Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Zgadza się, nie będzie na to żadnych szans. No więc? Czy z Mandragorą, czy bez niego, i tak nie zdołam nic zrobić Ridoutowi. Takim jak on nic nie zagraża na tym świecie. Kolejne podejrzenie stopniowo przeistacza się w pewność, a ona żadnym sposobem nie potrafi jej zdusić w myślach. Gdyby nawet ta świadomość nie paraliżowała ruchów, i tak nie dałaby rady nic zrobić, bo czuje się śmiertelnie zmęczona. Zatem to wszystko na nic? Przybyłaś tu, żeby go zabić, a teraz chcesz się w spokoju przyglądać, jak tonie? Tak... Nie... Sama już nie wiem. Nie rób tego, Grace, proszę. Nie zachowuj się jak ci, których ścigasz, nie upodabniaj się do Ridouta. Jego ludzie zostawili twojego ojca w psiej klatce na pewną śmierć. Nie zostawiaj teraz Mandragory w podobnej sytuacji. Sprowadzisz go tu żywego - odżywają w jej pamięci słowa Cuttera. Ręce i nogi majak z waty. Każda czynność - dźwignięcie się z ławki, dodanie gazu i pchnięcie sterownicy, żeby wykonać kolejny nawrót - zdaje się wysiłkiem ponad siły. W końcu jednak "Anna Magdalena" wchodzi na właściwy kurs, zbliża się do rozbitka, toteż Flint wyciąga ze skrzyni kamizelkę ratunkową i przywiązuje do niej koniec linki. Mandragora jest piętnaście metrów od burty, potem dwanaście, dziesięć. Grace przestawia nieco ster, żeby nie wpłynąć prosto na niego, i próbuje oszacować moment, kiedy powinna przestawić dźwigienkę gazu w położenie neutralne. Wybiera go jednak źle, ponieważ jacht pchany siłą rozpędu mija punkt, w którym powinien się zatrzymać, i gdy Flint z rozmachem rzuca kamizelkę za burtę, ta spada o wiele za blisko, poza zasięgiem Mandragory. Cholera! Pospiesznie dodaje gazu i napiera na sterownicę. Silnik zaczyna wyć na pełnych obrotach. Dziób gwałtownie uderza w falę, aż rozpryski spadają na nią. Słona woda szczypie w oczy, przesłaniając widoczność. Ze złością przeciera twarz dłonią i wprowadza łódź w ciasny skręt, żeby wrócić w pobliże Mandragory. Kiedy jedna część jej świadomości pragnie już teraz zmniejszyć obroty, aby jacht samą siłą rozpędu dopłynął na miejsce, druga mówi ostrzegawczo: Lepiej się pospiesz, dziewczyno, bo to, co unosi się na falach, coraz bardziej przypomina topielca. Zdrowy rozsądek szybko bierze górę - przecież topielcy nie unoszą się na wodzie, najwyżej wypływają po dłuższym czasie. Przestawia silnik na wolne obroty i nie czekając, aż łódź się zatrzyma, wyciąga ze skrzyni następne kamizelki ratunkowe, układając je na ręku niczym wielki pęk żółtych chryzantem, które będzie mogła rzucać w morze po dotarciu do celu. Tyle że nie ma już czego wypatrywać. Mandragory nigdzie nie ma na falach. Grace wdrapuje się na dach kajuty, potem przechodzi na pokład dziobowy, gorączkowo rozglądając się na boki. Na próżno jednak wytęża wzrok. ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY SIÓDMY. Na ołowiano szarym niebie zwiastującym bliski sztorm rozbłyska jaskrawo czerwona gwiazda, płonie przez chwilę jasnym światłem i szerokim łukiem zaczyna spadać do morza, niczym kometa ciągnąc za sobą długi ogon. Raca odpalona z rakietnicy jest nie tylko wezwaniem o pomoc do Gillesa, lecz również widomą oznaką jej porażki. Inspektor czeka na pokładzie kutra patrolowego żandarmerii zachowującego ciszę radiową i pozostającego gdzieś za wschodnim horyzontem, w którego kierunku "Anna Magdalena" płynie, pchana połową mocy doczepnego silnika. Flint siedzi skulona przy sterownicy, ubrana w sztormiak, który znalazła w szafce w głównej kajucie. To sztormiak Mandragory, jej tragicznie zmarłego męża. Gilles na pewno już wie o fiasku akcji, ponieważ dał jej rakietnicę właśnie na wypadek, gdyby sprawy potoczyły się bardzo źle, gdyby Mandragora nie zgodził się poddać i wrócić do portu, zaatakował ją i zmusił do użycia broni, w którą przewidujący inspektor także ją zaopatrzył, choć z wyraźnym ociąganiem. - Proszę, Grace, nie strzelaj do niego, dopóki nie będzie to absolutnie konieczne - powiedział. Cóż, nie było konieczne. Nie musiała strzelać do tonącego człowieka. Sól, którą czuje na wargach, ma gorzki smak porażki. Nie będzie miała żywej przynęty ani na Ridouta, ani na Gróbera. Nie dojdzie do zeznań przed sądem i nie przedstawi żadnych dowodów na poparcie oskarżeń. Doskonale wie, że nic nie zrobi Ridoutowi, bo w tej sytuacji miałaby przeciwko niemu tylko niepotwierdzone i niezarejestrowane zeznania patologicznego kłamcy, teraz w dodatku martwego. Co się zaś tyczy Gróbera, nawet uzasadnione podejrzenia Mandragory, że Karl nie zginął na Korculi, nadal żyje i gdzieś się ukrywa, są dla niej jedynie czymś w rodzaju pyrrusowego zwycięstwa. I tak wcześniej czy później sama odkryłaby prawdę, bo przecież uparła się, żeby w waszyngtońskim laboratorium przeprowadzono analizę porównawczą DNA każdej z ofiar eksplozji w Villa Dora z materiałem genetycznym matki Karla, dostarczonym przez nią w postaci kilku włosów zdjętych ze szczotki w urządzonej przez Ilse świątyni ku czci rodziców. Tak więc nie zasłużyłaś na żadną nagrodę, Grace. Och, daj spokój. Nie będzie kwiatów ani owacji. Przestań! Podrywa się na nogi i zrzuca z siebie sztormiak, jakby w ten sposób chciała symbolicznie uwolnić się od apatii, w którą wpędza ją drugie ja. - Odnajdę cię, Karl - mówi na głos. - Tak, pewnie. Znajduje w sobie dosyć siły, by złożyć uroczystą przysięgę i wykrzyczeć ją na wiatr - przysięgę, że niezależnie od tego, co się stanie i ile ją to będzie kosztowało, w ciągu najbliższych siedmiu miesięcy odnajdzie Karla Gróbera i zmusi go, by zapłacił za wszystkie swoje grzechy