Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Parch - powiedział najwyraźniej zadowolony Wilczarz. - Aleister, znalazłeś dla nas parcha. - Prawdę powiedziawszy, to niezupełnie ja - wyjaśniał Dog, udając skromnego. Bokser i dwa Owczarki patrzyły na niego poirytowane. - Ja tylko pomogłem go złapać. - A zatem musimy was wszystkich wynagrodzić. Gdzie go znaleźli- ście? - Po prostu na ulicy - odpowiedział Bokser, zanim Dog zdążył się odezwać. - Siedział tam, jakby na coś czekał. Wilczarz natychmiast wyciągnął z tego logiczny wniosek. - Czyżby czekał na drugiego parcha? A może na kilku? - Nie wiem, Smoku. - Bokser był wyraźnie zaniepokojony, jakby obawiał się, że zostanie ukarany za przeoczenie. - Moim zdaniem, to moż- liwe. Przepraszam, że nie poczekaliśmy, aby się upewnić. - Możemy później przeszukać okolicę. Jak już zrobimy z nim porzą- dek. Parchy nie mogą się włóczyć po mieście. - Skierował uwagę na Lu- thera. - Wystąp, parchu. Luther, wciąż przepełniony niewytłumaczalnym spokojem, zrobił, co mu kazano, i zajął miejsce Spaniela. Na ziemi widać było ślady świeżej krwi. - Jak się nazywasz, parchu? - zapytał Wilczarz. - Nazywają mnie Luther. - Powiedziałeś, że cię nazywają - czy byli z tobą inni, gdy zostałeś złapany? - O ile wiem, jestem jedynym... jedynym „parchem"... o jakim wiem w tej okolicy. Wilczarz zmrużył oczy, koncentrując się. - Kłamiesz - powiedził po chwili. - To znaczy, niezupełnie... ale coś ukrywasz Podróżujesz, podróżujesz w czyimś towarzystwie. Kto to jest? Co to za zwierzę? On potrafi czytać we mnie jak w książce, uświadomił sobie Luther. Zu- pełnie jak Malcolm. Ale jego wejrzenie nie jest tak przenikliwe jak Malcolma. - Czemu sam tego nie odgadniesz? - zapytał Luther. - Czyżbyś nie potrafił? - Mam wrażenie, że ktoś tu sili się na impertynencję. A może to ra- czej demonstracja odwagi? - Chcesz mnie zabić - powiedział Luther. - Aby to stwierdzić, nie muszę zaglądać w głąb twojego umysłu. Zrobisz z tego przedstawienie i będziesz miał pewnie niezłą zabawę, być może, ale nie zmieni to faktu, że pies zabije psa. W twoim sercu, w waszych sercach jest Raaq i sądzę, że moja „impertynencja" niczego tu nie zmieni. Teriery zawyły, rozbawione tym, co usłyszały, a Dobermany zaczęły groźnie warczeć. Wilczarz ledwo skinął głową. - Twoja mowa zrobiła na mnie pewne wrażenie. Mam na imię Smok, jeśli jeszcze się nie zorientowałeś. Jestem przywódcą sfory w tej okolicy. Chyba nie muszę ci wyjaśniać, o co jesteś oskarżony, nieprawdaż? - Nie ma tu nic do wyjaśniania. - Jesteś parchem. Nienaturalnym i odrażającym połączeniem różnych ras, które na zawsze powinny być rozdzielone. Według naszego prawa, już sam fakt, że żyjesz, jest przestępstwem. Słysząc to, Luther zaszczekał radośnie. - Jeśli chcesz powiedzieć, że popełniłem przestępstwo, przychodząc na świat, to chyba myślisz, że jestem Bogiem. Stworzenie to Jego dziedzina. - Przestępstwo - mówił dalej Wilczarz -jest karane śmiercią. - Śmierć to także sprawa Boga. Psy mogą jedynie mordować. I to właśnie chcesz zrobić, prawda? Smok spojrzał na niego z zainteresowaniem. - Masz charakter, parchu. Znacznie lepszy niż Booth. Portafisz wal- czyć? - Zdecydowanie nie. - Nie potrafisz czy nie chcesz? Nie chce mi się wierzyć, że jesteś tchórzem. - Nie zamierzam pomagać ci w zabijaniu. Raaq może zabrać moje życie, ale nie uda mu się przehandlować mojej duszy. - A zatem nie tchórz. Po prostu głupiec. To inna cecha parchów. Widzisz więc, dlaczego musimy być tacy skrupulatni w przestrzeganiu praw rasy. - Booth nie wyglądał szczególnie inteligentnie - zauważył Luther. - Booth był smutnym wyjątkiem od reguły - odpowiedział Wilczarz. - Ale w pewnym sensie to także twoja wina. Im więcej na świecie par- chów, tym mniej Rasowców i krótsze linie czystych ras. Z uwagi na nie- wielką ilość Spanieli w tej okolicy, przodkowie Bootha rozmnażali się mię- dzy sobą, nawet w bardzo bliskim stopniu pokrewieństwa. - I to się na nich zemściło - podsumował Luther. - Więc może to nie jest najlepszy system. - Och, parchu. Nawet upośledzony Rasowiec jest zdecydowanie wyż- szą istotą niż jakikolwiek z was, rozumiesz to? - Jeśli tak, to powinieneś dokładnie sprawdzać każdego nowego członka waszej populacji, aby się upewnić, że jego przodkowie byli peł- nowartościowi... - Rodowód - powiedział Wilczarz. - Każdy Rasowiec musi mieć sprawdzony rodowód, sięgający co najmniej piątego pokolenia. Mamy swoje sposoby, aby upewnić się, że są prawdziwe. - Tylko do piątego pokolenia? - spytał Luther, udając zaskoczenie. - Toż to prawie nic. Tam, skąd pochodzę, Rasowce muszą się wykazać ro- dowodem z co najmniej dwunastoma pokoleniami. Luther nigdy by się nie spodziewał, że jego słowa wywołają takie po- ruszenie wśród zebranych psów. Kilka Rasowców zaczęło się zachowy- wać dość nerwowo. - Dwanaście - wykrzyknął Judasz, wiercąc się niespokojnie. - Dwa- naście, to nie w porządku, zdecydowanie nie w porządku. Jak można ocze- kiwać, aby jakikolwiek pies... - On kłamie! - przerwał mu Wilczarz, wnikając w umysł Luthera. - Na tym zadupiu, z którego pochodzi, z pewnością nawet nie ma Ra- sowców. - Dlaczego się tak denerwujesz? - zdziwił się Luther. - Jesteś przy- wódcą sfory. Ty z pewnością masz rodowód sięgający dwunastego pokole- nia, nieprawdaż? Czy może na twoim pochodzeniu jest jednak jakaś plama? - Mój rodowód jest bez skazy! - oświadczył Smok