Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Jej głos załamał się. - Och, Gordon. To nawet nie mężczyźni. To chłopcy, tylko chłopcy! 3 Gdy Dena była małym dzieckiem, zaopiekował się nią Joseph Lazarensky i inni ocalali technicy z Corvallis. Było to wkrótce po wojnie zagłady. Wychowywała się między sługami Cyklopa. Z tego powodu wyrosła wyższa niż inne kobiety w tych czasach. Otrzymała też znacznie lepsze wykształcenie. Był to jeden z powodów, dla których z początku go pociągała. Ostatnio jednak Gordon złapał się na tym, że wolałby, aby przeczytała mniej książek... albo bez porównania więcej. Wymyśliła teorię. Co gorsza, uwierzyła w nią niemal fanatycznie i szerzyła ją w skupionej wokół siebie koterii młodych, łatwo ulegających wpływom kobiet, a także gdzie indziej. Gordon obawiał się, że mimowolnie odegrał pewną rolę w tym procesie. Nadal nie był pewien, dlaczego pozwolił, by Dena namówiła go na przyjęcie niektórych z jej dziewcząt do armii w charakterze zwiadowców. “Ciało młodej Trący Smith leżące na usypanych przez wiatr zaspach... ślady oddalające się po oślepiająco jasnym śniegu...” Opatuleni w zimowe płaszcze, przeszli razem z Deną obok wartowników pilnujących wejścia do Domu Cyklopa i wyszli na zewnątrz, w mroźną, bezchmurną noc. - Jeśli Johnny'emu się nie powiodło, to znaczy, że została nam tylko jedna szansa, Gordon - powiedziała cicho Dena. - Nie chcę o tym mówić - potrząsnął głową. - Nie w tej chwili. Było zimno i chciał jak najszybciej wrócić do refektarza, by wysłuchać raportu młodego Stevensa. Dena chwyciła go mocno za ramię. Nie zwolniła uścisku, dopóki na nią nie spojrzał. - Gordon, musisz uwierzyć, że nikt nie jest z tego powodu bardziej rozczarowany ode mnie. Czy sądzisz, że ja i moje dziewczyny chciałyśmy, żeby Johnny'emu się nie udało? Masz nas aż za takie wariatki? Gordon powstrzymał się od odpowiedzi pod wpływem pierwszego odruchu. Wcześniej tego samego dnia przechodził obok grupy rekrutek Deny - młodych kobiet z wiosek całej północnej doliny Willamette, dziewcząt o żarliwych głosach i płonących oczach neofitek. Przedstawiały sobą dziwny widok, gdy ubrane w koźle skóry noszone przez wojskowych zwiadowców, z nożami przy biodrach, nadgarstkach i kostkach, siedziały w kręgu, trzymając na kolanach otwarte książki. SUSANNA: Nie, nie, Mario. Wszystko ci się pomieszało. Lizystrata w niczym nie przypomina historii o Danaidach! Ona również się myliła, lecz z innych powodów. MARIA: Nie rozumiem. Dlatego że jedna grupa używała seksu, a druga mieczy? GRACE: Nie, nie w tym rzecz. Dlatego że obie nie miały wizji, ideologii... Spór ucichł nagle, gdy kobiety dostrzegły Gordona. Dźwignęły się na nogi i zasalutowały, spoglądając na niego, gdy przemykał ze skrępowaniem obok nich. Wszystkie miały w oczach ten dziwny błysk... coś, co sprawiało, że miał wrażenie, iż obserwują go jako pokazowy egzemplarz, symbol. Nie potrafił jednak określić czego. Trący również miała ten błysk. Cokolwiek mógł on znaczyć, Gordon nie chciał mieć z tym nic wspólnego. Czuł się wystarczająco paskudnie, gdy mężczyźni ginęli za jego kłamstwa. Ale te kobiety... - Nie - potrząsnął głową, gdy odpowiadał Denie. - Nie mam was aż za takie wariatki. Roześmiała się i ścisnęła jego ramię. - Dobrze. Na razie zadowolę się tym. Wiedział jednak, że to jeszcze nie koniec sprawy. Gdy weszli do refektarza, inny strażnik zabrał ich płaszcze. Dena miała przynajmniej tyle rozsądku, że pozostała z tyłu. Gordon sam poszedł wysłuchać złych wieści. Młodość była wspaniałą rzeczą. Gordon przypomniał sobie, jak sam był nastolatkiem, na krótko przed wojną zagłady. W owych czasach nic mniej poważnego niż rozbicie samochodu nie mogło go przyhamować. Części chłopaków, którzy prawie dwa tygodnie temu opuścili południowy Oregon wraz z Johnnym Stevensem, przydarzyły się gorsze rzeczy. Sam Johnny musiał przejść przez piekło. Nadal jednak wyglądał na siedemnaście lat. Siedział obok kominka, ściskając w ręku kubek parującego rosołu. Młodzieńcowi potrzebna była gorąca kąpiel i może ze czterdzieści godzin snu. Jego długie włosy barwy rudawoblond oraz rzadka broda zakrywały niezliczone drobne zadrapania