Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Dildo z szerokim uśmiechem pilnował rozładunku i rozgonił młódź jednym morderczym machnięciem nogi zaopatrzonej w dobrze naostrzony pazur. - Wynocha, zmiatać, won! - zawołał wesoło za umykającymi. Potem roześmiał się i wrócił do swojej nory, żeby porozmawiać z gościem. - To będzie pokaz ogni sztucznych, jakiego nie zapomną - zachichotał podstarzały chochlik do Goodgulfa, który z wyraźnym niesmakiem pykał cygaro, siedząc w fotelu będącym typowym okazem nowoczesnego elfiego bezguścia. Podłoga wokół nich była zasłana czteroliterowymi fragmentami układanki. - Obawiam się, że musisz zmienić swoje plany względem nich - stwierdził Czarodziej, rozplątując kłąb splątanych kłaków swej długiej, brudnoszarej brody. - Nie możesz uciekać się do masowych mordów przy załatwianiu drobnych porachunków z mieszkańcami miasteczka. Dildo uważnie przyglądał się staremu przyjacielowi. Czarodziej miał na sobie znoszoną szatę czarnoksiężnika, która już dawno wyszła z mody, z ponadrywanymi gwiazdami i cekinami zwisającymi z wystrzępionego rąbka. Na głowie nosił pomiętą, stożkowatą czapkę, niechlujnie pobazgroloną fosforyzującymi w mroku, kabalistycznymi znakami, wzorami chemicznymi oraz wyblakłymi graffiti krasnoludów, a w zartretyzowanej dłoni o ogryzionych paznokciach dzierżył krzywy, stoczony przez korniki kostur, który służył mu jako "czarodziejska" różdżka i drapak do pleców. W tej chwili Goodgulf używał go w tym drugim celu, jednocześnie wpatrując się w palce swoich nóg wystające z tego, co niegdyś było czarnymi trampkami na grubej podeszwie. - Wyglądasz na trochę steranego, Gulfie - zachichotał Dildo. - Krach na czarodziejskim rynku, no nie? Goodgulf wyraźnie wzdrygnął się, słysząc swój szkolny przydomek, ale z godnością wygładził fałdy szat. - To nie moja wina, że niedowiarki drwią z mojej mocy - rzekł. - Jeszcze rozdziawią gęby na widok moich czarów! Nagle machnął kosturem i komnata pogrążyła się w mroku. W ciemności Dildo ujrzał, że szaty Goodgulfa jarzą się jasną poświatą. W jakiś tajemniczy sposób na piersi czarodzieja pojawiły się dziwne znaki, tworzące napis w elfim języku: "Pocałujesz mnie po ciemku, mała?" Równie nagle światło ponownie rozjaśniło przytulną norę i napis na piersi czarodzieja zgasł. Dildo podniósł oczy do góry i wzruszył ramionami. - Daj spokój, Gulfie - powiedział. - Takie numery wyszły z mody razem z koszulami w kwiatki. Nic dziwnego, że musisz dorabiać karcianymi sztuczkami w salkach parafialnych różnych pipidówek. Goodgulf nie przejął się sarkazmem przyjaciela. - Nie drwij z mocy przekraczających twoje zdolności pojmowania, bezczelny włochaczu - rzekł, a w jego dłoni nagle pojawiło się pięć asów. - Widzisz skuteczność moich czarów! - Widzę tylko, że w końcu naprawiłeś tę sprężynę w rękawie - zachichotał chochlik, nalewając staremu kumplowi kufel piwa. - Może więc dasz spokój tym swoim hokus - pokus i powiesz mi, czemu zaszczyciłeś mnie swoją obecnością? I apetytem. Zanim odpowiedział, Czarodziej odczekał chwilę, usiłując zmierzyć Dilda ponurym spojrzeniem oczu, które ostatnio zdradzały tendencję do lekkiego zezowania. - Czas porozmawiać o Pierścieniu - rzekł. - Pierścieniu, pierścieniu... Jakim pierścieniu? - Wiesz aż za dobrze, o jakim Pierścieniu - odparł Goodgulf. - O Pierścieniu w twojej kieszeni, Bugger. - Och, o tym Pierścieniu - rzekł Dildo, udając niewinnego. - Myślałem, że mówisz o tym pierścionku, który zostawiłeś w mojej wannie po ostatniej sesji z gumową kaczką. - Nie czas na żarty - powiedział Goodgulf - gdyż Zło kroczy po ziemi, a niebezpieczeństwo czai się wszędzie. - Ale... - zaczął Dildo. - Dziwne rzeczy dzieją się na Wschodzie... - Ale... - Zguba nadciąga z Zachodu... - Ale... - Lis wpadł do kurnika... - Ale... - ... mucha do śmietany... Dildo gwałtownie zacisnął dłoń na ustach Czarodzieja. - Chcesz powiedzieć... chcesz powiedzieć... - szepnął - że możemy znaleźć w koszu zgniłe jabłko? - Mmhmm! - potwierdził zakneblowany mag. Najgorsze obawy Dilda stały się prawdą. Po przyjęciu, pomyślał, trzeba będzie podjąć kilka poważnych decyzji. Chociaż rozesłano tylko dwieście zaproszeń, Frito Bugger nie powinien być zaskoczony, widząc kilkakrotnie więcej gości zasiadających przy ogromnych, podobnych do koryt stołach pod wielkimi baldachimami rozstawionymi na łące Buggera. Szeroko otworzył młode oczy na widok długich rzędów gęb żarłocznie szarpiących i ogryzających pieczyste, nie zważających na nic. W pomrukującym i czkającym tłumie otaczającym biesiadne stoły nie dostrzegł wielu znajomych twarzy, lecz mało której nie zakrywała maska zaschniętego tłuszczu i sosu. Dopiero wtedy młody chochlik pojął prawdziwość ulubionego przysłowia Dilda: "Trzeba wiele, żeby zamknąć usta chochlikowi". Mimo wszystko to wspaniałe przyjęcie, stwierdził Frito, uchylając się przed niedbale rzuconym, ogryzionym udźcem