Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Mieszkańcy Velady Borthana wykroili sobie włości na dwóch pasach przybrzeżnych, pomiędzy oceanem a górami. W wielu miejscach pola uprawne zajmują jedynie małe skrawki ziemi, trudno przeto wyprodukować tyle żywności, ile potrzeba, życie więc staje się ustawiczną walką z głodem. Zastanawiamy się często, dlaczego nasi przodkowie, gdy przed wiekami przybyli na tę planetę, wybrali na swą siedzibę Veladę Borthana. Uprawa roli byłaby łatwiejsza na sąsiednim Sumarze Borthanie; nawet na podmokłym Dabisie można by produkować więcej żywności. W odpowiedzi mówi nam się, że nasi dziadowie byli surowymi, pracowitymi ludźmi, nie obawiającymi się ryzyka i nie chcieli, aby ich dzieci mieszkały tam, gdzie życie nie będzie rodziło żadnych trudności. Wybrzeża Velady Borthana nie były ani niegościnne, ani zbyt wygodne, dlatego odpowiadały stawianym wymaganiom. Sądzę, że to prawda, gdyż głównym dziedzictwem przekazanym nam przez przodków stało się przeświadczenie, że wygoda to niegodziwość, a beztroska - grzech. Chociaż mój brat więźny Noim zauważył kiedyś, że pierwsi osadnicy wybrali Veladę Borthana, ponieważ tam właśnie wylądował ich pojazd gwiezdny, a po przebyciu niezmierzonych przestrzeni międzyplanetarnych zabrakło im już energii, zęby spenetrować jeszcze jeden kontynent dla wybrania lepszego siedliska. Wątpię, ale ten pomysł doskonale charakteryzuje zamiłowanie do ironizowania, cechujące mego więźnego brata. Pierwsi przybysze założyli swą osadę na zachodnim wybrzeżu, w miejscu, które nazywamy Threish to znaczy Przymierze. Osadnicy rozmnażali się szybko, a ponieważ byli to ludzie uparci i kłótliwi, podzielili się na grupy, które rozeszły się, aby żyć oddzielnie. W ten sposób powstało dziewięć zachodnich prowincji, między którymi do dziś trwają ostre zatargi graniczne. Po pewnym czasie dość ograniczone zasoby Zachodu wyczerpały się i emigranci wyruszyli na wschodnie wybrzeże. Nie istniała wtedy komunikacja lotnicza, teraz też nie jest bardzo rozbudowana, nie jesteśmy bowiem narodem o uzdolnieniach technicznych, a poza tym brak nam surowców, które można wykorzystać jako paliwo. Jechali więc na wschód wozami terenowymi, bądź też innymi pojazdami, które im wtedy za takie wozy służyły. Zostały odkryte trzy przejścia przez Threishtor i ci, którym nie zabrakło odwagi, wkroczyli na Wypaloną Nizinę. Śpiewamy do dziś długie, baśniowe opowieści o trudach ich wędrówki. Przejście przez góry Threishtor na Nizinę nie było łatwym przedsięwzięciem, ale wydostanie się z Niziny było omal niemożliwe, istnieje bowiem jedyna droga dostępna dla istot ludzkich przez góry Huishtor i jest .nią Brama Salli. Odnalezienie jej wcale nie było łatwe, a jednak im się udało. Wielu przez nią przeszło i zagospodarowali ten kraj, który jest teraz moją Sallą. Gdy znów zaczęli się między sobą kłócić, spora grupa odeszła na północ i założyła Glin, a potem inni powędrowali na południe i zamieszkali w świętym Manneranie. Przez tysiąc lat utrzymywały się te trzy prowincje na wschodzie, aż wybuchł nowy spór i w jego wyniku powstało małe, ale kwitnące królestwo nadmorskie Krell. Składało się ono z kawałka Glinu i z kawałka Salli. Znaleźli się także ludzie, którzy w ogóle nie potrafili żyć na Veladzie Borthanie. Wyruszyli oni z Manneranu na morze i pożeglowali, aby zamieszkać na Sumarze Borthanie. W tym wykładzie geografii nie ma co o tym mówić. Wiele będę miał do powiedzenia o Sumarze Borthanie i jego mieszkańcach, kiedy zacznę tłumaczyć te przemiany, którym uległo moje życie. 7 Chatka, gdzie się ukrywam, to nędzna buda. Ściany pozbijane byle jak, między deskami zieją dziury i żaden narożnik nie jest prosty. Pustynny wiatr hula po niej bez przeszkód. Kartki papieru pokrywa cienka warstewka rudego pyłu, moje ubrania są nim przesycone, nawet włosy nabrały czerwonego odcienia. Stworzenia żyjące na Nizinie swobodnie wpełzają do wnętrza: widzę jak teraz po glinianej podłodze porusza się coś szarego o wielu odnóżach, wielkości mego kciuka, także jakiś ospały wąż o dwóch ogonach, nie dłuższy niż moja stopa. Godzinami krążą leniwie wokół siebie, jakby były śmiertelnymi wrogami, którzy nie mogą zdecydować się, które z nich ma pożreć drugie. Niezbyt to mili towarzysze mojej samotności. Nie powinienem szydzić z tego miejsca. Ktoś z wielkim trudem zbudował tę szopę, aby utrudzeni myśliwi mogli znaleźć schronienie na niegościnnej ziemi. Ktoś wznosił ją, wkładając w swą pracę bez wątpienia więcej miłości niż umiejętności. Pozostawił ją dla mnie i dobrze mi ona służy. Nie jest to zapewne dom godny syna septarchy, ale dosyć już długo mieszkałem w pałacach i nie potrzebuję teraz kamiennych ścian i ozdobnych sufitów. Panuje tu spokój. Żyję z dala od handlarzy ryb, czyścicieli, przekupniów sprzedających wino i tych wszystkich, którzy zachwalają swe towary na ulicach miast. Człowiek może tu myśleć, spojrzeć w głąb swej duszy i odnaleźć to, co go ukształtowało, by zbadać i poznać samego siebie. W tym naszym świecie panują zwyczaje, które zabraniają nam obnażyć dusze wobec innych