Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
.. Wedle Aldony Wrońskiej wcale nie musiało być tak, że ja w Aśce czegoś szukałem, i niepotrzebnie na mnie w "Harendzie" naskoczyła. "Biedny, zakochany chłopak, a ty jeszcze mu dokładasz". Uśmiecha się. -Jezu, spóźnię się na niemiecki! Bałem się, że będę czynił ciągłe porównania; bałem się, bo za niezdrowe uważałem z tej dziewczyny robić fetysz i - tylko dlatego, że jest spokrewniona z Mileną - darzyć ją osobliwą adoracją, jak gdyby była jej stanikiem, majtkami czy... co tam jeszcze fetyszystów roznamiętnia. Zawsze, gdy podniecało mnie coś, o czym rozum wiedział, że nie powinno podniecać, czułem strach i starałem się wyrzucić to do najgłębszej piwnicy, zamknąć na siedem spustów, i oczywiście było tak jak z myślami bluźnierczymi, które nachodzą w kościele, więc i tym razem wbrew sobie musiałem porównywać ich spojrzenia, uśmiechy, sposób poruszania się, gesty. Ale niepotrzebnie się trapiłem: mała Wrońska była po prostu zbyt silną samiczką, bym na dłuższą metę mógł z nią takie rzeczy wyprawiać. Nie ustaliliśmy, gdzie lektorat, wiedzieliśmy natomiast, gdzie "Harenda", więc wybór nietrudny, zwłaszcza dla mnie, ale wtedy to ja rządziłem, ja narzucałem wolę, ty zaś patrzyłaś na mnie jak twój świętej pamięci Tupi prowadzony na spacer. To oczywiście taka twoja gra i ozdoba, Joasiu, niby apaszka czy dyskretny makijaż, który lubisz. Dziś widzę, jak potrafisz za pysk trzymać Cyrylka, kocham cię i żałuję, że wolałaś jego pysk od mojego. W "Harendzie" wypiliśmy kawę, Aśka w charakterze śniadania zjadła torcik W-Z, a potem nie wiadomo skąd zjawiło się trzech pijaków; jeden mnie znał, więc przysiedli się jak do swoich. -To Joasia, a to pijoki - dokonałem prezentacji. Dwaj przedstawili się imieniem, a trzeci - nie, i zorientowałem się, że to ktoś a la Saint Jerry. - Jeszcze jedna brzydka dziewczyna na wydziale - powiedział, przyjrzawszy się Aśce; pamiętam ten moment, gdy wychodziliśmy z "Harendy", a ty dopinałaś się i poprawiałaś przed lustrem. - Mam nadzieję, że nie mówi tego brzydkim dziewczynom. Pewność własnej urody leżała na tobie równie wdzięcznie, co ten krótki turecki kożuszek. Zimny, późnolistopadowy październik, wiatr, grad, a my na ławce za murami uniwersytetu; nad skarpą, która opada ku Browarnej. Sam nie rozumiem, jak cię tam wyciągnąłem, a jeszcze w taką pogodę; my dwoje, trzech harendowych pijoków i pięć bełtów na dobry początek. Wtedy też coś koło tego kupiliśmy w jedynym czynnym w niedzielę sklepie na Marszałkowskiej i gdy wracaliśmy przez Pola, Milena nagle wskazała stertę betonowych płyt, nie wiadomo czemu porzuconych w zaroślach lub może raczej już porośniętych krzakami; "niech się jeszcze powietrzy", powiedziała, bo dzień był ciepły, więc zamiast w fotelach na Batorego usiedliśmy na tych płytach. O, dniu jesienny, ty pogańskie święto alpagi, bełta, jabcoka, żura, belfegora, bałagana, jabola; stubarwna orgio turoni, warek, kordyjałów, janosików, okęć - siedemdziesiąt cztery nalepki zgromadziłem w mojej kolekcji, tyle imion nosi bowiem On, jak Polska długa i szeroka... Milena Hrabicz w czarnym swetrze i prawie białych, wytartych wranglerach, płaszcz skórzany położyła na kolanach, odgarnęła włosy, twarz ku niebu wzniesiona, rozchylone usta, aż brodate obłoki jak mężczyźni przystają i wszystko nieruchomieje w chwili, gdy Milena Hrabicz pije wino - do ostatniej kropli za jednym przechyleniem flaszki; potem trwamy we wspólnym, ufnym oczekiwaniu, aż trunek zadziała, jeszcze dziesięć, jeszcze pięć minut, i ropucha świata przemieni się w księcia; dobrze jest mieć wtedy obok siebie Lenkę, niewyobrażalnie dobrze. Aśka. nie szukam w tobie Mileny, szukam nowej pani dla mojego bezkrólewia i dlatego patrzę, jak podnosisz do ust butelkę, bo jednak zdecydowałaś się spróbować tego paskudztwa. Chcę rozmawiać z Aśką, o moim szpitalu opowiedzieć, o rejsie transatlantykiem; mam dziewiętnaście lat i bardzo jeszcze wierzę w skuteczność słów. Niestety ubiegł mnie Andrzej L. I słyszę, że mówi jej o swoim stosunku do wiary, że jakby szyba oddzielała go od niej, za szybą Pan Jezus, Ewangelia, a on tu zagubiony, miotający się bez sensu i celu, ale nie umie szyby rozbić i przedrzeć się tam. Andrzej L. ma łzy w oczach i Aśka odpowiada, że też przechodziła zwątpienie, ale poznała cudownego księdza, księdza Olgierda. Słucham tego coraz bardziej zirytowany, wolałbym, żeby gadała ze mną, którego problemy ważniejsze niż tego L; jeszcze trochę wypiję, odrzucę delikatność i po prostu im przerwę. Nie ja przerwałem, lecz organizm Aśki, co okazał się do bełta nienawykły. Prowadziłem ją półprzytomną do taksówki, tak jak kiedyś po wyjściu z knajpy Milena prowadziła mnie. - Na Narbutta - nakazuję kierowcy, który krzywi się, bo troska o czystość tapicerki. - Myszko, błagam, powstrzymaj się - szepczę, bo Aśce rzeczywiście zbiera się na wymioty