Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Sekretarz kongresu poseł Smoła dyktował prasie tekst rezolucji. Był markotny, że doszło do tego, do sytuacji przymusowej, do pośredniej walki z ministrami, na których stawiał jeszcze kilka miesięcy temu. Bojowy niegdyś działacz zląkł się własnego posunięcia w ciężkich czasach reakcji, gdy wypadnie się jeszcze dalej cofać bez walki i ponosić straty na rzecz reżymu. 20 lipca, 1935. 260 Przypisek. Działacze Wyzwolenia Malinowski, Róg, Smolą, Woźnicki i in. obecni na kongresie, zwrócili się w kilka miesięcy później do ministra spraw wewnętrznych Kościalkowskiego z ofertą wzięcia udziału w wyborach za cenę zagwarantowania im mandatu. Wódka bez alkoholu Kogóż zatem wybrać: poetę czy filozofa? Damy niech rozstrzygną: co do mnie, z Wszelkim będąc respektem dla jednego i drugiego, glosuję za burmistrzem Borysem, jeżeli posiada Ramienicę trzypiętrową, a dochodu czystego 20 tysięcy rubli i czterdzieści kopiejek- Adam Mickiewicz: „Kogo wybrać za męża". Czy rozpisano wybory w Polsce? Czy wybierano kandydatów, czy zbliża się termin wyborów? Plakaty władz urzędowych stwierdzają, że tak się stało. Obywatel przeciętny ma jednak wrażenie, że wszystko to należy do świata oderwanego od rzeczywistości, że to pewnie działo się w jakichś gmachach, ale nie doszło do świadomości wyborcy. Gorzej jeszcze: wyborca nie zdaje sobie sprawy kto właściwie bojkotuje wybory, opozycja czy czynniki miarodajne. Premier Sławek krótko, niedwuznacznie oświadczył, że jest przeciwnikiem agitacji wyborczej. Żadne odezwy, żadne ulotki. Wystarczy, że kandydat poleci się, ogłaszając skromny życiorys. Toteż pisma sanacyjne przeistoczyły się w nowoczesnych Plutarchów i drukują życiorysy sławnych mężów obozu rządowego. Lwią część biografii zajmują czyny wojskowe, cywilna część biografii jest często pomijana, jak gdyby przyszły poseł miał wstąpić do Akademii Wojskowej, a nie do parlamentu. Życiorysy kandydatów przeglądał osobiście premier. Utrzymano ten sam rozmiar dla wszystkich bez wyjątku. Pan premier uważa, że kandydaci znani już są społeczeństwu, że zdobyli sobie wieloletnią pracą odpowiednią markę. Dla oblicza sejmu taki lub inny kandydat nie posiada żadnego znaczenia. Wszyscy będą jednakowo uchwalać i chwalić, a jeśli regulamin sejmowy postanowi, to przyjmą w kawaleryjskim biegu ustawę w siedemdziesięciu czytaniach. Czy jeden z tych kandydatów głosować będzie przeciw rządowi, kwestionując ustawy, zredukuje wydatki, opuści demonstracyjnie sale posiedzeń, walić będzie, broń Boże, w pulpit? 261 Zdawało się, że w nowych warunkach będzie mniej pola do popisu, mniej pracy w wydzieraniu ofiar sądom. W istocie rzeczy obrońcy sądowi okresu przedwojennego, którzy z poświęceniem walczyli w sudiebnoj palatie (rosyjska izba apelacyjna), znaleźli dużo okazji do działania. Nowi bohaterowie zjawili się w sali sądowej. Starzy obrońcy z adwokatem Smiarowskim na czele walczyli o ich zwolnienie. Czynili to jako członkowie organizacji Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Zbierali się często w bufecie sejmowym, by opowiadać o swoich zwycięstwach lub biadać nad niedolą więźniów politycznych. Siedzieli wspólnie senator Posner, adwokat Śmiarowski, posłanka o promiennych oczach, Kosmowska. Prawica nazywała ich masonami. Nikt bowiem z endeków żyjących z nienawiści nie mógł zrozumieć, co pchnęło tych ludzi do poświęceń. Byli wierni sobie. Gdy przyszedł ciężki czas przewrotu hitlerowskiego w Niemczech zgłosili się, by publicznie zaprotestować przeciw temu co się tam dzieje i czego nie można teraz nazwać po imieniu ze względu na dobre stosunki łączące Polskę z Niemcami. Nie kadenowali, by z jednej strony podpisywać protesty, a w kilka tygodni później wygłaszać odczyty na zaproszenie Goebbelsa lub innych intelektualistów tego pokroju. Zjawiał się często ze słowami pociechy, z optymistycznym pozdrowieniem senator Motz. Słuchano go chętnie, gdy zabierał głos z mównicy w senacie. Perswadował łagodnie. Miał w sobie coś z „causeura" francuskiego. Mandat senatora traktował bardzo poważnie, mimo iż instytucja coraz więcej traciła na znaczeniu. Przyjeżdżał umyślnie z Paryża na posiedzenia senatu. Nie brał dla siebie diet, a pieniądze przeznaczał na cele oświatowe, a ostatnio na pomoc dla emigracji politycznej. Po przemówieniu schodził do bufetu sejmowego, by opowiadać kolegom o tym co się dzieje w ulubionej Francji, dodać otuchy na przyszłość. Słuchano go tak jak w długą ciemną noc polarną opowiadań o wschodzie słońca. Potakiwano, by po skończonej gawędzie wziąć się do szarej smutnej roboty. Prof. Petrażycki, Baudouin de Courtenay, gen. Babiański, Śmiarowski, samotni profesorowie petersburscy na warszawskim terenie, działacze o zbyt radykalnych, jak na obecne stosunki poglądach, odchodzą. Topnieje grupa związana walkami przed wskrzeszeniem państwa polskiego, znikają ludzie serca, bohaterowie czerwonej Warszawy, tak barwnie skreśleni przez Grabca i coraz mniej jest tych „przyjaciół" w ciężkim okresie cofnięcia wstecz osi historii. >; 8 lipca, 1935. 264 Czwarte czytanie Rozlaty rzety, pełne zwierza bory l pelno zbójców na drodze. (Powtót taty) Dyskusja na temat zwycięstwa przy wyborach ma się ku końcowi. Opozycja ogłosiła zwycięstwo w poniedziałek rano, twierdząc, że bojkot wyborów się udał. Brukowa tzw. prasa czerwona pognębiła opozycję dopiero po południu, twierdząc, że liczba głosujących w r. 1935 była większa, niż liczba głosów, która padła na sanację w r. 1930. „Gazeta Polska" nie śpieszyła się z ogłoszeniem zwycięstwa. We wtorek jeszcze za przykładem dawnego „Kuriera Polskiego" zajmowano się miast wyborami sytuacją w Japonii. Dopiero nazajutrz rozległ się okrzyk „banzaj". Gdyby zwycięstwo było kompletne rozległyby się sanacyjne dzwony na słoneczne świata strony