They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

— Masztach, Masztach, Masztach, Masztach, Masztach — śpie- wały. Przyspieszyły, aż ich taniec zaczął przyprawiać o zawrót głowy. 212 r Dan dyskretnie sięgnął do kieszeni kurtki, zmacał na dyktafonie czerwony przycisk nagrywania i przydusił go. Rebe spostrzegł ten ruch i zareagował gwałtownie. Chwycił Dana za głowę i przyciągnął twarzą do swego płaszcza. „Nie, nie, nie", zawołał. Dan wyszarpnął się. Wszystkie dzieci zniknęły. Podwórze okryła cisza. — Gdzie są te dzieci? — Rebe zmarszczył czoło bez słów. — Kinder — powiedział Dan — były tutaj jeszcze przed sekundą! Balkony — puste. Wszystkie drzwi — zamknięte na głucho. W powietrzu unosiły się targane wiatrem strzępy starych gazet. Dan wybiegł na ulicę i rozejrzał się na boki. Żadnych dzieci. Mała starowinka w kolorowej chuście na głowie truchtała w stro- nę wejścia. — Gzen kinder? — zapytał ją Dan w jidysz. — Małe dzieci, widziała pani jakichś chłopców? Zignorowała go i zniknęła za drzwiami swego domu. Dan pospiesznie przeszukał sąsiednie aleje i zaułki, lecz nie znalazł nigdzie tych dzieci. Wkrótce zgubił się w labiryncie ścieżek Mea Shearim. Spróbował wrócić po swoich śladach do nory szabes rebego, lecz nie dał rady. Gdy któryś raz z rzędu skręcił w złą stronę, poddał się ostatecznie. Kiedy znalazł drogę prowadzącą do wejścia do Mea Shearim, bez ociągania opuścił dzielnicę. Mówiono, że to niemożliwe. Kilka kroków od Bramy Jafskiej, naprzeciw murów Starego Miasta, wznosił się wspaniały hotel „Dan Pearl" — współczesny cud w starożytnej Jerozolimie. Musiało upły- nąć wiele lat, by przerodził się z planów w rzeczywistość. Zuchwała lokalizacja budowli stanowiła przejaw polityki siły objawiającej się architektoniczną poezją. Z punktu widzenia architekta „Dan Pearl" stanowił doskonałość. Od drzwi schody wiodły w dół, ku zagłębionemu nieco poniżej poziomu ulicy lobby, oraz w górę, do jadalni. Zbiegające się linie dominowały niepodzielnie na hotelowych piętrach. Rozmigotany 213 basen skryty był pod ziemią, jak w czasach Heroda. Każdy kąt i jego przecięcie z każdą powierzchnią cieszyły oko niezależnie od punktu widzenia i kierunku ruchu obserwatora. Było tak, jakby artysta wykreślił tysiąc szkiców wnętrza pod każdym możliwym kątem, by upewnić się, że wszystkie linie przebiegają harmonijnie. Każdy pokój stanowił elegancki apartament, wyposażony w więk- szą ilość urządzeń i wyrafinowanych gadżetów niż jakiekolwiek luksusowe miejsce noclegowe w kraju. Każdy gość w prezencie otrzymywał wyjątkowy widok na nieustannie intrygujące Stare Mia- sto. Za dnia słońce padało na nie ociosane, białe kamienie, stwarzając szczególny blask zakłócany jedynie ciągłymi iskrami autobusów, samochodów, ciężarówek i taksówek, dzięki którym starożytne, otoczone murami centrum tętniło życiem. Nocą romantyczne światła Cytadeli Dawida, oświetlone ciepłym blaskiem mury i rytmicznie migające światła Misztarah patrolujących ulice w niebieskich samo- chodach policyjnych oraz Miszmar Hagvul w zielonych jeepach patrolu granicznego obsadzonych przez elitarnych druzyjskich żoł- nierzy przypominały wszystkim, że Stare Miasto rzadko sypiało, a już nigdy głęboko. Sal siedział w pokojupochłonięty skakaniem po kanałach tele-' wizyjnych, oglądając wideoklipy z Nowego Delhi, programy tury- styczne CNN i film dokumentalny BBC o całunie turyńskim. Park i Dan skryli się za szklanymi drzwiami swoich sypialni, zaciągnęli zasłony i rozpakowali walizki, przebierając się w świeże ubranie. Rozległ się dźwięk telefonu. Dzwonił Motke. — Ha, chcesz mówić z Park, tak. Rak rega, bevakasza — po- wiedział Dan, prosząc go po hebrajsku, żeby chwilkę zaczekał. Park zamieniła parę zdań przez telefon w swojej sypialni, zastu- kała do drzwi Dana i zajrzała do środka. — To Motke. Chce się spotkać na czymś, co się nazywa midre- khov — powiedziała — w jakiejś „Atarze". Dzisiaj po zachodzie słońca. — „Atara" — uśmiechnął się szer»ko Dan. — Ekstra! Po zakończeniu rozmowy Dan opowiedział jej wszystko o tym, co określano ogólną nazwąmidrekhov, krętym pasażu wypełnionym 214 I ulicznymi kafejkami, knajpami z hummusem, stylowymi butikami, etnicznymi restauracjami, antykwariatami, straganami, budkami = z lodami, artystami, muzykami i zbitym tłumem przechodniów. To wszystko sprawiało, że Jerozolima nocą stanowiła niezapomniane wspólnotowe doświadczenie — zwłaszcza w sobotnią noc, po za- kończeniu szabatu. Wychwalanie zalet i atmosfery midrekhovu ab- solutnie nie wystarczało