Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Opuścił na nogi bujne fałdy płóciennej koszuli nocnej, poczłapał do drzwi i uchylił je lekko. - Tak? - zapytał przez szczelinę. Dziewczyna stała na korytarzu z osłoniętą szklanym kloszem świecą w jednej ręce i stertą ubrań i rzemieni w drugiej. Spod pachy zwieszało jej się niezgrabnie coś ciężkiego, co wydawało szczękające odgłosy. Była już całkowicie ubrana: w niebieską suknię i białą kamizelę, która opadała jej aż po kostki. We włosy wplotła kwiaty i liście. Aksamitne, brązowe oczy błyszczały wesoło w blasku świecy. Cazaril nie mógł nie odpowiedzieć uśmiechem. - Jej łaskawość prowincjara życzy wam wielu błogosławieństw w Dniu Córki - obwieściła i otwierając silnym kopniakiem drzwi, zmusiła zaskoczonego Cazarila, by cofnął się do środka. Z całym ładunkiem jakoś przepchnęła się przez drzwi i przekazała mu lichtarz ze słowami „Proszę to potrzymać”, podczas gdy sama zrzuciła stertę rzeczy na łóżko: ubrania w bieli i błękicie, a do tego szablę i pas. Cazaril odstawił świecę na stojącą u stóp łóżka skrzynię. - Przesyła wam to wszystko, żebyście mieli co włożyć, a potem nakazuje wam dołączyć do całego dworu w sali przodków na poranne modły. Po nich będziemy śniadać, a wy, jak twierdzi, dobrze wiecie gdzie. - W rzeczy samej, pani. - Właściwie to sama poprosiłam papę o tę szablę. To druga z kolei po jego najlepszej. Powiedział, że pożyczyć ją wam to dla niego zaszczyt. - Zwróciła na Cazarila ogromnie zaciekawione spojrzenie. - Czy to prawda, że byliście na ostatniej wojnie? - Ee... ale na której? - Byliście nie tylko na jednej? - Otworzyła szeroko oczy i zaraz je przymrużyła. Chyba na wszystkich w ciągu ostatnich siedemnastu lat. No cóż, niezupełnie. Większość ostatniej bezsensownej kampanii przeciwko Ibrze przesiedział w lochach Brajaru, przegapił też tę głupią ekspedycję, jaką roją posłał na pomoc Darthace, ponieważ w tym czasie zajęty był znoszeniem wielce wymyślnych tortur roknaryjskiego generała, z którym prowincjar Guaridy prowadził tak nieudolnie rokowania. Poza tymi dwoma wyjątkami nie było chyba w ciągu ostatniego dziesięciolecia klęski, w której by nie brał udziału. - Bywałem tu i tam w ciągu tych długich lat - odparł, niewiele wyjaśniając. Nagle uświadomił sobie, że między jego nagim ciałem a jej oczyma rozpościera się jedynie cienka warstewka płótna. Drgnął w środku, szybko skrzyżował ręce na brzuchu i uśmiechnął się słabo. - Och - odezwała się na widok tego gestu. - Czyżbym wprawiła was w zakłopotanie? Ale papa twierdzi, że żołnierze wyzbyci są skromności, bo na wojnie wszyscy wciąż muszą żyć w gromadzie. - Spojrzała mu w twarz, która oblewała się teraz rumieńcem. - Miałem na względzie raczej waszą skromność, pani - zdołał w końcu wydusić z siebie. - Nic się nie stało - odparła radośnie. I wcale sobie nie poszła. Skinął głową w stronę sterty ubrań. - Nie chciałem się narzucać podczas rodzinnej uroczystości. Czy aby na pewno...? Złożyła dłonie w geście żarliwej zachęty i wbiła w niego jeszcze intensywniejsze spojrzenie. - Ależ musicie przyjść na procesję, no i musicie, po prostu musicie być na składaniu kwartalnych darów z okazji Dnia Córki. Tego roku rolę Wiosennej Pani będzie odgrywać Iselle. - Uniesiona żarliwym zapałem zaczęła podskakiwać na palcach. Cazaril uśmiechnął się z niejakim zawstydzeniem. - No więc dobrze, jeśli tym sprawię wam przyjemność. - Jak mógłby się oprzeć tak miłemu natręctwu? Rojessa Iselle zaczęła pewnie szesnasty rok życia, zastanawiał się więc, ile lat mogła mieć lady Betriz. / tak za młoda dla ciebie, staruchu. Tak czy inaczej, chyba wolno mu przyglądać się dla czysto estetycznej przyjemności i dziękować boginiom za dary jej młodości, urody i werwy. Rozjaśniały oblicze świata jak kwiaty. - A poza tym - lady Betriz dokończyła triumfalnie - prowincjara wam każe