Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Na jabłoniach obsypanych białym kwieciem wiszą mężczyźni z tym znamiennym przechyleniem głowy spowodowanym pionem napiętego stryczka. Cisza dławi gardła widzów, roztopiła ich w mroku, zgasiła oddechy, można by pomyśleć, że sala jest zupełnie wyludniona. I nagle rozległ się suchy szelest idący od okna, jakiś ruch, czyjaś obecność wyraźna i słyszalna poraziła wszystkich; w półmroku widać gwałtowne odwracanie się ludzi w tamtym kierunku, skąd płynął minorowy, żałobny poświst, i trwał nieprzerwanie nad głowami. Dostrzegało się mgliste zarysy czegoś konkretnego, choć wskutek szarości nierozpoznawalnego, co zbliżało się z ledwo uchwytnym szumem. Upłynęło jeszcze parę sekund, zanim zorientowałam się z ulgą, że to tylko wiatr ugiął i wmiótł na środek sali zasłony wiszące w oknach, utrzymywał je swoim naporem niemal poziomo, wydęte i drżące w nerwowym falowaniu, że wszedł tu jak żywa istota zjawiająca się niespodziewanie w miejscu strzeżonym tak dobrze przez amerykańską wartę. Na ekranie żołnierz niemiecki uniósł właśnie topór nad głową skazańca; siła, krzepa, tężyzna fizyczna, precyzja ciosu podporządkowane są jednemu rozkazowi: mordować, tępić, unicestwiać, przecinać ludzkie życie. Vemich-tung... vernichten. Odrąbana główka małego dziecka z wyraźnym rysunkiem warg, i dalej niewielki, poplamiony krwią tułów. Krótki film dobiegł końca. Jeszcze raz wyeksponowano hitlerowskie znaki na poszczególnych częściach i napis pod ostatnią z nich: WIOSNA 1941... DRZEWA KWITNĄ W SERBII. Szum projektora ucichł. Zapalono światła. Milczenie i bezruch. Brak 189 powietrza. Rysy ludzi wpatrzonych nadal w pusty ekran skamieniały. Sędziowie, prokuratorzy, korespondenci, oskarżeni jakby przestali w ogóle oddychać. Hans Frank ukrył dramatycznym gestem twarz w obu dłoniach i nie odsłania jej. A ja, na przekór wszystkiemu, środkiem czego przeszłam podczas okupacji hitlerowskiej, chcę nie wierzyć w umieranie przymusowe. Przedziwna zmiana warty nazywana życiem odbywa się i tak zbyt szybko. Ludobójcy! Natura nie potrzebuje waszej pomocy. Ludobójcy! Spójrzcie za siebie. Rozdział 23 W moim pokoju hotelowym jest absolutna cisza. Nie dolatuje tu przyspieszony, to znów leniwy puls orkiestry, może dziś ogłoszono żałobę, nie graj u.'.1 Bud/ spokojna, grają - myślę, leżąc w ciemności na bardzo wygodnym, obszernym staroświeckim łóżku. Zwycięzcy korzystają ze swoich praw - otwórz oczy, patrz naokoło: tylko po to bywają wojny, tylko po to jedni giną w okopach, żeby inni mogli z tej okazji tańczyć, żeby zwycięzca pozwalał się obdarzać łaskami, jakimi nigdy nie byłby darzony pozostając u siebie w domu, za ladą sklepu czy w bankowym okienku. Zwycięzcy przyszli troszeczkę za późno. Amerykanie wedle moich niestrategicznych refleksji mogliby przeprowadzić inwazję o pół roku wcześniej, o rok, powinni maszerować noc i dzień bez postoju. Tak myślę. Mogę się oczywiście mylić. Bo gdyby nie lądowali wcale na plażach Europy? Gdyby nie wyruszył nikt ze Stanów, z Kanady, z Archangielska, z Kaukazu? Po polach wiatr przesypywałby dziś trochę więcej popiołu z nas. Byłby z nami koniec, chociaż człowiek jest zbyt ograniczony w zasięgu swojej wyobraźni, żeby łatwo mógł w to uwierzyć. Utraciłby świadomość istnienia, słuch, dotyk, myślenie, wzrok. A może coś zostaje z ludzi? Dujawica gwiżdże tej nocy, wiatr wyje w wentylatorze, w jakichś dziurach pomiędzy cegłami, w pęknięciach z czasu bombardowania Norymbergi. Przypomina się chór niewolników z „Fidelia": Sei leise... sei leise... sei leise... Ta fraza muzyczna budzi przerażenie, jest minorowa, jak tłum ustawiony przed świtem w bezsensownie długich kolumnach, tysiące ludzi wyblakłych, bezbarwnych, szarych - sei leise... sei leise... sei leise... Śnieg stuka w okno cichymi dotknięciami zmarzniętych palców, sei leise, sei leise, sei leise. Na parapecie rośnie wysoka zaspa, to jednak ciągle jeszcze jest luty. Zima w pełni. Jutro mogłabym wrócić do Warszawy, złożyłam zeznanie, powiedziałam jakąś znikomą część tego, co mógłby powiedzieć nasz kraj po tej wojnie. Podnoszę się. Staję przy oknie, dostrzegam w zadymce kilka rozmazanych świateł Norymbergi