Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Ale i Prot jest z pewnością w porządku. Nie imałby się brudnych spraw! - Zauważyłem te witraże, to wspaniała robota - przyznałem. Kryśka zatrzymała się nagle. - A teraz proszę spojrzeć w bok... - szepnęła. We wnęce był ołtarz z wizerunkiem Madonny. Od głównego przejścia prowadził do niego czerwony chodnik, po którym szliśmy teraz. - Dlaczego pokazujesz mi ten obraz, Krysiu? Nie jest najlepszy, wydaje mi się, że... - Ach, nie! - przerwała mi. - Obraz nie jest ważny. Proszę spojrzeć w górę. Tak, tu okna pozbawione były witraży. Kolorowe szybki tłumiły dostęp światła. Ale było to zwykłe szkło wprawione w okienne ramy. - To jest właśnie zbieg okoliczności, o którym mówiłam... Nie wiem, czy pan słyszał kiedyś o tym, będąc u dziadka? Nie od niego samego, ale od ludzi w miasteczku. Czy pan słyszał, że te wszystkie witraże zabezpieczono w czasie wojny, a później zwrócono kościołowi, i że brakowało tylko tych, właśnie tych, z okien obok ołtarza Matki Boskiej? - Nikt mi o tym nie mówił - przyznałem. - Tak było. Milicja, historycy sztuki, wiele osób starało się odnaleźć resztę. Szukali tych witraży wszędzie, starali się odnaleźć jakiś ślad. I nic. Dopiero ostatnio... - Skąd o tym wszystkim wiesz? - przerwałem Krysi. - Byłam kiedyś w miasteczku razem z Anitą. Anita poszła na targ, a ja zajrzałam do kościoła. Proboszcz oprowadzał akurat wycieczkę studentów historii sztuki i opowiadał im o tym szczegółowo. Stąd wiem, że ostatnio natrafiono na pewien ślad. Znaleziono kogoś, kto będąc dzieckiem mieszkał obok plebanii. I ten ktoś pamięta, że część witraży skradziono w czasie zabezpieczania, i pamięta również, że tej samej nocy, kiedy proboszcz stwierdził ich brak, jakiś człowiek zjawił się w domu, w którym mieszkał wtedy odnaleziony teraz świadek, i razem z jego ojcem wywozili coś do miejsca odległego, od kościoła o dziesięć kilometrów. - Skąd wiedział, że właśnie o dziesięć? - zainteresowałem się. - Bo pamiętał - wyjaśniła mi Kryśka - że ci ludzie mówili do jego matki: "To jest równo dziesięć kilometrów stąd, do rana wrócimy, Maryśka". Powtarzam panu wszystko, co sama usłyszałam od księdza. W kilka dni później zginęli rodzice tego świadka, on sam miał dopiero dziewięć lat. Nigdy przedtem nie widział mężczyzny, który jechał z jego ojcem po nocy, ani nie słyszał wtedy żadnego nazwiska. - Może wieźli coś zupełnie innego? - powątpiewałem. - Nie. On pamięta, jak matka mówiła: "Czekajcie, jeszcze was kara boska spotka, kto to słyszał, kościół okradać". I płakała. - No, dobrze, Krystynko, ale od tego czasu minęło już tyle lat, że ten drugi, pozostały przy życiu człowiek mógł tysiąc razy wywieźć witraże z kraju, zniszczyć je albo przekazać komuś innemu. To wszystko nie znaczy jeszcze, że one w dalszym ciągu znajdują się w promieniu dziesięciu kilometrów od kościoła! - tłumaczyłem. - Oczywiście! - zgodziła się. - Proboszcz myśli tak samo jak pan, chociaż poszukiwania ciągle trwają. A jednak bardzo się boję, że... Krystynka nie dokończyła. Stała obok mnie milcząc, jakby najtrudniejsza część jej zwierzeń była zbyt ciężka do wyznania. - Czego ty się boisz, Krysiu? - zapytałem łagodnie i nagle poczułem wielką sympatię do tego brązowego, chudego stworzenia, które stało obok mnie tak oełne troski i obaw. - Boję się, że tym drugim człowiekiem był nasz dziadek. I nie mogę się z tym pogodzić. Dziadek był dla mnie zawsze symbolem czegoś "naj"! Uważałam go dotąd za cudownego człowieka i uważam nadal, a jednak... - Na czym opierasz te obawy? Przecież nie na tym, że leśniczówka jest akurat dziesięć kilometrów stąd i że dziadek mieszkał w niej już podczas wojny? To nonsens! - Tak, to byłoby głupie, gdybym opierała się tylko na tym. Ale widzi pan, ja słyszałam coś jeszcze... Kryśka odwróciła się i z wolna szliśmy do wyjścia. - Kiedyś przechodząc obok pokoju, w którym pan teraz mieszka, usłyszałam, jak dziadek z kimś rozmawiał. Nie wiem, z kim, bo słyszałam tylko głos dziadka. I właściwie zrozumiałam tylko kilka słów: "...to moja tajemnica... w naszym kościele przy ołtarzu Matki Boskiej... skarb większy, niż myślisz... nie zaglądam do tej skrzyni nigdy i boję się, żeby czas nie zniszczył...". Tyle słyszałam, ale to chyba dostatecznie dużo, prawda? Nie odpowiedziałem. To było dużo, Krystynka miała rację. Wyszliśmy przed kościół. Chciało mi się pić. - Chodź, Krystynko, widzę jakiś sklepik, może będzie tam woda sodowa. Wody nie było, słodka oranżada nie zaspokoiła pragnienia. W nie najlepszym humorze wsiadłem do samochodu. Krystynka usiadła obok mnie smutna i zamyślona. Zrozumiała, że nie potrafię żadnym szybkim i logicznym wyjaśnieniem rozproszyć jej obaw. - Powtórzyłam panu to, co sama wiem - powiedziała, kiedy ruszyliśmy w drogę powrotną. - Może panu uda się przekonać jakoś dziadka, żeby zwrócił wszystko. Bo myślę, że trzeba spróbować, może dziadek zrozumie... Zauważyłem obawę w jej wzroku. Może lękała się, że z punktu powiadomię o wszystkim milicję? - Oczywiście, że najpierw należy go przekonać! Jeżeli twoje obawy są słuszne, bo może nie są! - zastrzegłem. - I trzeba się spieszyć, bo przecież nie wiadomo, po co ten ktoś przychodzi do dziadka po nocy... - nagliła mnie nieudolnie. - Będę się starał możliwie szybko wyjaśnić tę sprawę, Krysiu! - Ale jak pan to zrobi? - zapytała