Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
mile stąd. W gazowni słychać było odgłosy - normalnej pracy, elektryczne lampy płonęły jak co wieczór. Przystanąłem przy najbliższej grupce gwarzących. - Co słychać na żwirowisku? - zapytałem. Przy furtce stało dwóch mężczyzn i kobieta. - Co? - jeden z nich zwrócił się ku mnie. - Co słychać na żwirowisku? - powtórzyłem pytanie. - A pan nie stamtąd wraca?-odparł. - Powariowali z tym żwirowiskiem! -zawołała kobieta. - Co tam się dzieje? - Nic pani nie słyszała o ludziach z Marsa? - zagadnąłem. - 0 stworzeniach z Marsa? - Aż za wiele - odpowiedziała na to. - Bardzo dziękuję! Wszyscy troje roześmieli się. Poczułem się ośmieszony, i to mnie rozgniewało. Próbowałem opowiadać im, co widziałem, lecz nie udawało mi się. Urywane słowa bawiły ich tylko. - Jeszcze o nich usłyszycie! - wykrzyknąłem i ruszyłem do domu. Już w progu przeraziłem żonę niesamowitym wyglądem. W jadalni usiadłem przy stole, wypiłem nieco wina i gdy trochę przyszedłem do siebie, zacząłem opowiadać o wszystkich swych przejściach. Gotowa od dawna zimna kolacja stała nie tknięta na stole przez cały czas opowiadania. - Jedno jest pewne-kończyłem chcąc choć trochę złagodzić wywołane wrażenie. - Nigdy jeszcze nie widziałem stworzeń poruszających się równie niezdarnie. Mogą, rzecz prosta, siedzieć sobie w tej swojej jamie i zabijać każdego, kto tylko zbliży się do nich, ale na pewno nie potraf ą z niej wyjść... Wyglądają jednak okropnie. - Przestań, kochanie! - zawołała żona ściągając brwi i kładając rękę na mojej. - Biedny OgiIvy! - ciągnąłem. - Pomyśl, może leży tam martwy! Żona w każdym razie nie wątpiła w prawdziwość moich przygód. Widząc jej śmiertelną bladość natychmiast umilkłem. - Oni tu przyjdą! - powtarzała bez ustanku. Nakłoniłem ją do przełknięcia paru kropel wina i próbowałem uspokoić. - Przecież ledwie łażą - tłumaczyłem. Chcąc pocieszyć i ją, i siebie powtarzałem to, co wczoraj mówił Ogilvy: że niepodobieństwem jest, by Marsjanie mogli zadomowić się na Ziemi. Szczególny nacisk kładłem na trudności grawitacyjne. Siła ciężkości jest trzykrotnie większa na Ziemi niż na Marsie. Wskutek tego Marsjanin waży na Ziemi trzy razy tyle, choć siła jego mięśni pozostaje ta sama. Ciało jego będzie jak z ołowiu! Takie zresztą było powszechne mniemanie. Przytoczę tu dla przykładu, iż następnego poranka i Times, i Daily Telegraph twierdziły słowo w sławo to samo, zapominając jak i ja o działaniu dwu zupełnie oczywistych czynników. Atmosfera ziemska zawiera, jak wiadomo, więcej tlenu, a mniej argonu od atmosfery Marsa. Ta nadwyżka tlenu oddziaływała na Marsjan dostatecznie pobudzająco, aby w znacznym stopniu zrównoważyć zwiększony ciężar ich ciała, Po drugie, przeoczano na ogół fakt, że wysoki poziom myśli technicznej pozwalał Marsjanom obchodzić się doskonale bez pracy mięśni. Nie zastanawiałem się jednak wówczas nad tym, toteż całe moje rozumowanie pozbawiało najeźdźców najmniejszej nawet szansy w walce z ludźmi. Konieczność uspokojenia żony i ufność, jaką natchnął mnie ,suto zastawiony stół, smaczne jedzenie i dobre wino sprawiły, iż z minuty na, minutę stawałem się odważniejszy i pewniejszy siebie. - Popełnili głupstwo - twierdziłem dolewając sobie wina. - Oszaleli ze strachu i to uczyniło ich niebezpiecznymi. Może nie spodziewali, się zastać tu, na Ziemi, istot żyjących i obdarzonych do tego inteligencją. W ostateczności dość będzie jednego pocisku, aby wytłuc ich wszystkich w tej jamie, Niezwykłe podniecenie wywołane wypadkami tamtego dnia musiało wprawić mą spostrzegawczość w stan wysokiego uczulenia. Wieczór ów pamiętam dzisiaj jeszcze niezwykle żywo. Zwrócona ku mnie, słodka w różowym cieniu abażuru, zaniepokojona twarz żony; biały obrus, srebrna i kryształowa zastawa - w tamtych czasach nawet filozoficzni pisarze mogli sobie pozwolić na pewien przepych - purpurowe wina w kielichu wryły się w mą pamięć z fotograficzną dokładnością. Siedziałem przy stole, koiłem nerwy papierosem, współczułem nierozważnemu Ogilvy'emu i krytykowałem tchórzliwą krótkowzroczność Marsjan