Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
— A to mi człowiek, któremu jednego nie trzeba po dwa razy powtarzać — mówił do siebie Caboche. — To dopiero zadał pracy pisarzowi. Jezu Chryste! Cóż by to było, żeby zamiast skórzanych drewniane mu zabijano kliny! Uwolniono Coconnasa od dziesiątego klinu; lecz i dziewięciu było dosyć, aby nogi jego pogruchotać na miazgę. Sędzia dał poznać Coconnasowi, że udziela mu się łaski ze względu na poczynione zeznania, i wyszedł. Coconnas został sam z Caboche'em. — No i cóż? — zapytał tenże. — Jak się miewasz, mój panie szlachcicu? — A! Mój przyjacielu, mój kochany Caboche — powiedział Coconnas. — Bądź pewien, że za to, coś mi dopiero uczynił, będę ci wdzięczny całe życie. — Ma pan słuszność, gdyby bowiem dowiedziano się, com dla pana uczynił, musiałbym zająć pańskie miejsce na tym łożu, a mnie by nie oszczędzono, tak jak ja pana oszczędzałem. — Lecz skądże ci przyszła do głowy taka szczęśliwa myśl?... — Skąd? — odpowiedział Caboche, obwijając nogi Coconnasa zakrwawionym płótnem. — Wiedziałem, że pana uwięziono, że pana oddano pod sąd i że królowa Katarzyna chciała pańskiej śmierci; zgadłem, że wezmą pana na tortury, i oto wskutek tego przedsięwziąłem stosowne środki ostrożności. — Nie zważając na niebezpieczeństwo, na jakieś się narażał? — Panie — rzekł Caboche — jesteś jedynym szlachcicem, co mi podał rękę; a ja mam pamięć i serce, choć jestem katem, a może też właśnie dlatego, że jestem katem. Zobaczysz pan jutro, ja zręcznie spełnię moją czynność. — Jutro? — zapytał Coconnas. — Bez wątpienia, jutro. — Jaką czynność? Caboche ze zdziwieniem spojrzał na Coconnasa. — Jak to jaką czynność? Czyż pan już zapomniałeś o wyroku?. — Ach! Tak, prawda; zapomniałem — odrzekł Coconnas. Coconnas nie zapomniał go, lecz wcale o nim nie myślał. Myślał o kaplicy, o ukrytym pod świętym przykryciem sztylecie, o księżnej de Nevers i o królowej, o drzwiach w zakrystii i o dwóch koniach czekających na brzegu lasu; myślał o wolności, o jeździe na wolnym powietrzu, o bezpieczeństwie za granicami Francji. — Teraz — rzekł Caboche — rzeba pana zręcznie przenieść z łoża do lektyki. Nie zapominaj, że dla całego świata, nawet dla moich pomocników, masz pan zgruchotane nogi i że za każdym poruszeniem musisz krzyczeć. — Aj! — krzyknął Coconnas, widząc zbliżających się dwóch pomocników niosących lektykę. — Nabierzże pan trochę odwagi — rzekł Caboche — jeśli pan teraz krzyczysz, cóż będzie później. — Mój kochany Caboche — powiedział Coconnas — błagam cię, nie dozwól dotykać się mnie twoim szanownym służalcom; być może, ich ręka nie jest tak lekką jak twoja. — Postawcie lektykę obok łoża — rzekł Caboche. Dwaj pomocnicy spełnili dany rozkaz. Mistrz Caboche wziął Coconnasa na ręce jak dziecko i położył go na nosze; lecz pomimo tych wszystkich ostrożności Coconnas wydał dwa straszne okrzyki. W tejże chwili ukazał się stróż z latarnią i powiedział: — Do kaplicy! Coconnas uścisnął rękę Caboche'a po czym pomocnicy kata ponieśli go do kaplicy. Rozdział LIX Kaplica Ponury orszak w najgłębszym milczeniu przeszedł dwa zwodzone mosty wieży i wielki podwórzec zamkowy wiodący do kaplicy, na oknach której blade światło barwiło sine postacie apostołów, w czerwone odzianych szaty. Coconnas chciwie wciągał w płuca nocne powietrze, mimo że było ono przesiąkłe wilgocią od padającego, deszczu. Noc była bardzo ciemna i więzień cieszył się, że te wszystkie okoliczności sprzyjają jego i towarzysza ucieczce. Trzeba mu było uzbroić się całą siłą woli i rozsądku, by nie zeskoczyć z noszy, skoro wniesiony do kaplicy, spostrzegł w odległości trzech kroków od ołtarza leżącą postać w biały płaszcz odzianą. Był to La Mole. Dwaj żołnierze towarzyszący lektyce zatrzymali się za drzwiami. — Ponieważ uczyniono tę wielką łaskę, iż pozwolono nam przepędzić razem trochę czasu — rzekł Coconnas omdlałym głosem — zanieście mnie do mego przyjaciela. Posługacze nie otrzymali przeciwnego rozkazu; spełnili więc prośbę Coconnasa