Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- A ty skąd wiesz? - Każdy wykształcony człowiek to wie - i wybuchnęliśmy oboje śmiechem. Drwalnia, w której urządzono restaurację „Tetou”, leży zaraz nad wodą, wciśnięta w plażę, tuż na skraju drogi. Jest to zwykła szopa, bardzo czysta wewnątrz i pobielona, ale tylko szopa. Angela powiedziała mi, że właściciele dorobili się na niej wielkich pieniędzy. W dużym pomieszczeniu wszystkie stoliki były zajęte i po całym dniu słońca panował tu po prostu upał. Do jadalni dobudowano małą oszkloną werandę, podpartą palami. Tu było chłodniej i wreszcie znaleźliśmy miejsce. Auto zaparkowaliśmy po przeciwnej stronie ulicy, na placu osłoniętym dachem ze słomianych mat, który chronił samochody przed zbytnim przegrzaniem. Przez uchylone na werandzie okno słyszeliśmy huk fal wdzierających się na plażę gdzieś pod naszymi stopami. W drodze przybywało im pienistych grzyw i nie mogłem oczu oderwać od tego żywiołu. Księżyc pozłacał morze, a że było ono tak ruchome, świetlne refleksy szybko wirowały po czarnej toni. - Skąd tyle huku i kotłowaniny w tej kipieli? - przerwałem milczenie. - Zawsze tak jest. - Ale mam na myśli te drobne fale, które dopiero wybiegają. - Te małe fale - odparła - z pozoru tylko wyglądają niewinnie. Napierają z taką szybkością i siłą, że przewrócą i pochłoną każdego, kto się znajdzie w ich zasięgu. Jest cudownie, prawda? - Przyznaję. Ale wszędzie jest pięknie, jeśli tylko ze mną jesteś. Na zupę rybną musieliśmy trochę poczekać. Pałaszowaliśmy tymczasem świeże bagietki z masłem, popijając zimnym piwem. Jak zawsze siedzieliśmy obok siebie. Gładziłem delikatnie jej prawą dłoń, z której znikło pigmentowe znamię. - Oto zagadka mego życia - zamyśliła się. - Dzwoniłam do lekarza, którego znam od lat. Nie chciał wierzyć, że nie ma już tej plamy. Będzie musiał uwierzyć, ale wytłumaczyć nie potrafi. - Tylko my wiemy, o co chodzi, prawda? - Tylko my - i spojrzała na mnie, a wówczas w jej ogrom nych, brązowych oczach zaiskrzyły się złote punkciki. - Tylko my dwoje. Ucałowałem ją w rękę. - Le chaim - Angela podniosła szklankę. - Le chaim - powtórzyłem. Piwo było mocne, aromatyczne i tak zimne, że aż sprawiało ból zębom. - Jaka to szkoda, często się zastanawiałam, że poznaliśmy się dopiero teraz. Gdyby to się stało przed dziesięciu czy piętnastu laty... - Ba! - Zmieniłam jednak zdanie. Może wówczas, Robercie, nie zakochalibyśmy się w sobie tak mocno? Przed dziesięciu, piętnastu laty nie mieliśmy jeszcze tylu przeżyć i los nas tak ciężko nie doświadczył. Musiałam widocznie iść swoją drogą, błądzić i mieć swoje zmartwienia i kłopoty, z tobą było zresztą podobnie. Lata, kiedy szliśmy własną drogą, byliśmy nieszczęśliwi lub wierzyliśmy w szczęście, by potem stwierdzić, że to pomyłka, dopiero te długie lata uformowały naszą osobowość i przygotowały do wielkiej miłości. Nie sądzisz? - To słuszne, co mówisz, Angelo. Ale moglibyśmy się już w ogóle nie spotkać. Byłem u kresu. - Właśnie to było ów moment - powiedziała. - Bóg tak chciał. Musi istnieć Bóg, nie ten stary człowiek z białą brodą, ale ktoś... Jak myślisz? - Na pewno gdzieś jest i teraz, kiedy odnaleźliśmy się, pokładamy w nim nadzieję, prosimy Go o pomoc, modlimy się. - Do kochanego Boga - dodała w zamyśleniu. - Tak, tak to nazywamy. - Rozmawialiśmy głośno, żeby się słyszeć w nieustannym huku fal. Wreszcie starsza, uśmiechnięta kelnerka podała nam bouillabaise. Zaczął się cały obrządek. Na stół wjechała najpierw waza z rosołem, za nią potężny półmisek z dużym wyborem ryb i stworów morskich, na trzecim talerzu podano langusty, a w koszyczku chrupiące tosty. Angela pouczyła mnie, żebym kromki smarował ciemnozłotym sosem, zwanym la rouille, przypominającym musztardę, który również znalazł się na stole. Później dała mi do zupy małe kawałeczki ryb, na które położyłem tosty. Zaczekałem, aż nasiąkną, ale gdy tylko pierwszy kawałek chleba włożyłem do ust, zabrakło mi powietrza, la rouille okazała się istnym piekłem, ogniem, czegoś równie ostrego nigdy jeszcze nie próbowałem. Sięgnąłem natychmiast po piwo. Pałaszowaliśmy jak prawdziwe żarłoki. Bouillabaise była wspaniała, taksówkarz miał rację. Popatrywałem na Angelę, jak jadła, i na dzikie, smolistosrebrne morze, a huk wody układał mi się w muzykę. - Jeszcze trochę zupy, a może ryb? - zachęcała Angela. - Z przyjemnością - i zachłannie śledziłem, jak napełnia mi talerz. - Co z nogą? - Wszystko w porządku. Rzeczywiście od pewnego czasu nie miałem z nią kłopotu. Około wpół do dziesiątej odjechaliśmy do domu. Angela wyprowadziła samochód na drogę, gdzie jeszcze panował ożywiony ruch. Oślepiały nas reflektory nadjeżdżających z przeciwka, przed nami wolno i ostrożnie jechał citroen. - Ten facet doprowadza mnie do szału - denerwowała się Angela, próżno starając się wyprzedzić marudera. - Słowo daję, pijany, dlatego taki ostrożny. Czekaj, teraz musi się udać. - Szyko wała się do wyprzedzania, ale gdy znaleźliśmy się na tej samej wysokości, citroen nagle przyspieszył. Z przeciwka nadjeżdżał inny samochód, dając znaki światłami. - Do diabła - zaklęła i nacisnęła pedał hamulca. No i wtedy stało się. Mercedesem zarzuciło, potrącił citroena i odbił się w lewo ku morzu. Nie byłem w stanie wykrztusić słowa. Angela rozpaczliwie kręciła kierownicą, ale bez skutku; samochód nie zwalniał. Wóz z naprzeciwka zjechał z pasa i jechał prosto na citroena, który na całe szczęście w ostatniej chwili skręcił, i oba auta minęły się z wyciem klaksonów. Jadący z naprzeciwka samochód znalazł się obok naszego tak blisko, że zobaczyłem w jego wnętrzu zdumione twarze trzech mężczyzn. Mercedes tylko cudem się z nimi nie zderzył, zrobił nagle skręt w lewo, zatrząsł nad chodnikiem i z hukiem stoczył na plażę, a potem w skotłowane fale. Zaczął się zsuwać w głąb. Zorientowałem się nagle, że mogą nas zagarnąć fale. Angela wyłączyła zapłon. Samochodem zaczęło kołysać, woda zalewała go już do połowy i rozbijała się o szyby. - Uciekajmy! - krzyknąłem. - Nie otworzę drzwi! - Angela była nawet dość opanowana. I ja nie radziłem sobie ze swoimi, bo było zbyt duże ciśnienie wody. Z całych sił napierałem na nie i czułem, jak z wysiłku serce podchodzi mi do gardła. Wreszcie pokazała się w nich szpara i woda wdarła się do wozu, ale teraz przynajmniej można je było otworzyć