They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

– Zaraz tam będę – powiedział Sharp. – Dziecko nie zdąży się jeszcze obudzić. Dochodzenie na terenie Geneplan może być przez jakiś czas prowadzone bez niego. Naukowcy i laboranci, którzy rano przyszli do pracy, zostali odesłani do domów z poleceniem, by aż do odwołania nie zjawiali się w korporacji. Spece od komputerów z DSA szukali w banku danych informacji dotyczących projektu „Wildcard”, ale ich robota była tak specjalistyczna, że Sharp ani nie mógł zrozumieć, o co tam chodzi, ani tym bardziej ich kontrolować. Zadzwonił jeszcze do kilku agencji federalnych w Waszyngtonie. Potrzebne mu były – i uzyskał je – informacje na temat szpitala Desert General oraz doktora Hansa Werfella, które mogłyby okazać się pomocne w pertraktacjach. Następnie wsiadł do dyspozycyjnego śmigłowca i poleciał nad pustynią do Palm Springs. Cieszył się, że znów był w drodze. Rachael i Benny pojechali taksówką na lotnisko w Palm Springs, gdzie w firmie Hertz wynajęli nowego, czystego forda. Zdążyli wrócić do miasta w samą porę, by być pierwszymi klientami sklepu odzieżowego, otwieranego o dziewiątej trzydzieści. Rachael kupiła sobie brązowe dżinsy, jasnożółtą bluzeczkę, grube białe podkolanówki i parę adidasów. Benny wybrał dla siebie dżinsy w standardowym błękitnym kolorze, białą koszulę, skarpety i podobną parę sportowego obuwia. Przebrali się, zrzucając sfatygowaną garderobę w toalecie stacji benzynowej na północnym krańcu Palm Canyon Drive. Częściowo dlatego, że bali się, iż mogą zostać wytropieni, częściowo zaś, by nie tracić czasu, nie zatrzymali się nigdzie na śniadanie, lecz kupili u McDonalda kanapki, które zjedli, jadąc samochodem. Rachael zaraziła przyjaciela przeczuciem zbliżającej się śmierci i nagłym – niemal profetycznym – przeświadczeniem, że kończy się ich czas; tym samym, którego po raz pierwszy doznała w motelu zaraz po tym, jak skończyli się kochać po raz drugi. Benny próbował ją uspokajać, ale sam z minuty na minutę stawał się coraz bardziej niepewny. Byli jak para zwierząt, która niezależnie od siebie instynktownie przeczuwa nadciągającą burzę. Rachael żałowała, że nie mogą jechać jej czerwonym mercedesem. Straciliby wówczas mniej czasu, niż poruszając się wypożyczonym fordem. Usiadła na siedzeniu obok kierowcy i bez entuzjazmu zaczęła jeść kanapkę od McDonalda. Benny wyjechał w kierunku północnym na drogę stanową numer sto jedenaście, z której następnie skręcił na międzystanową dziesiątą prowadzącą na zachód. Choć wyciskał z forda, ile tylko się dało, jadąc ze zdumiewającą i nietypową dla handlarzy nieruchomościami brawurą i lekkością, to jednak nie mieli szans, by do domku Erica nad jeziorem Arrowhead dojechać wcześniej niż o pierwszej w południe. Rachael modliła się, by nie było za późno. I starała się nie myśleć, jak wyglądać będzie Eric, jeśli w ogóle go znajdą. 18 Zombie blues Ericowi przeszedł już atak ślepej furii i powoli odzyskiwał zmysły. Nadal znajdował się w zdemolowanej sypialni swego domku wypoczynkowego, gdzie wszystko, co tylko wpadło mu w ręce, musiał natychmiast roztrzaskać. Pod czaszką czuł silne, bolesne pulsowanie, a we wszystkich mięśniach tępy, rwący ból. Członki miał spuchnięte i zdrętwiałe, oczy zaś rozpalone i nieprzytomne. Bolały go zęby, a w wyschniętych ustach czuł niesmak. Po każdym napadzie bezmyślnego szaleństwa Eric popadał w ponury nastrój. Przebywał w szarym świecie, z którego wszystkie kolory zostały wymyte, a dźwięki wyciszone, gdzie kształty przedmiotów były zamazane, światło zaś – niezależnie od tego, jak silne było jego źródło – przytłumione i nie dość jasne, by rozproszyć mrok. To tak, jakby atak szału go wydrenował i teraz musiał uzupełnić zapas energii. Poruszał się ospale, trochę niezdarnie i myślenie sprawiało mu wyraźną trudność. Gdy zakończy się proces zdrowienia, na pewno minie mu śpiączka i ponure nastroje. Takie tłumaczenie nie podniosło go jednak na duchu, gdyż kłopoty z koncentracją utrudniały Ericowi abstrakcyjne myślenie o przyszłości, o lepszym jutrze. Jego kondycja była straszna, nieprzyjemna, wprost przerażająca, czuł się tak, jakby nie panował nad sobą i – w gruncie rzeczy – był uwięziony w pułapce własnego ciała, skazany na ten na razie niedoskonały i na wpół umarły organizm. Poczłapał do łazienki, niespiesznie wziął prysznic i umył zęby. W domku trzymał ubrania i bieliznę, tak jak w Palm Springs, żeby nie trzeba było za każdym razem, ilekroć tu przyjeżdżał, pakować walizki. Włożył teraz spodnie w kolorze khaki, koszulę w szkocką kratę, wełniane skarpety i traperki. W tym dziwnym mglistym stanie, w jakim się znajdował, rutynowe czynności poranne zajęły mu więcej czasu niż normalnemu człowiekowi. Najpierw miał trudności z wyregulowaniem temperatury wody, potem szczoteczka do zębów wypadała mu z dłoni, wreszcie nie mógł zgrabiałymi palcami zapiąć guzików koszuli. Gdy chciał podwinąć rękawy, materiał wymykał mu się z dłoni, jak gdyby się sprzeciwiał tej czynności. Zasznurowanie butów udało mu się tylko dzięki wielkiemu wysiłkowi, jaki w to włożył. I znów zaczęły go nękać cieniste ognie. Kilkakrotnie pojawiły się gdzieś w tle płomienie strzelające z mrocznych zakamarków. To tylko krótkie spięcia w fatalnie uszkodzonym, ale zdrowiejącym mózgu, myślał. Iluzja zrodzona w synapsach mózgowych między neuronami i nic więcej. Ale gdy się odwrócił, by dokładnie przyjrzeć się owym płomieniom, nie rozmyły się ani nie wyblakły, jak stałoby się ze zwykłymi mirażami. Co więcej, zyskały nawet na intensywności. Choć nie dawały ani ciepła, ani dymu, nie potrzebowały paliwa, ani w ogóle nie były fizyczne, Eric patrzył na te istniejące, a nie istniejące ognie z rosnącym strachem. Może dlatego, że widział w nich – czy raczej za nimi – coś tajemniczego i przerażającego, jakieś ukryte pod zasłoną ciemności potworne kształty, kiwające na niego przez skaczące płomienie. Choć zdawał sobie sprawę, że te fantomy są tylko cząstkami jego chorej wyobraźni, choć nie znał ich znaczenia, a zatem nie wiedział, dlaczego miałby się ich bać, to jednak bał się. Czasami – zahipnotyzowany cienistymi ogniami – słyszał własne kwilenie, płacz dręczonego dziecka. Jedzenie