Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Wiem, że nie uznajesz zasad obowiązujących w cywilizowanej części Dinotopii. - Will usłyszał za sobą całą serię powarkiwań i pomruków. To deinonychus wraz z protoeratopsem tłumaczyli jego słowa. - Wiesz, że dałem słowo, że cię uwolnię - ciągnął. - Tak samo obiecałem tym ludziom, że w moim towarzystwie będą bezpieczni. Niech osądzą ich władze Sauropolis, nie ty. Jesteś teraz wolna i dopilnuję, żebyś otrzymała wszelką potrzebną pomoc, by bezpiecznie wrócić do Deszczowej Doliny. Ale chcę, żebyś dała mi słowo, że zostawisz tych ludzi w spokoju. Wszystkich bez wyjątku. Człowiek naprawdę odpowiedzialny za to, co uczyniono tobie i nam wszystkim, uciekł. Nie wiń tych tutaj za to, co zrobili. To tamten ich do tego zmusił. Will wiedział, że nie jest to całkowicie zgodne z prawdą. Nie wszyscy piraci działali pod przymusem. Ale też nie odbiegało to aż tak bardzo od rzeczywistości, skoro marynarze rwali się do nowego życia. Jego to przekonało, ale czy mogło przekonać tyranozaura? Pięknotka zamrugała oczami, po czym podrapała przednią prawą łapą piekący ślad, który zostawiła na jej ciele lina. Potem spojrzała na Willa, nie interesując się więcej sparaliżowanym ze strachu Guimaraesem. Potężne szczęki rozchyliły się i Will dostrzegł ciemną czeluść paszczy, ozdobioną ostrymi jak brzytwa zębami. Nie drgnął jednak nawet wtedy, gdy z pyska tyranozaura wysunął się długi, różowy język i liznął go w policzek. Jak u wielu drapieżników, jęzor Pięknotki był szorstki jak papier ścierny. Mimo to zdobył się na uśmiech, nie zwracając uwagi na ślinę tyranozaura spływającą mu po policzku i podbródku. - A zatem w porządku. Wszystko załatwione. - Usłyszał przyśpieszone oddechy kilku piratów. Może pan już wstać. Wszystko będzie dobrze. - Odwrócił się, by uspokoić Guimaraesa, ale Portugalczykowi nie było dane dowiedzieć się o swoim ocaleniu jeszcze przez jakiś czas. Po prostu zemdlał. XXIII Wiesz, Will - zaczął Smiggens tonem towarzyskiej rozmowy, podczas gdy czekali, aż wreszcie dotrze do nich ekipa ratownicza, a Samuel i Andreas ocucą nieprzytomnego Guimaraesa - byłem kiedyś nauczycielem. Zawsze tęskniłem za nauczaniem, ale trudno mi sobie wyobrazić, komu mogłaby się tu przydać moja wiedza. To całkiem inny świat. Nic o nim nie wiem. Wili otarł z czoła krople deszczu i spróbował pocieszyć byłego pierwszego oficera. ....Nauczyciele zawsze są potrzebni. Może pan uczyć historii współczesnego zewnętrznego świata, żeglarstwa lub takich ponadczasowych przedmiotów, jak matematyka. Poznam pana z moim ojcem. Miał podobne obawy, gdy okazało się, że nie będziemy mogli opuście tego kraju. Teraz nie wyciągnąłby go pan stąd siłą. Srniggens przyjrzał się uważnie pewnemu siebie młodemu człowiekowi. - Naprawdę tak uważasz? Byłoby wspaniale. Will potrząsnął głową z zapałem. - Niech no tylko bibliotekarze dowiedzą się, że był pan nauczycielem. Nie będzie pan miał wolnej chwili. A kiedy pozna pan tutejsze starożytne pismo, mógłby pan nawet uczyć dzieci i młode dinozaury. - Uczyć dinozaury... - Smiggens spojrzał gdzieś w dal nieobecnym wzrokiem. Po chwili zamrugał oczami i popatrzył niepewnie na Pięknotkę, No... może niektóre. - Will uśmiechnął się, słysząc tę uwagę, - Wygląda na to, że macie tutaj najbardziej wyrozumiałe ze wszystkich społeczeństw. - Przekona się pan sam - zapewnił Will. - Jest tu miejsce dla każdego. Mkuse podszedł bliżej. W jego głosie było niezwykłe jak na niego wahanie. - Powiedz mi, chłopcze... Czy ktoś... czy czarni Afrykanie są tutaj niewolnikami? - Niewolnikami?! - Will zmarszczył brwi. - W Dinotopii nie ma niewolnictwa. Nie wiem, jak było w zamierzchłych czasach z ludźmi, ale dinozaury nigdy nawet nie znały tego słowa. To pojęcie jest dla nich zupełnie obce. Wojownik wymamrotał coś w narzeczu Zulu i dodał po angielsku: - Szkoda, że wielu moich braci nie może poznać tego miejsca. - Szkoda - przyznał ze smutkiem Will. - Nikt też nie może opuścić Dinotopii. Stary Ruskin zerknął ukradkiem na groźnie wyglądające niebo. - Jeśli komuś miałoby się to udać, to tylko kapitanowi Blackstrapowi. - Nie ma obawy. Wasz okręt będzie pod obserwacją. Znajdą go. - Wspominałeś coś o potrzebie skontaktowania się z władzami - Smiggens wyglądał na zaniepokojonego. - Prawdę mówiąc, nie traktowaliśmy zbyt dobrze ani ciebie, ani twoich przyjaciół. Will zastanowił się. - Nikomu z nas nie stała się krzywda. A całe to wydarzenie jest wielce pouczające. Nie działaliście jako obywatele Dinotopii i nadal nimi me jesteście, przynajmniej na razie. Przypuszczam więc, że jeszcze nie podlegacie tutejszemu prawu. Nie wiem dokładnie, co będzie dalej, ale jestem pewien, że wszystko dobrze się skończy. - Uśmiechnął się przepraszająco. - Nie potrafię powiedzieć więcej. Jestem tylko adeptem sztuki podniebnego jeździectwa. - Podniebnego jeździectwa? i wykrzyknął Andreas. - A cóż to takiego?! - Zobaczy pan. - Wspaniale będzie znowu ujrzeć Pierzastego Obłoka, pomyślał. Quetzalcoatllis musi czuć się samotny. - Oto i nasi ratownicy - dodał. Marynarze stłoczyli się razem, patrząc z przerażeniem na grupę sauropodów zatrzymujących się obok nich. Wiatr szarpał kapeluszami i chustami. Rzęsisty deszcz padał teraz bez przerwy i wszyscy przemokli do suchej nitki. Prowadzący brachiozaur odłączył się od grupy i zbliżył do gapiów na odległość kilku jardów. Kilku piratom pospadały kapelusze, a Treggang aż się przewrócił, lądując na zadku, tak wszyscy zadzierali głowy wlepiając wzrok w nieprawdopodobnie długą, kończącą się małą główką szyję