Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Robota była prosta, wymagała jedynie pośpiechu. Małe szpulki odwijały się tak szybko, tyle dużych szpul miał do obsłużenia, że nie było czasu na próżnowanie. Johnny pracował jak automat. Gdy nić kończyła się, używał lewej ręki jako hamulca, zatrzymywał dużą szpulę i chwytał palcami, dużym i wskazującym, wolny koniec nici. Jednocześnie prawą ręką brał luźny koniec nici ze szpuleczki. Wszystkie te ruchy obie ręce wykonywały równocześnie i sprawnie. Następnie błyskawicznie zawiązywał węzeł tkacki i puszczał dużą szpulę. Węzły tkackie — to nic trudnego. Johnny chwalił się kiedyś, że potrafiłby je wiązać nawet przez sen. W istocie, zdarzało mu się to niekiedy: mozolił się przez całe wieki — w jedną tylko noc — wiążąc bez końca owe supełki. Niektórzy z chłopców marnowali czas i niszczyli maszyny, zaniedbując wstawić na miejsce szpulki, kiedy się opróżniały. —Pilnował tego nadzorca. Właśnie przyłapał sąsiada Johnny’ego na tej szacherce i wytargał go za uszy. — Spójrz tam, na Johnny’ego, czemu nie robisz tak jak on? — powiedział z gniewem nadzorca. U Johnny’ego szpulki kręciły się jak wicher; lecz on ani nie drgnął słysząc tę pochwałę. Był czas… ale to dawno temu… bardzo dawno. Jego apatyczna twarz pozostawała bez wyrazu, gdy słyszał, że go stawiano za wzór. Był doskonałym robotnikiem. Wiedział o tym. Powtarzano mu to tak często, że pochwały nie wywierały już na nim wrażenia. Z doskonałego robotnika Johnny zmienił się w doskonałą maszynę. Jeśli robota szła niesporo — była to, jak w maszynie, wina materiału. Johnny nie mógł popełnić błędu: byłoby to tak, jak gdyby doskonała sztanca wykrawała niedoskonałe gwoździe. Nic w tym zresztą dziwnego. Nigdy jeszcze nie zdarzyła się przerwa w jego zażyłym obcowaniu z maszynami. Były niemal cząstką jego samego, a w każdym razie urodził się wśród nich. Przed dwunastu laty powstało drobne zamieszanie w sali warsztatów tkackich, w tej właśnie fabryce. Matka Johnny’ego zemdlała. Położono ją na podłodze wśród wrzawy huczących maszyn. Odwołano od krosien dwie starsze niewiasty. Pomagał też majster. Po upływie kilku minut sala warsztatowa mieściła o jedną istotę więcej, niż weszło ich przez bramę. Był to Johnny, urodzony wśród zgiełku i warkotu maszyn, wchłaniający z pierwszym oddechem parne powietrze zgęszczone od fruwających w nim strzępków przędzy. Pierwszego dnia zakaszlał usiłując oswobodzić płuca od owego nalotu; i z tego powodu kaszlał stale. Chłopak sąsiadujący z Johnny’m popłakiwał pociągając nosem. Twarz wykrzywiała mu konwulsyjnie nienawiść do dozorcy groźnie spoglądającego ku niemu z daleka, ale już wszystkie szpulki wirowały jak należy. Chłopiec miotał pod adresem owych szpulek straszliwe przekleństwa, lecz nie było ich słychać już na odległość sześciu kroków, gdyż rozbijały się o zgiełk sali niby o ścianą. Johnny’ego nic to wszystko nie obchodziło. Miał swoisty sposób przyjmowania otaczających go zjawisk. Zresztą fakty, które się wciąż powtarzają, stają się nudne, on zaś wielokrotnie był świadkiem takich scen. Stawianie oporu nadzorcy wydawało mu się czymś równie bezcelowym jak sprzeciwianie się maszynie. Maszyny są na to, by działały w pewien określony sposób i wykonywały pewne zadania; podobnie — nadzorca. O godzinie jedenastej na sali powstało jakieś podniecenie i w jednej chwili — niby tajemną mocą — ogarnęło wszystkich obecnych. Jednonogi chłopiec, pracujący po drugiej stronie Johnny’ego, żwawo prześliznął się po podłodze ku pustej skrzyni i schował się tam cały, razem, ze swym szczudłem. Dyrektor fabryki zbliżał się w towarzystwie jakiegoś młodego człowieka. Gość był pięknie odziany, miał wykrochmaloną koszulę; według klasyfikacji Johnny’ego był to gentleman, a przy tym „inspektor”. Po drodze spoglądał bystro na chłopców. Co chwila zatrzymywał się i zadawał pytania. Musiał przy tym krzyczeć na całe gardło; twarz wykrzywiała mu się pociesznie od wysiłku, by go słyszano. Przenikliwym okiem zauważył puste miejsce obok Johnny’ego, nic jednak nie powiedział; Johnny widać również zwrócił jego uwagę i inspektor nagle przystanął. Ujął chłopca za ramię, by go odciągnąć nieco od maszyny, lecz puścił natychmiast, wydając okrzyk zdumienia. — Okrutnie chudy — zaśmiał się z zakłopotaniem dyrektor. — Patyki — rzekł inspektor. — Proszę spojrzeć na te nogi. Chłopak ma krzywicę; zaczątki, ale ma