Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Doskonale wiesz, że nie ma to nic wspólnego z tym, co jesz i pijesz - rzekła wykrzywiając usta, by równo nałożyć szminkę. - Zaczęło się to dziewięć lat temu, a twój ojciec zmarł przed dziesięcioma laty. - Mam farbę drukarską we krwi - odpowiedział mechanicznie, jakby recytował katechizm. Jeśli ktoś podsłuchiwałby tę rozmowę, wydałaby mu się bez ładu i składu, ale dla nich miała swoją logikę. Istniał pewien szyfr: śmierć ojca znaczyła, że przejął kontrolę nad interesami, wrzód to problemy finansowe. - W twoich żyłach nie płynie farba drukarska - odparła. - Miał ją twój ojciec, a ty nie cierpisz samego zapachu starych zakładów. - Odziedziczyłem solidny interes i chciałbym przekazać moim synom jeszcze solidniejszy. Czy nie temu właśnie ludzie z naszej sfery winni podporządkować swe życie? - Naszych synów nie obchodzi to - co im zostawimy. Michał rozkręca od początku własny biznes, a Andrzejowi zależy tylko na zaszczepieniu ludności całej Afryki przeciw ospie. Nie mógł się zorientować, do jakiego stopnia mówi poważnie. Ponieważ się malowała, nie potrafił wyczytać niczego z jej twarzy. Niewątpliwie miała jakiś cel. Prawie wszystko, co robiła, było zaplanowane. - Mam obowiązki - powiedział. - Zatrudniam ponad dwa tysiące ludzi, a praca wielu innych zależy pośrednio od dobrej kondycji moich przedsiębiorstw. - Uważam, że spełniłeś już swój obowiązek. Przeprowadziłeś firmę przez okres kryzysu, a nie każdemu to się udało. Zapłaciłeś za to zdrowiem, poświęciłeś dziesięć lat życia i... Bóg wie, co jeszcze... - Umilkła, jakby żałując wypowiedzianych słów. - Czy mam także poświęcić swoją dumę? - spytał zawiązując krawat w mały, ciasny węzeł. - Przekształciłem drukarnię akcydensową w jedną z tysiąca największych spółek krajowych. Moje przedsiębiorstwa warte są pięć razy więcej niż za czasów ojca. Ja je zmontowałem i to ja odpowiadam za to, żeby dalej działały. - A więc koniecznie chcesz być lepszy od swego ojca? - Czy to marna ambicja? - Tak! - Nagła gwałtowność jej tonu była szokująca. - Powinno ci zależeć na własnym zdrowiu, na długim życiu, a także... a także na moim szczęściu. - Gdyby spółka prosperowała, być może zdołałbym ją sprzedać. W obecnej sytuacji nie zwróci mi się wartość aktywów. Muszę już iść na dół - rzucił, spojrzawszy na zegarek. Zszedł po stopniach szerokiej klatki schodowej. W hallu szczególną uwagę zwracał portret jego ojca. Często sądzono, że to Derek w wieku lat pięćdziesięciu. W rzeczywistości przedstawiał sześćdziesięciopięcioletniego Jaspera. W chwili gdy mijał pulpit z aparatem telefonicznym, rozległ się ostry dzwonek. Zignorował go. Nie przyjmował rano telefonów. Wszedł do małej jadalni - duża przeznaczona była na przyjęcia, które rzadko ostatnio wydawali. Na okrągłym stole leżały srebrne sztućce. Starsza kobieta w fartuszku wniosła połówkę grejpfruta na talerzu z kruchej chińskiej porcelany. - Nie dzisiaj, pani Tremlett. Proszę tylko o filiżankę herbaty - powiedział i wziął do ręki "Financial Times". Kobieta zawahała się, po czym postawiła talerz przy nakryciu Ellen. Hamilton rzucił na nią okiem. - Może pani to zabierze, dobrze? - rzekł z irytacją. - Proszę podawać pani Hamilton śniadanie dopiero wtedy, kiedy zejdzie na dół, nie wcześniej. - Doskonale - mruknęła pani Tremlett i zabrała grejpfrut. Nadeszła Ellen i podjęła spór w miejscu, w którym go przerwali. - Nie sądzę, aby było ważne, czy otrzymasz za spółkę pięć milionów, czy pięćset tysięcy. Tak czy owak, będzie się nam lepiej wiodło niż obecnie. Co nam z dostatku, skoro nie żyjemy dostatnio. Derek odłożył gazetę, popatrzył na Ellen ubraną w szyty na miarę kremowy kostium, jedwabną bluzkę oraz pantofle robione na zamówienie. - Masz przyjemny dom i służbę - powiedział. - Masz przyjaciół i możesz się rozerwać w Londynie, kiedy tylko przyjdzie ci ochota. Dzisiaj masz na sobie rzeczy warte kilkaset funtów, a prawdopodobnie nie ruszysz się dalej niż do miasteczka. Czasami się zastanawiam, czego ty właściwie oczekujesz od życia. Zaczerwieniła się, co było u niej rzadkie. - Powiem ci... - zaczęła. Dało się słyszeć pukanie do drzwi i wszedł przyzwoicie wyglądający mężczyzna w płaszczu i z czapką w ręku. - Dzień dobry pani - powiedział. - Jeśli mamy złapać ten o siódmej czterdzieści pięć, sir... - W porządku Pritchard - rzekł Hamilton. - Zaczekaj w hallu. - Tak jest, proszę pana. Lubię zapytać, czy będzie pani dziś potrzebny samochód? Hamilton spojrzał na Ellen. Nie podnosząc wzroku znad talerza, powiedziała: - Chyba tak, owszem. Pritchard skinął głową i wyszedł. - Miałaś mi powiedzieć, czego oczekujesz od życia - podjął Hamilton. - Nie myślę, że to odpowiedni temat przy śniadaniu, zwłaszcza kiedy się spieszysz na pociąg. - Doskonale - oświadczył wstając z miejsca. - Miłej przejażdżki. Nie pędź zbyt szybko. - Co takiego? - Jedź ostrożnie. - Ach! Pritchard mnie zawiezie. Pochylił się, by pocałować ją w policzek, lecz odwróciła głowę i ucałowała go w usta. Kiedy się cofnął, twarz jej spąsowiała. Wyciągnęła rękę mówiąc: - Ja ciebie chcę, Derek. Wytrzeszczył oczy. - Pragnę przez długie lata cieszyć się z tobą życiem, z dala od pracy - ciągnęła pospiesznie. - Chcę, żebyś odpoczywał, odżywiał się normalnie, był znów zdrowy i szczupły