Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Kto wie, ile kosztują!» – odzywa się Piotr, przyglądając się stopom w nowych sandałach. Chronią pięty i palce, podtrzymują kostkę delikatnymi rzemieniami ze skóry. «Marta o tym pomyślała. Widać jej rękę bogatą i przewidującą. Kiedy indziej też wiązaliśmy je w ten sposób, lecz te rzemienie były męczarnią. Nie gubiliśmy podeszwy, ale traciliśmy skórę z nogi...» – mówi Andrzej. «Raniliśmy palce i pięty... Oto dlaczego ten, który idzie za nami, nosił je zawsze w taki sposób» – mówi Piotr pokazując Judasza z Kariotu. Droga prowadzi w górę, w górę, ku szczytowi. Kiedy się patrzy w tył, widać Efraim całe białe w słońcu i ci, którzy pną się wciąż w górę, odnoszą wrażenie, że jest ono w dole... Potem apostołowie dołączają do uczennic, aby im pomóc przejść ścieżką bardzo stromą w tym miejscu. Bartłomiej, który pozostał w tyle, mówi do mieszkańców Efraim: «Wskazaliście nam trudną ścieżkę, przyjaciele.» «Tak. Ale kiedy już miniemy ten las, do Szilo zaprowadzi droga wygodna i szybka. Będziecie mogli wtedy odpoczywać przez wiele godzin, zamiast dojść do celu inną drogą, nocą» – odpowiada ktoś. «Masz rację. Im bardziej droga jest męcząca, tym szybciej prowadzi do celu.» «Twój Nauczyciel to wie, dlatego się nie oszczędza. Ach, nie będziemy mogli zapomnieć!... Tym bardziej, że On nas napełnił dobrodziejstwami w tych ostatnich dniach, pomimo że słyszał, jak niektórzy z naszego regionu tak niesłusznie Go znieważyli. On jeden jest dobry i jest dobry nawet dla tych, którzy Go nienawidzą.» «Wy nie macie Go w nienawiści.» «My – nie. Ale jest także wielu innych, których my nie mamy w nienawiści, a jednak sami jesteśmy nienawidzeni bez powodu.» [Bartłomiej radzi Samarytanom:] «Działajcie tak, jak On działa, bez strachu, a zobaczycie, że...» «A zatem dlaczego wy tego nie czynicie? To to samo. My stąd, wy stamtąd, pośrodku góra wzniesiona przez wspólny błąd. W górze, wspólny Bóg. Dlaczego w takim razie ani wy, ani my nie wspinamy się po zboczu, aby się znaleźć u góry, u stóp Boga, i blisko siebie nawzajem?» Bartłomiej rozumie słuszną wymówkę, bo on, w swej niezaprzeczalnej cnocie, ma bardzo mocną obsesję bycia Izraelitą i jest bezlitosny dla wszystkiego, co nie jest Izraelem. Zmienia więc temat, nie odpowiadając bezpośrednio. Mówi: «Nie ma potrzeby wspinać się. Bóg zstąpił do nas. Wystarczy iść za Nim.» «Iść za Nim, tak. Chcielibyśmy. Ale gdybyśmy weszli z Nim do Judei, wyrządzilibyśmy Mu bez wątpienia krzywdę. Ty też wiesz, o co się oskarża Jego i o co się oskarża nas: o to, że jesteśmy Samarytanami, co oznacza: demonami.» Bartłomiej wzdycha, a potem zostawia ich, mówiąc: «Dają mi znak, żebym przyszedł...» I wydłuża krok. Ci z Efraim patrzą na niego, jak odchodzi i jeden z nich szepcze: «Ach! Ten nie jest jak Nauczyciel! Ile stracimy, tracąc Go!» Wykonuje gest zniechęcenia. «Wiesz, Eliaszu, że On wczoraj wieczorem przyniósł wielką sumę przewodniczącemu synagogi. Ma ją przekazać Marii, małżonce Jakuba, aby nie cierpiała więcej głodu.» «Nie [wiedziałem]. A dlaczego nie dał jej pieniędzy?» «Aby staruszka Mu nie dziękowała. Ona jeszcze o tym nie wie. Ja to wiem, bo przewodniczący synagogi prosił mnie o radę, czy nie byłoby dobrze nabyć dla niej własność Jana, którą jego brat chce sprzedać, lub dawać jej pieniądze po trochu. Poradziłem kupić własność. Miałaby zboże, oliwę i wino, i wystarczyłoby tego do życia bez odczuwania głodu. Pieniądze zaś... to...» «A więc to naprawdę wielka suma?!» – mówi trzeci. «Tak. Przewodniczący naszej synagogi otrzymał dużo, nawet dla innych biednych z miasta i z wiosek. Aby „oni również mogli odbyć Paschę i Przaśniki i tak powitać nowy czas” – jak powiedział Nauczyciel.» «Chyba powiedział: „nowy rok”.» «Nie. Powiedział: „nowy czas”. Zatem przewodniczący synagogi nie posłuży się tymi pieniędzmi przed Przaśnikami.» «Och! Co On chciał powiedzieć?» – pyta wielu. «Co chciał powiedzieć? Nie wiem. Nikt tego nie wie, nawet sam Jan, Jego umiłowany, ani Szymon, syn Jony, który jest przywódcą uczniów. Zapytałem ich o to. Pierwszy zbladł, a drugi zamyślił się, jak ktoś, kto usiłuje zgadnąć.» «A Judasz z Kariotu? To ktoś znaczący pomiędzy nimi, może bardziej niż tych dwóch. On mówi, że wie wszystko. Będzie wiedział i to. Chodźmy go zapytać. On lubi mówić to, co wie.» Podchodzą do Judasza, który jest nadal sam, jak na początku, teraz – całkiem sam na ścieżce, bo inni zakręcili i wydaje się, że pochłonęła ich gęsta zieleń zbocza. «Judaszu, posłuchaj nas. Nauczyciel mówi, że chce wielkiego święta z okazji Przaśników, aby powitać nowy czas. Co chciał powiedzieć?» «Nie wiem. Czy czytam może myśli Nauczyciela? Zapytajcie Go o to, On was tak kocha!» I przyśpiesza kroku zostawiając ich zawiedzionych. «On też nie jest jak Nauczyciel. Nie ma nikogo, kto miałby Jego litość...» – mówią potrząsając głowami. «Czy to za nimi idziemy? Za Nim idziemy! I dobrze robimy. Chodźmy. Kto wie, czy z Jego warg, zanim pójdzie do Judei, nie dowiemy się, co to oznacza.» I przyśpieszają kroku, aby dołączyć do pozostałych, którzy usiedli, zatrzymując się na odpoczynek w lesie wiekowych dębów. Przed oczyma mają jedną z najpiękniejszych panoram Palestyny