Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Fentonowi pozostał tylko jeden sposób na wyjaśnienie wątpliwości. Pchnął drzwi i wszedł do antykwariatu. Przynajmniej tym razem wnętrze nie zmieniło się w pralnię chemiczną. - W czym mogę panu pomóc? - zwróciła się do niego młoda sprzedawczyni, ubrana w hipisowską szatę upstrzoną kwiatami i sięgającą ziemi, utrzymaną w prerafaelickiej konwencji lubianej przez liczne anachronistki. - Chodzi mi o obrazek w witrynie, ten przedstawiający królową elfów otoczoną przez te... no, gnomy, nie: gobliny. - To ilustracja Rackhama do poematu Christiny Rosetti Goblin Market (Targowisko goblinów) - podpowiedziała dziewczyna. - Śliczna, prawda? Fenton entuzjastycznie przyznał, że Rackham był utalentowanym ilustratorem i zapytał: - Czy ma pani może powiększoną odbitkę? - Sprawdzę. - Kiwnęła głową i zaczęła przeglądać porozkładane na półkach sterty rycin. W tym czasie zaintrygowany Fenton bacznie lustrował wnętrze pomieszczenia. - Tak, mam odbitkę dwadzieścia dwa i pół na trzydzieści centymetrów - odezwała się dziewczyna i reprint piętnaście na dwadzieścia w kasetonie z drewna sekwojowego do powieszenia na ścianie. - Wezmę odbitkę - zdecydował Fenton. Nie chciało mu się targać ciężkawego kasetonu, choć czuł, że najprawdopodobniej spodobałby się Sally. Kiedy dziewczyna była zajęta pakowaniem odbitki, wskazał na jednego z goblinów i powiedział: - Dobrze, że nie mamy problemów z żadnym z tych przyjemnych stworzeń. Dziewczyna uśmiechnęła się figlarnie. - Rzeczywiście, nie chciałabym spotkać żadnego z nich w ciemnej uliczce. - A ja na pewno nie chciałbym spotkać żadnego żelazora - rzucił Fenton i uważnie śledził wyraz twarzy dziewczyny. Przez ułamek sekundy coś błysnęło w jej oczach, a przynajmniej odniósł takie wrażenie. - Czy mogę jeszcze panu czymś służyć? - spytała. - Tak - odparł. - W jakich godzinach mają państwo otwarte? Przychodziłem tu już kilka razy i miałem przeważnie problemy z odnalezieniem tego miejsca. Raz nawet mi się udało trafić w godzinach otwarcia, ale niestety, po wejściu do środka okazało się, że jestem w pralni chemicznej. Dziewczyna patrzyła na niego z lekkim niedowierzaniem. - Nie wydaje mi się, byśmy w czymkolwiek przypominali pralnię chemiczną, nieprawdaż? Poobwieszane bajkowymi ilustracjami ściany rzeczywiście nie nasuwały takich skojarzeń. - A kiedy przyszedłem tu po raz kolejny - rzucił jeszcze Fenton - w ogóle nie byłem w stanie odnaleźć tego miejsca. - Tak, to prawda. Rzeczywiście różnie to u nas bywa z godzinami otwarcia. Jesteśmy tu trochę na uboczu. Myślę, że tak naprawdę nie wyróżniamy się znowu aż tak bardzo. Trzeba jedynie wiedzieć, gdzie i kiedy nas szukać. I dlaczego. To chyba bardzo ważne - dodała po chwili namysłu, a Fenton miał nieprzeparte wrażenie, że dziewczyna czeka na to, aby wypowiedział właściwą kwestię, podał jej jakieś prawidłowe hasło. Zastanawiał się, co by ujrzał, gdyby trzymał w kieszeni talizman Irielle. Czy rzeczywiście udało mu się w końcu znaleźć w Domu na Rozstajach Światów, w miejscu, gdzie znajdowały się Bramy, przez które Pentarn swobodnie przechodził w obie strony? - Czy jest jeszcze coś, w czym mogłabym panu pomóc? - powtórzyła sprzedawczyni. - Nie - odpowiedział Fenton, a w jego głosie pobrzmiewało rozczarowanie. - Nie tym razem. - Zapraszam ponownie. W tym momencie otworzyły się drzwi, w których stanął młody anachronista przyodziany w płaszcz do ziemi, a na nogach mający potężne buciory. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego i zaprosiła gestem na zaplecze. - A co tam się dzieje? - spytał Fenton. - To klub Dungeons & Dragons - odparła. - Niestety, wstęp tylko dla członków. - Czy nie można chociaż zajrzeć do środka? - spytał Fenton święcie przekonany, że właśnie ociera się o właściwy cel swej wizyty w maleńkim antykwariacie. Dziewczyna uśmiechnęła się i kiwnęła przyzwalająco głową. - Bardzo proszę zajrzeć - powiedziała otwierając drzwi na zaplecze. Przez ułamek sekundy Fenton doznał nieobcego mu już uczucia zawrotu głowy. Drzwi powoli rozchylały się, a jego oczom ukazywało się pomieszczenie, w którym stał duży stół