They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Hrabina rozkazała sprzątnąć drugi talerz, a zręczna subretka uniosła nakrycie, zapomniawszy tylko o szklance i kieliszku, Nikt na to nie uważał. Hrabina po chwilce siadła do stolika, chociaż bardzo niespokojnym okiem spoglądała ku ogródkowi; brew jej marszczyła się i ręka drżała z gniewu. Watzdorf tymczasem przebojem szedł aż do domku, zbliżył się do otwartych drzwi od ogródka i stanąwszy w nich naprzeciw hrabiny, zwrócił się do goniącego ogrodnika: – A widzisz... jej ekscelencja jest, wiedziałem o tym dobrze. To mówiąc, z szyderskim skłonił się wyrazem, ciekawie i nieprzyzwoicie rozglądając dokoła, jakby jeszcze kogoś szukał oczyma. Gdy stanął naprzeciw niej, Moszyńska przybrała bardzo surową fizjognomię. – Co pan tu robisz?! – zawołała groźno. – Po stokroć panią hrabinę przepraszam, jestem najnieszczęśliwszym z szambelanów i najniezręczniejszym z ludzi. Królewicz dał mi bilet, pojechałem do jej pałacu, odprawiono mię z niczym. Bilet królewicza a pana to zawsze rzecz pilna. Puściłem się w pogoń za Waszą Ekscelencją, szedłem tropem i doszedłem aż tu. – Że waćpan chcesz naśladować wyżły i gończe, to mnie nie dziwi, panie szambelanie – syknęła, wstając, hrabina. – Ale ja zwierzyną być nie lubię. Nigdzie więc ukryć się i odetchnąć spokojnie od szambelanów nie można... Watzdorf zdawał się nasycać tym gniewem. Spoglądał na stół: stało przy nim jeszcze krzesło Brühla z zawieszoną na poręczy serwetą. Hrabina widziała, jak się uśmiechał, przypatrując się tym sprzętom zdradzieckim. Nie zmieszała się wcale, ale gniew jej tylko wzrósł do najwyższego stopnia. – Gdzież ten bilet? – zawołała. – Ja poczekam. Kiedym już raz miał szczęście znaleźć Waszą Ekscelencję, będę cierpliwym. – Ale mnie waćpan do niecierpliwości przyprowadzisz, bo ja patrząc nań, nic do ust wziąć nie będę mogła – odezwała się Moszyńska. – Pani mi przebaczy, ale ta cudna woń wiosny... rad bym nią tu odetchnąć. 151 E g e r i a - tu: doradczyni (od imienia doradczyni mitycznego króla rzymskiego, Numy Pompiliusza). – Wiosna w polu jest jeszcze daleko wonniejszą i piękniejszą; oddaj mi pan bilet i zostaw mnie w mojej samotności. Watzdorf uśmiechnął się szydersko i powoli po wszystkich kieszeniach szukał biletu. – W istocie samotność w tym kątku we dwoje... a, jakby była rozkoszną – mruczał impertynencko. – Ja i moja suivante152 tak jesteśmy we dwie, a ogrodnik, ktory tak nieroztropnie waćpana wpuścił, za co dostanie odprawę, trzeci... Gdzież ten bilet królewicza? Watzdorf szukał go powoli i dobywał różnych rzeczy z kieszeni, między innymi jakby przypadkiem natrafił na medal i odezwał się: – Proszę hrabiny, co to za zuchwali i nikczemni są paszkwilanci! Kto by się to czego podobnego spodziewał? Położył medal na stole, a sam dalej kieszenie przebierał. Hrabina spojrzała, poznała medal, udała, że go wcale nie zna, zaczęła rozpatrywać i z najzimniejszą krwią odrzuciwszy go, rzekła: – Wcale lichy koncept! Ale cóż on komu szkodzi? Szambelan popatrzył na nią. – Może królewiczowi poddać myśli niepotrzebne. – Jakie? – spytała hrabina. – Dobrania sobie innych podpór do tronu – rzekł Watzdorf. – Kogoż? Waćpana, panie szambelanie, Froscha i Storcha? Watzdorf zakąsił wargi. – Pani hrabina jesteś złośliwą... – Pan mnie nie tylko do niecierpliwości, ale do złości istotnie doprowadzić możesz. Gdzież ten bilet? Właśnie jestem w rozpaczy... Zdaje mi się, że go zgubiłem. – Biegnąc za mną, aby mi przykrość wyrządzić – mruknęła hrabina – aby mnie tu ścigać, gdy pragnę być samą. – Samą! – powtórzył Watzdorf z szyderskim śmieszkiem i popatrzał na zdradzieckie krzesło. – Rozumiem – wybuchnęła Moszyńska. – Wejrzenie waćpana zwraca się ku temu krzesłu, więc jeszcze posądzasz mnie? Czy hrabia Moszyński polecił mu straż nade mną? Mówiła wciaż z gniewem największym i lice jej zapalało się, co ją piękniejszą jeszcze czyniło, gdy zaszeleściała suknia kobieca i osoba, która już przez kilka chwil wprzódy, wszedłszy po cichu, stała ukryta za chińskim parawanem z laki, który w niej niejedno osłaniał, wyszła powolnym krokiem, poważnie na środek pokoju. Watzdorf osłupiał. Było coś tak dziwnego w tym zjawisku, że nawet hrabina zadrżała, ujrzawszy je