije!" Wspomnienie rozbudowywało się, automatycznie, niepowstrzymanie. Drobne, trywialne wręcz szczegóły odtwarzały się gładko przed moimi oczyma. "Alicja nie pije szkockiej, Jake." "Od jakiegoś czasu piję, Korneliuszu." "Piłaś szkocką, kiedy przyszedłem. Założyłem..." "Tak, oczywiście..." Widziałem ich niczym aktorów na scenie: Alicja myli tekst, Jake podpowiada jej właści- wą kwestię, Alicja pokrywa pomyłkę tak szybko, że ja - siedzący na widowni i pochłonięty dramatem rozgrywającym się poza sceną - nie zwracam uwagi na ukryty wątek, który przez chwilę jawi się moim oczom. Patrzyłem na Sebastiana. Znów coś mówił