Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Pomachałem mu ręką, nawet na mnie nie spojrzał. Nieco dalej, pod brzozą, siedziała na trawie pani doktor Badeńska. Miała na sobie kwiecistą, bardzo kolorową sukienkę, wyglądała z daleka jak moja rówieśnica. — Dzień dobry — przywitałem się, zsiadając z roweru. — Może podwieźć? Karetka zapewne wracała z wezwania, bo była zwrócona przodem w stronę Borów. Pani Ala uśmiechnęła się do mnie. — Dziękuję. Ważę pięćdziesiąt dwa kilo, miałbyś niejakie trudności. Jak ręka? Nie przyszedłeś na zmianę opatrunku. — W porządku — zerknąłem na poszarzały plaster; rana goiła się, czułem tylko lekkie swędzenie. — Nie było potrzeby, pani doktor. — Pokaż. Podszedłem niechętnie, wyciągnąłem do niej rękę. Wstała, chwyciła w palce odgiętą krawędź plastra i zdarła go jednym szarpnięciem. Syknąłem. Przyglądałem się, jak otwiera torbę, wyjmuje z niej niedużą buteleczkę z żółtawym proszkiem i posypuje mi ranę, która zdążyła już zaciągnąć się różową błonką. — Opatrunku nie trzeba — powiedziała. — Bardzo ładnie się goi. Uważaj tylko, żeby nie zadrasnąć. Dokąd pędzisz, kozacze? — Do ojca. Kazał mi zrobić zakupy i nie zostawił pieniędzy. Ostatnio jest strasznie roztrzepany. Pani Ala spojrzała przed siebie, na szosę, wrzosowisko, łąkę z pasącą 111 się krową. Słońce raz po raz wynurzało się z obłoków i przygrzewało mocno. — Pić mi się chce — westchnęła. — Nie zdążyłam nawet wypić herbaty, gdy wezwano mnie do wypadku. Na szczęście nic poważnego, dziewczyna chciała się otruć proszkami nasennymi, środek był słaby, wzięła niewielką dawkę. Ale płukanie żołądka długo będzie pamiętać. To przykry zabieg. — Dlaczego chciała się otruć? — Opuścił ją narzeczony. — Mam w domu zimne mleko — powiedziałem. — Dwa kroki stąd. Napije się pani doktor? Przyjrzała mi się uważnie, z leciutkim półuśmiechem. Potem spojrzała na kierowcę mocującego się z kołem. — Panie Dudziak, ile to jeszcze potrwa? — Śruby się zapiekły. Jakieś dwadzieścia minut. — Niech pan zatrąbi przed domem Groblów. Idę tam na mleko. Ruszyliśmy poboczem w stronę zakrętu. Pani Ala wzięła ode mnie rower, wsiadła niezgrabnie i wykonała kiika rozpaczliwych ósemek. O mało się nie przewróciła. — Królak to pani nie jest. — Ale umiem robić zastrzyki. A na rowerze nie jeździłam chyba od pięciu lat. Musiałabym poćwiczyć. Minęliśmy zakręt i ukazał się nasz zielony dom ogrodzony siatką także pomalowaną na zielono. Przypomniałem sobie z irytacją, że w kuchni nie posprzątane, w obu pokojach też nielichy bałagan; nie znoszę sprzątania. — Może posiedzi pani w ogródku? — zaproponowałem. — Przyniosę leżak i mleko. Takie słoneczko ładne... Chyba odgadła. Znów uśmiechnęła się leciutko, samymi oczami. — Zrobimy odwrotnie — powiedziała. — Ty zostaniesz tutaj, a ja wejdę do domu. Wiem, gdzie stoi mleko. Weszliśmy razem. Zabrałem z krzesła swoją brudną koszulę i podsunąłem je pani doktor. Pobiegłem do kuchni, przyniosłem szklankę mleka z puchatą, delikatną pianką. Opróżniła ją duszkiem, potem rozejrzała się po mieszkaniu: — Mamy dwadzieścia minut, Ariel. To mnóstwo czasu. Bierzemy tempo? — Ależ... — próbowałem protestować. Nie dała mi dokończyć. Już była w kuchni: szczotka, ściereczki, elektro- 112 — Duży pokój i kuchnię biorę na siebie — rzuciła mi przez ramię. — Ty weź się za swój pokój i zobaczymy, kto skończy pierwszy. Tylko dokładnie! Bez entuzjazmu zabrałem się do sprzątania: było mi głupio, że zostaliśmy z ojcem przyłapani na nieporządku. Właściwie to wina Prospera, dziś jego kolej — zazwyczaj sprząta po przebudzeniu, zamiast gimnastyki porannej, piętnaście minut w kuchni i tyleż w pokojach, ja tymczasem szykuję śniadanie. Dzisiaj jednak, kiedy się przebudziłem, ojca nie było w domu. Dokąd poszedł tak wcześnie? Na stole leżała kartka z listą zakupów i ani grosza gotówki. To również dotąd się nie zdarzyło. Starłem kurze z regałów i biurka, oczyściłem klosz nocnej lampki, wyrównałem narzutę na tapczanie. Podniosłem z podłogi ogryzek jabłka i wrzuciłem do kosza. Pani Ala jeszcze szalała w kuchni: słyszałem brzęk naczyń, łoskot przesuwanych mebli i marszowe pogwizdywanie: ,A on do wojska był przynależniony, a ona za nim płakała..." Przyniosłem elektroluks, przejechałem dwukrotnie szczotką po dywaniku. Potem wilgotną ścierką przetarłem szybę w oknie i osuszyłem zwiniętą w kłębek gazetą. — Gotowe! — zawołałem. — Może pani sprawdzić! Wszedłem do dużego pokoju. Na stole leżał świeży obrus, a na półce obok wersalki stały równiutko książki, porozrzucane przedtem po całym pokoju. — Tutaj też — sapnęła, siadając na wersalce i wycierając chusteczką wilgotne czoło. — Zdaje się, że odwaliliśmy kawał roboty, Ariel. Została tylko łazienka, niech się nią zajmie Prospero, mężczyzn nie wolno zanadto rozpieszczać. — Ja go nie rozpieszczam — mruknąłem. — Ostatnio ma ze mną ciężkie życie... — A to dlaczego? — zapytała niewinnie, jak gdyby nie domyślała się, o co chodzi. No to jej odpowiem, pomyślałem, tego się nie spodziewa... — Ojca chcą przenieść do Olsztyna. Już w przyszłym miesiącu możemy się przeprowadzić. — Ach, tak... Może wydało mi się, że przybladła. Uświadomiłem sobie, że nie czuję niechęci do niej ani lęku przed nią jak jeszcze dwa dni temu. Pewnie dlatego, że teraz wszystko zależało ode mnie: Prospero nigdy nie łamie słowa. Jeżeli zechcę, przeniesiemy się do Olsztyna i pani Ala nie zobaczy się już więcej z ojcem. Gdybym zechciał, moglibyśmy już teraz wyjechać nad morze... i 8 —Szaleństwo Majki... 113 Czy ja potrafiłbym dobrowolnie zdać się na decyzję Prospera w sprawie spotkań z Majką? Powiedzieć mu: „Jeśli sobie nie życzysz, nie będę jej widywał, przestanę pomagać"? Nie. Z pewnością nie. Miałoby to znaczyć, że Majka jest dla mnie czymś więcej niż pani Ala dla ojca? Nonsens. — Ale nie przeniesiemy się — powiedziałem. — Zostaniemy tutaj. Spojrzała w okno. — Co z tą karetką..