Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- A na dodatek dostaniesz kilka myszek - dodała Lirael. - Jeśli oczywiście masz na nie ochotę. Myszy niszczyły książki i wszyscy bibliotekarze żywili do nich niechęć. Lirael nie była w tym względzie żadnym wyjątkiem. Z przyjemnością zdała sobie sprawę, że jako Abhorsen nie przestała być w duchu Bibliotekarką. Nadal czuła też awersję do rybików. - Nie musicie wkupywać się w jego łaski - szczeknął pies. - Ma obowiązek robić to, co mu się każe. - Ryby przy pierwszej nadarzającej się okazji, ewentualnie myszy, a na deser mały ptaszek, najlepiej któryś z tych śpiewających - odezwał się nagle Mogget, wynurzając się z plecaka i oblizując pyszczek różowym językiem, jakby już miał przed sobą miskę pełną ryb. - Żadnych ptaszków - powiedziała stanowczo Lirael. - No, dobrze - łaskawie zgodził się kot, rzucając psu pogardliwe spojrzenie. - To uczciwy układ, zwłaszcza że odpowiada moim obecnym potrzebom. Wikt i dach nad głową w zamian za pomoc, jakiej gotów jestem udzielić. Lepsze to niż niewolnictwo. - Jesteś... - zaczął doprowadzony do ostateczności pies, ale Lirael chwyciła go za obrożę, więc ustąpił, wydając wściekłe pomruki. - Nie czas teraz na sprzeczki - powiedziała Lirael. - Hedge zgodził się puścić wolno Mareyn, ale z pewnością będzie jeszcze próbował zniewolić jej ducha... Powolna śmierć sprawia, że duch zyskuje większą moc. Nie dość że on wie, gdzie Strażniczka umarła, to któryś z jego sługusów mógł widzieć mnie w Śmierci i donieść o tym swemu panu. Musimy ruszać. - Najpierw powinniśmy... - odezwał się Sam, gdy Lirael zaczęła zbierać się do odejścia - musimy dać jej spoczynek. Lirael skinęła głową, ale gest ten był na tyle niewyraźny, że nie oznaczał ani zgody, ani jej braku. Pokazywał jedynie znużenie. - Jestem chyba zmęczona - powiedziała, pocierając czoło. - Rzeczywiście obiecałam jej, że się tym zajmę. Gdyby pozostawili ciało Mareyn, nie dbając o jego los, to podobnie jak w przypadku kupców, mógłby w nim zamieszkać duch jakiegoś innego Zmarłego, a gdyby wpadło w ręce Hedge’a, ten na pewno próbowałby je wykorzystać do jeszcze gorszych celów. - Zajmiesz się tym, Sam? - spytała Lirael, rozcierając nadgarstek. - Ja jestem, szczerze mówiąc, zupełnie wyczerpana. - Hedge może zwietrzyć magię - ostrzegł pies. - Podobnie jak inni Zmarli znajdujący się w pobliżu. Dobrze, że pada deszcz. - Zdążyłem już rzucić jedno zaklęcie - powiedział Sam przepraszającym tonem. - Myślałem, że ktoś nas atakuje... - Nie martw się - przerwała mu Lirael. - Ale się pośpiesz. Sam podszedł do ciała Strażniczki i nakreślił w powietrzu stosowne znaki Kodeksu. Kilka sekund później biały całun ognia przesłonił zwłoki i wnet nie pozostało z nich nic, co mogłoby trafić w ręce nekromanty. Wśród popiołu czerniły się tylko okopcone kółeczka kolczugi. Zbierał się już do odejścia, gdy nagle na dłoni Lirael rozbłysły trzy proste znaki Kodeksu. Spłynęły na korę drzewa, przy którym spoczywały prochy Mareyn. Lirael zaklęła w nich słowa, które usłyszy każdy Mag Kodeksu, przynajmniej tak długo, jak będzie rosło tutaj drzewo: „W tym miejscu, z dala od domu i przyjaciół, zginęła Mareyn, Strażniczka Królewska. Była dzielna, jednak przyszło jej zmierzyć się z wrogiem zbyt potężnym, by mogła zwyciężyć. Nawet w Śmierci pełniła swą służbę z poświęceniem większym, niż nakazywałoby poczucie obowiązku. Pozostanie w naszej pamięci. Żegnaj, Mareyn”. - Słowa równie piękne jak jej czyny - powiedział pies. - A w dodatku... - Według mnie, takie gesty to przejaw głupoty - przerwał mu Mogget. - Jak nie skończycie z tymi popisami magii, to za parę minut będziemy mieli na karku wszystkich Zmarłych. - Dzięki, Mogget - powiedziała Lirael. - Cieszę się, że już zacząłeś nam pomagać. Ruszamy w drogę, możesz więc zacząć układać się do snu. Pies - przodem. Sam - za mną. Nie czekając na odpowiedź, ruszyła w górę, kierując się ku miejscu, gdzie drzewa rosły w większym zagęszczeniu. Pies biegł za swoją panią, wkrótce jednak przemknął bokiem i wysunął się na czoło, merdając ogonem. - Ona lubi rządzić, nie sądzisz? - zwrócił się Mogget do Sametha, który wolno podążał z tyłu. - Przypomina w tym trochę twoją matkę. - Nie gadaj tyle - uciszał go Sam, odsuwając gałąź, która nieomal przejechała mu po twarzy. - Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że powinniśmy brać nogi za pas i uciekać dokładnie w przeciwną stronę? - ciągnął dalej Mogget. - Przecież sam mówiłeś wcześniej, gdy jeszcze byliśmy w Domu, że nie ma sensu ukrywać się ani ratować ucieczką - odgryzł się Sam