Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
— To prawie sto tysięcy! — Uświadomił sobie ze zdumieniem. — A do tego wysadzany klejnotami pas barona. — Jego 400 usta zwęziły się w gniewną kreskę. — I wszystko to wpadnie w chciwe łapska Czarnego Billy'ego. Tego samego Czarnego Billy'ego, który wymiotuje własnymi flakami, ilekroć poczuje pod sobą pokład statku! Wciąż jeszcze rozmyślał nad tą niesprawiedliwością, gdy prowadzący zgłosił gromkim głosem do licytacji kolejny przedmiot. — Mości lordowie, damy i dżentelmeni, mamy przyjemność i przywilej zaoferować, gwoli waszej uciechy, rzadki i wspaniały okaz, który zadowoli gusta nawet najbardziej wybrednych i bywałych w świecie. — Rozpromieniony zdjął materiał okrywający wielki słój z grubego szkła, stojący przed nim na stole. — Ni mniej, ni więcej, tylko zamarynowana głowa sławetnego i krwiożerczego bandyty, korsarza Jangiriego, zwanego al-Aufem, czyli Złym! — zawołał. Wzdłuż ław poniósł się szum i gwar i wszyscy wyciągnęli szyje, w upiornym pragnieniu przyjrzenia się uciętej głowie, pływającej w alkoholowej zaprawie. Ciemne włosy unosiły się na powierzchni płynu niczym wodorosty. Jedno otwarte oko zdawało się spoglądać wprost na Toma w łagodnym zdumieniu. Usta al-Aufa wykrzywione były w grymasie bólu, jak gdyby wciąż jeszcze czuł zimny pocałunek klingi oddzielającej jego głowę od tułowia. — Licytujcie, panowie! — zachęcał prowadzący. — To rzecz o wielkiej wartości. Niejeden z mieszkańców naszego kraju zapłaciłby chętnie miedziaka, żeby choć rzucić okiem na ten dziw. Czy usłyszałem pięć funtów? Toma powoli ogarniał gniew. Przywiózł głowę pirata, by ją pokazać dyrektorom Kompanii, jako dowód skuteczności wyprawy, a nie po to, żeby ją wystawiano jak w objazdowym cyrku. Instynkt i wychowanie podpowiadały mu zawsze, że należy okazywać współczucie i choć trochę szacunku pokonanemu wrogowi. To, że al-Auf pojmał i sprzedał w niewolę Doriana, nie miało już teraz znaczenia. — Dziesięć funtów! — zakrzyknął, nie zastanawiając się nawet nad tym, co robi. Nie dysponował właściwie taką sumą, ale miał przecież otrzymać część łupu. Głowy obecnych odwróciły się ku niemu. Usłyszał komentarze: — To chłopak Hala Courtneya. To on uciął głowę korsarzowi! 401 — To ten, co ściął al-Aufa! — Jak on się zwie? — Tom Courtney. To syn sir Hala. Licytator skłonił się teatralnie w kierunku Toma. — Nasz dzielny szermierz i wykonawca wyroku w jednej osobie postawił dziesięć funtów — oznajmił. — Czy ktoś daje więcej? Jakiś człowiek w pierwszym rzędzie zaczął klaskać, inni dołączyli do niego i w końcu cała sala drżała od oklasków i tupania. Aplauz był ogłuszający. Tom chciał zawołać, żeby przestali. Chciał im powiedzieć, że nie zabił tego człowieka po to, by zyskać ich aprobatę. Nie wiedział jednak, jak wyrazić słowami uczucia, które przeżywał, gdy pozbawiał Jangiriego głowy, i doznawane obecnie, gdy widział ją pływającą w słoju, wystawioną dla rozrywki gawiedzi. — Dziesięć funtów po raz pierwszy! Po raz drugi! Sprzedana paniczowi Tomowi Courtneyowi za sumę dziesięciu funtów! — Proszę zapłacić z moich udziałów — rzucił do pana Walsha i wstał raptownie. Chciał wyjść na świeże powietrze, znaleźć się z dala od wybałuszonych oczu i roześmianych gąb tej zgrai obcych ludzi. Przepchnął się przez ciżbę i zbiegł wielkimi schodami na dół. Kiedy znalazł się na Leadenhall Street, padał deszcz. Nim wyszedł spod osłony portyku, poprawił na ramionach pelerynę, nałożył na głowę szerokoskrzydły kapelusz z piórem i podciągnął pas ze szpadą. Nagle ktoś dotknął jego ramienia. To był Aboli, którego przedtem, pogrążony w rozmyślaniach, nie zauważył wśród zgromadzonych przed wejściem gapiów. — Znalazłem odpowiedniego człowieka, Klebe — rzekł Murzyn, wypychając przed siebie wysokiego mężczyznę w marynarskiej kurtce i nasuniętej głęboko na oczy czapce. Przez chwilę chłopak nie był pewien, o co chodzi przyjacielowi. — To on zawiezie twego ojca do Plymouth... morzem zamiast karocą — przypomniał mu Aboli. — Porozmawiajmy o tym przy kuflu dobrego piwa Ale — zasugerował Tom. Przebiegli w deszczu do pobliskiego pubu na rogu Cornhill Street. Usiedli w dusznej sali od frontu, pełnej prawników i urzędników Korony, wypełnionej dymem tytoniowym i kwaś- 402 na wonią drożdży z beczek z piwem. Tom przyjrzał się twarzy człowieka, którego znalazł Aboli. — To kapitan Lukę Jervis — powiedział Murzyn. — Pływał z Halem i ze mną na starym Pegasusie. Tom z miejsca polubił kapitana. Miał inteligentny błysk w oku i wygląd twardego wilka morskiego, o twarzy ogorzałej od słońca i słonego powietrza. — Lukę ma szybki kuter, a kanał zna jak własną kieszeń, łącznie z francuskim wybrzeżem. — Aboli uśmiechnął się znacząco. — Wie, jak prześliznąć się pod bokiem zarówno naszych poborców akcyzy, jak i żabojadów. — Tom nie od razu pojął, o czym mowa, lecz Murzyn zaraz mu wyjaśnił