They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Kiedy ta linia pęka, staje wreszcie przed tym, czego naprawdę się boi: nie otwartej przestrzeni, lecz czegoś bardziej osobistego i bezpośredniego. Wyjaśnienia doktora brzmiały dla Martie sensownie, a mimo to nie było jej łatwo zaakceptować teorię, że postępujące pogorszenie prowadzi nieuchronnie do wyleczenia. Przez ostatni rok walka jej ojca z rakiem odbywała się na równi pochyłej, a na samym dnie czekało nie radosne wyzdrowienie, lecz śmierć. Oczywiście, choroby psychicznej nie można porównywać z rakiem. A jednak... - Uspokoiłem panią, pani Rhodes? - Iskierka humoru zamigotała w oczach doktora Ahrimana. - Czy też uważa pani, że to tylko taki psychiatryczny bełkot? Podbił ją swoim wdziękiem. Imponująca kolekcja dyplomów w jego gabinecie, sława największego specjalisty w leczeniu fobii w Kalifornii, a zapewne i w kraju, a także przenikliwy umysł nie zdziałały więcej, by wzbudzić zaufanie pacjentów, niż jego podejście do chorych. Martie uśmiechnęła się i potrząsnęła głową. - Nie. Jeśli ktoś tu bełkocze, to ja. Przypuszczam... Czuję, że zawiodłam ją w jakiś sposób. - Nie, nie, nie. - Położył rękę na jej ramieniu uspokajającym gestem. - Pani Rhodes, nie potrafię podkreślić dostatecznie mocno, jak ważna jest pani dla wyzdrowienia Susan. Pani oddanie znaczy dla niej więcej niż wszystko, co ja mogę zrobić. Niech pani nie waha się wyrażać przede mną swoich obaw. Pani troska o nią jest opoką, na której stoi. - Przyjaźnimy się od dziecka, przez większą część życia -powiedziała Martie ochrypłym głosem. - Bardzo ją kocham. Nie mogłabym kochać jej bardziej, gdyby była moją siostrą. - O tym właśnie mówię. Miłość może zdziałać więcej niż terapia, pani Rhodes. Nie każdy pacjent ma kogoś takiego jak pani. Susan jest w bardzo szczęśliwej sytuacji pod tym względem. Oczy Martie zaszły mgłą. - Wydaje się taka zagubiona - powiedziała cicho. Jego palce zacisnęły się lekko na jej ramieniu. - Odnajdzie się. Proszę mi wierzyć, tak będzie. Wierzyła mu. Pocieszył ją do tego stopnia, że prawie wspomniała o własnych dziwacznych napadach lęku tego ranka: cień, lustro, mezzaluna, spiczasty koniec i ząbkowana krawędź kluczyka od samochodu... Susan czekała w gabinecie na sesję. Ten czas należał do niej, nie do Martie. - Coś jeszcze? - spytał doktor Ahriman. - Nie. Już mi lepiej - powiedziała, wstając. - Dziękuję. Bardzo panu dziękuję, doktorze. - Proszę nie tracić wiary, pani Rhodes. - Nie tracę. Uśmiechnął się, uniósł w górę kciuk, wszedł do gabinetu i zamknął drzwi. Martie przeszła wąskim korytarzem pomiędzy gabinetem doktora a podręcznym archiwum do drugiej poczekalni. Była mniejsza, ale podobna do pierwszej. Stamtąd tylne drzwi prowadziły do gabinetu doktora Ahrimana, a kolejne drzwi otwierały się na korytarz czternastego piętra. Dzięki podwójnej poczekalni następni pacjenci i osoby towarzyszące, jeśli takie były, nie spotykały się z pacjentami wychodzącymi, co zapewniało każdemu wymaganą prywatność. Martie powiesiła płaszcz Susan i swój na wieszaku przy drzwiach wyjściowych. Dla zabicia czasu przyniosła ze sobą książkę, powieść sensacyjną, ale nie mogła skupić się na intrydze. Żadna z mrożących w żyłach rzeczy, które działy się w książce, nie była tak niepokojąca jak prawdziwe wydarzenia tego poranka. Niebawem Jennifer, sekretarka doktora, przyniosła kubek kawy - czarnej, bez cukru, takiej jaką Martie lubiła - i czekoladowy biszkopt. - Nie zapytałam, czy wolałaby pani coś zimnego. Po prostu uznałam, że w taki dzień jak dziś kawa będzie w sam raz. - Doskonała. Dziękuję, Jenny. Kiedy Martie po raz pierwszy przyszła tu z Susan, zaskoczył ją ten prosty przejaw uprzejmości; chociaż nie odwiedzała wcześniej gabinetów psychiatrów, przyjęła za pewnik, że tak troskliwe traktowanie nie jest typowe dla tej profesji, i nadal była nim oczarowana. Kawa była mocna, ale nie gorzka. Biszkopt smakował wybornie; postanowiła spytać Jennifer, gdzie go kupuje. To zabawne, jak jedno dobre ciastko może uspokoić umysł i napełnić otuchą udręczoną duszę. Po chwili zdołała skoncentrować się na książce. Styl był dobry, fabuła zajmująca, a postacie barwne. Powieść podobała się jej. Druga poczekalnia była wymarzonym miejscem do czytania. Cisza. Żadnych okien. Żadnej irytującej muzyki w tle. Niczego, co rozpraszałoby uwagę. W powieści występował lekarz, który lubił haiku. Wysoki, przystojny, obdarzony dźwięcznym głosem, recytował haiku, stojąc przed wielkim oknem i patrząc na burzę: Tęskny wiatr zawodzi, przenikliwy deszcz, rozdarty papier mówi do siebie. Martie pomyślała, że poemat jest piękny. Oszczędne linijki doskonale oddawały nastrój tego styczniowego deszczu, który siekł wybrzeże za oknem. Cudowne - obraz burzy i słowa. Mimo to poemat wzburzył ją. Był niepokojący. Za pięknymi obrazami czaiła się złowieszcza intencja. Ogarnął ją nagły lęk, poczucie, że nic nie jest tym, czym być powinno. Zamknęła oczy, musiała się uspokoić. Musiała się uspokoić. Uspokoić. Nie tracić wiary. Stopniowo doszła do siebie. Postanowiła spędzić czas z książką. Książki to dobra terapia. W książce można się zatracić, zapomnieć o kłopotach, o strachu. Ta konkretna książka wydawała się szczególnie dobrą ucieczką. Prawdziwy dreszczowiec. Styl był dobry, fabuła zajmująca, a postacie barwne. Podobała się jej. Rozdział 10. Jedyny wolny pokój w Klinice Nowego Życia mieścił się na piętrze. Przez okna rozciągał się widok na dobrze utrzymany ogród. Palmy i paprocie chwiały się na wietrze, krwistoczerwone cyklameny dygotały. Skeet, którego ubranie wciąż lekko parowało, siedział w fotelu z błękitnym tweedowym obiciem. Kartkował nieuważnie stary numer "Timesa". Był to pokój prywatny, a nie półprywatny. Pojedyncze łóżko z kapą w żółte i zielone pasy. Jedna lakierowana szafka nocna z jasnego drewna i takaż komoda. Bielone ściany, ciemno-pomarańczowe zasłony, żółto-zielony dywan. Kiedy grzeszni projektanci wnętrz idą do piekła, kwaterują ich tam na wieczność w takich właśnie pokojach