Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
KZ-syndrom Przed około 15 laty dr Stanisław Kłodziński, były długoletni więzień Oświęcimia, zwrócił się do kilku kolegów z Kliniki Psychiatrycznej AM w Krakowie z propozycją, czyby się nie zajęli tematyką obozów koncentracyjnych. Propozycja ta została przyjęta nie bez pewnych oporów. Były one zresztą uzasadnione. Pojawiła się trudność, jak uda się ludziom, którzy sami nie przeżyli obozu, zrozumieć tych, którzy przeszli przez to piekło, czy byli więźniowie będą chcieli mówić o sobie z nie-więźniami, czy wydobywanie z nich przeżyć obozowych nie jest pewnym okrucieństwem, jak stworzyć sobie obraz tego, co działo się w obozach, czy wystarczy na to wyobraźni itd. Opory wynikły z poczucia własnej niemożności ogarnięcia zagadnienia, które przekracza granice spraw ludzkich. Dzięki pomocy krakowskiego klubu „oświęcimiaków" udało się nawiązać kontakty z byłymi więźniami i one chyba były najsilniejszym impulsem do podjęcia badań nad tą tak trudną problematyką. Rozmowy z nimi wciągały. Nie można już było przejść obok wyłaniających się licznych zagadnień. Ci ludzie, pozornie tacy sami, okazali się inni. Ta „inność" ujawnia się, gdy zaczną mówić o obozie; ożywiają się, oczy im błyszczą, stają się jakby młodsi o te lata, które dzielą ich od obozu, wszystko nagle staje się znów świeże i żywe, nie mogą wyrwać się z kręgu obozu; w kręgu tym są rzeczy straszne, ale też i piękne, dno ludzkiego upodlenia, ale też ludzka dobroć i szlachetność; oni poznali, czym jest człowiek; mimo to, a może właśnie dlatego wciąż dręczy ich zagadka człowieka, sami chcieliby się dowiedzieć, skąd tyle zła mogło skoncentrować się na małym terenie obozu i jak człowiek mógł to wszystko znieść i temu się przeciwstawić. Sami dla siebie są nieraz zagadką, a w każdym razie silniej niż inni ludzie odczuwają zagadkę ludzkiej natury i zwodniczość ludzkich form, norm i pozorów; dla nich „król jest nagi". Kontakt psychiatryczny okazał się z takimi ludźmi łatwiejszy niż z tymi, którzy w życiu nie doszli do dna ludzkiego istnienia. Psychiatra bowiem szuka odpowiedzi 79 f' na pytanie, jaki jest człowiek naprawdę, co kryje się pod maską mimiki, gestów i słów. Mówi on, że nawiązał kontakt z chorym wówczas, gdy rozmowa staje się szczera i bez wzajemnego maskowania się. Ci, co przeszli obóz, też często stawiają sobie pytanie, jaki ten człowiek jest naprawdę, jak by się zachował w obozie, co by się stało z jego godnością, prawością itp., gdyby znalazł się nagle „tam". Wspólna niechęć do pozorów i maski łączyła więc psychiatrów z byłymi więźniami. Każdy były więzień może powiedzieć to samo, co Maria Zarębińska: „Widziałam rzeczy tak straszne, taką okropną nędzę ludzką, takie barbarzyństwo, taki zanik wszystkiego, co ludzkie, i takie proste odruchy czystych serc, że śmiało mogę powiedzieć, że widziałam to wszystko, co człowiek może zobaczyć i przeżyć w piekle i niebie." Gdy gromadziły się pierwsze zapiski z rozmów z byłymi więźniami, powstała nowa wątpliwość, jak z tych poszczególnych historii życia, z których każda stanowiła sumę przeżyć w większości swej nieprzekazywalnych, skonstruować możliwie uogólniony obraz ludzi, którzy „widzieli to wszystko". Należało zrekonstruować ich linię życia przedobozową, ich przeżycia w obozie, ich życie po wyjściu z obozu. Budziły się też wątpliwości, czy stosowana metoda jest dostatecznie obiektywna, czy wytrzymuje kryteria naukowości. Opierała się ona przecież w głównej mierze na umiejętności „wczucia się" w badanego. Wiele przeżyć zatarło się w pamięci badanych, uległo różnym zafałszowaniom. Przy próbach uogólnień zamazywały się indywidualne i niepowtarzalne sylwetki badanych. Z wielu szczegółów trudno było wybrać najbardziej istotne. Nie zawsze wybór oparty na analizie statystycznej był najsłuszniejszy. Tego rodzaju pytań i wątpliwości nasuwało się wiele przy opracowywaniu historii życia pierwszych stu zbadanych byłych więźniów. Później badania rozszerzyły się o kilkudziesięcioosobową grupę tzw. dzieci oświęcimskich, tzn. ludzi, którzy urodzili się w obozie koncentracyjnym lub dostali się tam jako dzieci. Problematyka była tu odmienna niż u więźniów dorosłych, ale pewne cechy w obu grupach były wspólne. Zetknięcie się z człowiekiem, który przeżył obóz, nasuwa każdemu psychiatrze wiele pytań. Pytania te sięgają nieraz w zasadniczą konstrukcję zawodowej orientacji psychiatry. Konstrukcja ta dotyczy podstawowego pytania, na które każdy psychiatra próbuje dać sobie hipotetyczną odpowiedź, a mianowicie: kim jest człowiek. Otóż wydaje się, że psychiatra, który nie zetknął się z byłymi więźniami obozów, jakoś inaczej formułuje odpowiedź na to pytanie niż ten, który z ludźmi tymi miał okazję się spotkać. Chodzi tu o problem człowieka w sytuacji granicznej, która odsłania go w nowych, niekiedy nieprzewidzianych perspektywach. To właśnie rozszerzenie perspektyw psychiatrycznych było, jak się zdaje, przyczyną wielu trudności, jakie napotykano przy próbach naukowego opracowania doświadczeń zebranych w kon- 80 taktach z byłymi więźniami. Trzeba było nieraz wyjść ze stereotypów myślenia psychiatrycznego. Dość też nieśmiało sformułowano wnioski wypływające z pierwszych obserwacji. Kontakt z byłymi więźniami nie skończył się po ukończeniu pierwszych badań. Byli więźniowie zgłaszali się i zgłaszają po porady lekarskie. Przeprowadzono wśród nich ankiety. Duża grupa byłych więźniów, których poddano w obozie pseudonaukowym eksperymentom, była szczegółowo badana w Klinice Chorób Zakaźnych AM w Krakowie pod kierunkiem prof. dra Władysława Fejkla i dr Marii Nowak-Gołąbowej. Wśród wszechstronnych badań ważną rolę spełniają badania psychiatryczne i elektroencefalograficzne. W Klinice Psychiatrycznej AM w Krakowie zbadano dotychczas w sumie około pięciuset byłych więźniów. Dalsze badania i kontakty potwierdziły na ogół to, co już uwidaczniało się w toku analizy historii życia pierwszych stu zbadanych byłych więźniów