Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Zawsze wiedziała – na tym polegał jeden z jej uroków. Entreri puścił w ich licznych dyskusjach wystarczająco wiele aluzji, by mogła się wszystkiego domyślić, a miała także niesłychaną ilość innych źródeł. Skoro Dwahvel Tiggerwillies dowiedziała się, że Jarlaxle nosił artefakt znany jako Crenshinibon, nie było większych wątpliwości, że pójdzie do mędrców i zapłaci dobrą monetą, by poznać każdy słabo znany szczegół na temat tego potężnego przedmiotu. – Sądzi, że go kontroluje – powiedziała Dwahvel. – Nie lekceważ Jarlaxle’a – odparł Entreri. – Wielu tak robiło. Wszyscy są martwi. – Nie lekceważ Kryształowego Reliktu – odrzekła bez wahania Dwahvel. – Wielu tak robiło. Wszyscy są martwi. – Cóż więc za wspaniała kombinacja – powiedział rzeczowo Entreri. Ujął podbródek w dłoń, pocierając gładki policzek i podnosząc palec by pociągnąć za pozostałą na podbródku niewielką kępkę włosów, rozważając rozmowę i jej implikacje. – Jarlaxle potrafi poradzić sobie z artefaktem – zdecydował. Dwahvel wzruszyła wymijająco ramionami. – Co więcej, Jarlaxle chętnie powita współpracę, jeśli Crenshinibon okaże mu się równy. Na tym polega różnica między nim a mną – wyjaśnił, i choć mówił do Dwahvel, tak naprawdę rozmawiał ze sobą, porządkując uczucia, jakie żywił w tej skomplikowanej kwestii. – Pozwoli Crenshinibonowi być swym partnerem, jeśli to konieczne, i znajdzie sposób, by ich cele były tożsame. – Ale Artemis Entreri nie ma partnerów – uznała Dwahvel. Entreri zastanowił się uważnie nad tymi słowami i zerknął wręcz na potężny miecz, jaki teraz nosił, na miecz obdarzony świadomością i wpływami, na miecz, którego ducha z pewnością będzie musiał złamać i zdominować. – Nie – zgodził się. – Nie mam partnerów i nie chcę ich mieć. Ten miecz jest mój i będzie mi służył. Nie mniej. – Albo? – Albo trafi do kwasowej paszczy czarnego smoka – Entreri stanowczo zapewnił niziołkę, a Dwahvel nie zamierzała spierać się ze słowami wypowiedzianymi takim tonem. – Kto jest więc silniejszy? – Dwahvel ośmieliła się spytać. – Partner Jarlaxle czy samotnik Entreri? – Ja – Entreri zapewnił ją bez najmniejszego wahania. – Na razie może się wydawać, że Jarlaxle, ale w końcu między jego partnerami znajdzie się zdrajca, który go obali. – Nigdy nie zniósłbyś myśli, że dostawałbyś rozkazy – powiedziała ze śmiechem Dwahvel. – Dlatego tak bardzo kłopocze cię, jak zbudowany jest świat. – Otrzymywanie rozkazów oznacza, że musisz ufać temu, kto je wydaje – odparł Entreri, a ton jego słów głosił, że nie żywił urazy. Tak naprawdę w jego głosie brzmiało rzadko słyszane tam podniecenie, prawdziwe świadectwo tych licznych uroków Dwahvel Tiggerwillies. – To dlatego, moja droga mała Dwahvel, tak bardzo kłopocze mnie, jak zbudowany jest ten świat. W bardzo młodym wieku nauczyłem się, że nie mogę ufać ani liczyć na nikogo innego niż ja sam. Gdybym tak robił, prosiłbym się o oszustwa i rozpacz, można by też było wykorzystywać moją słabość. Bo to właśnie byłaby słabość. Teraz Dwahvel oparła się i przetrawiała jego słowa. – Ale mi zaufałeś, jak się wydaje – powiedziała. – Ponieważ w ten sposób ze mną rozmawiałeś. Czy wywołałam w tobie słabość, mój przyjacielu? Entreri znów się uśmiechnął, krzywym uśmiechem, który tak naprawdę nie mówił Dwahvel, czy jest rozbawiony, czy też jedynie ostrzegał ją, by nie posuwała tych spostrzeżeń za daleko. – Być może to tylko dlatego, że znam ciebie i twoją bandę wystarczająco dobrze, aby się was nie obawiać – stwierdził czupurny skrytobójca, podnosząc się i przeciągając. – Albo też dlatego, że nie byłaś jeszcze na tyle głupia, by próbować wydać mi rozkaz. Ten uśmieszek utrzymywał się, jednak Dwahvel także się uśmiechnęła i to szczerze. Widziała to teraz w oczach Entreriego, tę malutką iskierkę uznania. Być może według znużonego sposobu myślenia Entreriego ich rozmowy były lekką słabością. Prawda była taka, czy chciał się do tego przyznać, czy nie, że naprawę jej ufał, być może bardziej niż komukolwiek w całym w swym życiu. Przynajmniej najbardziej, odkąd ta pierwsza osoba – a Dwahvel uznała, że musiało to być któreś z rodziców lub bliski przyjaciel rodziny – tak bardzo go zdradziła i zraniła. Entreri skierował się do drzwi, tym swoim niedbałym, swobodnym krokiem, z idealną równowagą i gracją nadwornego tancerza. Wiele głów odwróciło się, by patrzeć jak odchodzi – tak wielu było zawsze zainteresowanych miejscem pobytu śmiercionośnego Artemisa Entreri. Nie było tak jednak z Dwahvel. Zrozumiała ten związek, tę ich przyjaźń, niedługo po śmierci Dondona. Wiedziała, że gdyby kiedykolwiek weszła w drogę Artemisowi Entreri, z pewnością zabiłby ją, lecz wiedziała także, gdzie leżą te cienkie linie niebezpieczeństwa. Uśmiech Dwahvel był naprawdę szczery, swobodny i pewny, gdy obserwowała jak jej niebezpieczny przyjaciel opuszcza tej nocy Miedzianą Stawkę. ROZDZIAŁ 10 NIE TAK SPRYTNIE, JAK SĄDZĄ Mój pan, on mówi, że mam wam zapłacić, tak? – garbiący się mały brązowoskóry człowieczek powiedział do jednego z fortecznych strażników. – Kohrin Soulez jest Dallabad, tak? Mój pan, on mówi, że ja płacę Kohrinowi Soulezowi za wodę i osłonę, tak? Żołnierz Dallabad popatrzył na swego rozbawionego towarzysza i obydwaj spojrzeli na małego człowieczka, który wciąż kiwał głupawo głową. – Widzisz tę wieżę? – spytał pierwszy, odciągając wzrok małego od siebie ku kryształowej budowli lśniącej jasno nad Dallabad. – To wieża Ahdahnii. Ahdahnia Soulez teraz rządzi w Dallabad. Niski człowieczek popatrzył na wieżę z widocznym podziwem. – A-da-ni-ja – powiedział starannie, jakby zapamiętując. – Soulez, tak? Jak Kohrin. – Córka Kohrina Souleza – wyjaśnił strażnik. – Idź powiedzieć swojemu panu, że w Dallabad rządzi teraz Ahdahnia Soulez. Płacisz jej, za moim pośrednictwem. Głowa małego człowieczka zaczęła się szaleńczo kiwać. – Tak, tak – zgodził się, podając sporą sakwę. – A mój pan się z nią spotka, tak? Strażnik wzruszył ramionami. – Jeśli zdecyduję sieją zapytać, być może – rzekł i wyciągnął dłoń, a mały człowieczek popatrzył na nią z zaciekawieniem. – Jeśli znajdę czas, by trudzić się powiadomieniem jej – strażnik powiedział wymownie