Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Niemożliwie białe zęby lśniły w uśmiechu nad Chrisem. - Będziesz musiał zabrać na brzeg pasażera. Chris zdziwił się. Plan przewidywał tylko jego grupę i eskortę komandosów... Potem zobaczył, że twarz komandora Lewisa robi się blada z przerażenia. Wyglądał gorzej niż gdyby zobaczył śmierć. Chris odwrócił się, żeby spojrzeć na pokrytego futrem giganta. - Ty... - wyrwało mu się. Loki kiwnął potakująco głową. - Zgadza się. Drobna zmiana w planach. Nie będę towarzyszył podwodnym statkom w ich próbie przedarcia się, przez Skagerrak. Za to wyjdę z tobą na brzeg w Gotlandii. Twarz Chrisa nie wyrażała nic. Prawdę mówiąc nie było żadnego sposobu po tej stronie niebios, żeby on albo Lewis czy ktokolwiek inny mógł powstrzymać to stworzenie przed zrobieniem tego, na co miało ochotę. W ten czy w inny sposób Alianci musieli stracić swego jedynego przyjaciela Asa, podczas długiej wojny przeciwko nazistowskiej pladze. Jeżeli słowo „przyjaciel” rzeczywiście pasowało do Lokego który pojawił się pewnego dnia na pasie startowym lotniska w Szkocji podczas ostatecznej ewakuacji z Anglii, w towarzystwie ośmiu małych, brodatych stworzeń dźwigających jakieś pudła. Poprowadził ich do najbliżej stojącego, zdziwionego oficera i władczo zażądał osobistego samolotu premiera, którym miałby polecieć na odpoczynek do Ameryki. Być może uzbrojony batalion mógł go zatrzymać. Raporty z bitew dowodziły, że Asa można zabić, jeżeli się miało bardzo dużo szczęścia i trafiło któregoś z nich wystarczająco mocno i szybko. Ale kiedy tamten dowódca zdał sobie sprawę co się dzieje, zdecydował się zaryzykować. Loki, od tego dnia dziesięć lat temu, dowiódł ogromną ilość razy ile jest wart. To znaczy do chwili obecnej. - Jeżeli nalegasz - powiedział Asowi. - Tak. Taka jest moja wola. - Idę więc wytłumaczyć to majorowi Marlowe’owi. Proszę mi wybaczyć. Najpierw przez parę metrów cofał się tyłem, potem odwrócił się. Przenikliwe spojrzenie zdawało się mu towarzyszyć, kiedy brnął w słonej wodzie mijając jęczącego karła, wiecznie sardonicznie uśmiechniętego O’Leary’ego, a potem schodząc w dół wąskim, ociekającym wilgocią przejściem, gdzie siedzieli marynarze, przez całą drogę do wyrzutni torpedowych. Rozmawiali ściszonymi głosami. Byli to młodzi ludzie, wszyscy mówili po angielsku, ale tylko połowa z nich używała północnoamerykańskiego. Oznaczenia narodowości na ramionach - Wolna Francja, Wolna Rosja, Wolna Irlandia, Niemcy Chrześcijańskie. - nikły w półmroku, ale mieszanina akcentów nie budziła wątpliwości, tak samo jak sposób w jaki potrząsali swoją bronią i jak błyszczały ich oczy. To był typ ochotników zgłaszających się do samobójczej misji, rodzaj ludzi dość powszechny po trzynastu latach okropnej wojny - mających niewiele, albo wręcz nic do stracenia. Major Marlowe przyszedł nadzorować przygotowanie łodzi do lądowania. Nie przyjął dobrze nowin Chrisa. - Loki chce zejść? Na G o t l a n d i ę? - wrzasnął. - Ten skurwiel jest szpiegiem. Wiedziałem to przez cały czas. Chris pokręcił głową. - John, on pomagał nam na setki sposobów. Chociażby wtedy, gdy towarzyszył Ike’owi do Tokio i przekonał Japończyków... - Wielkie coś. Japończycy byli już wtedy pokonani! - potężny marynarz zacisnął pięść z całej siły. - I tak samo załatwilibyśmy Hitlera, gdyby nie wiadomo skąd nie pojawiły się, jak przekleństwo Szatana, te potwory. I żyje pomiędzy nami od dziesięciu lat, obserwując nasze metody, naszą taktykę, naszą technologię, jedyny prawdziwą przewagę jaka nam pozostała! Chris skrzywił się. Jak mógł to wytłumaczyć Marlowe’owi, który nigdy nie był w Teheranie, tak jak Chris w poprzednim roku. Marlowe nigdy nie widział stolicy Izraela - Iranu, największego i najsilniejszego sprzymierzeńca Ameryki, bastionu Wschodu