They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Oto jest — oddaję go matce i błagam w waszym interesie zamilczcie, że go macie — do pory. Miałem też jeszcze inny dokument — zeznanie przedśmiertne starego Zielezińskiego — podpisane ostatniej nocy, gdym nad nim czuwał w szpitalu. Dał mi to, błagając, bym ratował córkę. Wydarłem ją z rąk tych łotrów groźbą, że wszystko odkryję. Musieli mi ją dać. No — nie na długo — opętana już przez nich była, stoczona gangreną złota i błota. Wróciła do nich. Teraz jest ich narzędziem na Turana — dla mnie stracona. Ale i ona może być kiedyś odrzucona, gdy stanie się bezużyteczną — pogrążona w hańbie i nędzy. I ten dokument składam w ręce matki dla jej ratunku — gdy pora przyjdzie. Niech mi matka poprzysięgnie — na krzyż Pański — że moje polecenie spełni. Więcej nic nie żądam — i nie stanę nigdy na drodze waszej. Kobieta osunęła się na fotel i patrzała nań z jakimś osłupieniem, i zgrozą. On był bardzo podniecony, jakby w gorączce. — Straszna ta droga wasza, ludzie na wyżynach. Idziecie jak ślepi na wszystko co was otacza, na wszystko co depczecie, miażdżycie, spychacie! Oszaleliście w pogoni za zbytkiem, dobrobytem, rublem, osłupieliście w egoizmie, ogłuchliście na wszystko, na to co wkoło was jęczy, zgrzyta i klnie — ogłuchliście nawet na głos sumienia. To co otworzy wam oczy i uszy, co wróci wam rozum i sumienie — to będzie krew i ogień, i ryk rozpętanych bestii — w które wyście zamienili ludzi. Poznacie ich wtedy, tych wszystkich co wam dają to, coście ukochali — wygodę, dobrobyt, zbytek, złoto, rozpustę, wszystkie rozkosze i ułatwienia cywilizacji. Ani przeczuwacie ile tych milionów będzie i ani w malignie gorączkowej nie widujecie takich istot. Wy miewacie przesyt zbytku i wygód, ale nie myślicie, że może przyjść przesyt trudu tym, którzy życie całe czyszczą wasze klocki, ślepną nad wyrobem waszych koronek, gniją i duszą się po podziemiach i fabrykach, zamierają powoli robiąc wam zwierciadła, i tworząc zbytek — całe życie są niedojedzeni, brudni, niewyspani, i wtedy tylko weseli, gdy nietrzeźwi. Zobaczycie ich kiedyś — wszystkich, gdy i oni oszaleją, i syci tworzenia przyjdą niszczyć. I oto wasza pomyślność, szczęście, sława, świetne położenie. Za to i dlatego matka zdradziła pamięć ojca zmarłego, za to i dlatego odtrąciła matka mnie — na to — poszły pieniądze ojca marzyciela — za to tych dwóch morduje ludzi, za to i dlatego pozbawiono mnie żony — a ją czci i sumienia. — A teraz patrzy matka na mnie jak na szaleńca i słucha jak obłąkanego. Prawda, po co ja wam to mówię! Czas mi odejść. Oto są te dokumenty. Spełni matka — moje polecenie? — Michale, opamiętaj się! Co tobie! — wyjąkała załamując ręce. Nie możesz mi wybaczyć, żem słaba kobieta potrzebowała opieki. Nienawidzisz człowieka, który ci niczym nie zawinił, miał zrazu najlepsze do ciebie chęci. — Dosyć! — przerwał Sulima. — Pytam, czy matka spełni moje polecenie? — Ależ mój drogi, schowam te papiery, jeśli tak chcesz, nikomu o tym nie wspomnę — i mam nadzieję, że sam po nie przyjdziesz, gdy wrócisz do rozsądku. Ale — czy nie może być inaczej — czy ty nie zechcesz wrócić do matki. — Idę do niej! — rzekł, kładąc na stole papiery, a kierując się do drzwi. Tedy zrozumiała, że był zupełnie obłąkany i poczęła trząść się ze zgrozy, i wrażenia, i czuła, że omdlewa. Sulima otworzył sobie sam drzwi na schody — i zszedł na podwórze. W fabryce grał właśnie sygnał skończenia pracy. Stanął za furtą, na ulicy i czekał wyjścia robotników. Po chwili poczęli płynąć obok niego szarą, leniwą falą: mężczyźni, kobiety, wyrostki, dzieci prawie. Zalali ulicę pogwarem, stukiem ociężałych kroków; w świetle latarni mignęli bladością i brzydotą twarzy o rysach tępych lub dzikich. Mijając go rzucali niektórzy spojrzenie obojętne, bezmyślne lub nieufne i rozpełzali się do swych nor mieszkalnych lub szynków. Kobiety były gadatliwsze, głośniejsze, kłóciły się i lżyły lub rzucały cyniczne zaczepki i żarty. Parę młodszych zajrzało mu zuchwale w oczy: — Na kogo to pan czeka? — spytała jedna. — I — po proszonym łazi! — burknęła inna. — Szpicel może. W tej chwili w ulicy rozległ się tupot podków końskich i szmer gumowych kół powozu. — O — stary! — przeszło pomrukiem wśród robotników. Powóz stanął u furty. — Brama! — krzyknął stangret. Sulima zbliżył się spokojnie i otworzył drzwiczki. — Co tam! — rozległ się ostry, rozdrażniony głos i natychmiast, jakby poznawszy go pan Westerman dodał: — To pan? Czym mogę służyć? Gromadka robotników zatrzymała się, gapiąc. Sulima rzekł z cicha, spokojnie, ale z jakąś straszną siłą: — Mam u pana pugilares i dwadzieścia pięć rubli. Proszę o zwrot. — Co — ryknął głucho fabrykant. — Proszę o zwrot i zapowiadam, że jeśli w tej chwili nie otrzymam — będziemy zaraz obaj w cyrkule. Nie radzę czynić skandalu! Westerman spojrzał na gromadkę robotników, na otwierającą się bramę, sekundę się tylko zawahał, sięgnął do kieszeni — podał asygnatę. Nie rzekł słowa, Sulima się usunął, konie wpadły w bramę, wszystko to trwało minutę. Dwóch robotników przyjrzało się uważniej Sulimie. On też podniósł na nich oczy i zdawał się na coś czekać