Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
— Dzidek, biegiem do apteczki po butelkę benzyny! Nie zapomnij o wacie, byle dużo. Przynieś po drodze zapałki z kuchni, śmietniczkę i miotełkę! — krzyżowały się rozkazy szefa operacji. 59 Gdy ojciec miał już wszystko na miejscu, nasączył watę benzyną i kropla po kropli wypełniał otwory po szkodnikach. — Wykurzymy was, dranie — mamrotał, kiedy woń benzyny łechtała nozdrza. Potarł zapałkę o pudełko i w tejże chwili przedmiot maminych zachwytów stanął w płomieniach. — Pali się — zawył stary niczym raniony krokodyl i porwał ze stołu włóczkowy obrus, ślubny prezent. Jego kosztem stłumił płomień, narażając się żonie po raz nie wiadomo już który. Zimą w nie opalanym pokoju — zawsze oszczędzali węgiel i drzewo — zamieszkała myszka wędrowniczka. Weszła do rodziny na tyle, że najspokojniej w świecie opuszczała dziurę w kącie blisko kanapy i spacerowała wzdłuż ścian. Nie wadziła nawet spasionemu kocurowi i dopiero ojciec postanowił przeświecić intruza, ponieważ ogromnie nie znosił nieproszonych gości. Siadywał więc na rogu kanapy, nie dopuszczając nikogo, kto „wierceniem siedzenia" spłoszyłby zwierzynę. Czatował całymi wieczorami z wielką ścierką w jednej i uszatym garnkiem w drugiej ręce. Szmata miała ogłuszyć, rondel nakryć czworonożnego sublokatora. Inną bronią nie śmiał działać. Cierpliwość została wreszcie wynagrodzona: mysz wybiegła nieopatrznie na środek pokoju. Rzucił się stary do przodu w rumorze padających krzeseł. Dopiero jednak jęk bólu rozciągniętego na podłodze ojca postawił dom na nogi i wystraszył myszkę. Biedulka musiała przeżyć wielki wstrząs, bo pokazała się dopiero za tydzień. Akurat tego dnia, kiedy- ojciec zdjął plaster z okaleczonego czoła i przestał patrzeć złym okiem na leniwego kocura, który wplątał go w taką kabałę. Widząc teraz, że ojciec jest zajęty swoimi sprawami i nie ma dla niego czasu, Dzidek wymknął się nie- postrzeżenie na podwórko, gdzie Jędrek i Milka pałętali się niemrawo z kąta w kąt. Wiedział, że im jest jeszcze ciężej. Dotychczas nie mieli znaku życia od ojca, który poszedł na wojnę. Ich matka chodziła, wypytywała się, gdzie tylko mogła, ale bezskutecznie. Wszelki ślad po nim zaginął. Ci, którzy w cywilnych ubraniach przemknęli się do rodzin, nic nie słyszeli o podporuczniku Szeleście. Przypuszczali, że wraz ze sztabem, do którego został wcielony w czasie mobilizacji, mógł przedostać się do Rumunii. Władze niemieckie nie udzielały żadnych informacji, a wszyscy dookoła dziwili się, że mama Jędrka odważyła się do nich pójść. Wprawdzie znała trochę język niemiecki, ale zawsze było to wielkie ryzyko. Z okna parteru wychylił się Bysiek. — Czekajcie na mnie, zaraz wychodzę — zawołał. Widzieli przez szybę, jak na stojąco połykał ostatnie 61 62 kęsy obiadu. Tłusty żarłok ruszał jeszcze szczękami, kiedy do nich wyszedł. — Żebyście wiedzieli, co ja dzisiaj słyszałem od jednego chłopaka ze Zdanowskiej... — Znowu udajesz ważniaka? — Dzidek bardzo nie lubił, kiedy kolega robił tajemnicze miny. Miało mu to dodać powagi i przekonać innych, jaki on ważny. — Albo mówisz, o co chodzi, albo możesz się od razu odczepić! — Skoro wam tak bardzo zależy — Bysiek po swojemu odwracał kota ogonem — to powiem. Jeden chłopak ze Zdanowskiej... — To już wiemy — przerwała mu Milka. — Przestań się wreszcie wygłupiać, bo sobie pójdziemy. — Do ciebie nie mówię, tylko do chłopaków. Otóż ten chłopak widział Jaśka od Pawła, jak taszczył w stronę naszego podwórka wojskowy plecak. Widział na własne oczy, że ze środka sterczała lufa karabinu. — Coś ty, Bysiek! Jakim cudem można zmieścić karabin w plecaku? — powątpiewał Szybki Jędrek. — Przysięgał się, że widział na własne oczy. Nie słyszałeś może, że chłopi obcinają kolby od karabinów i chowają obrzynki po różnych dziurach? To może Jasiek też obciął? — Niech skoczę, po co mu karabin? — Kto może wiedzieć, co mu znowu strzeliło do głowy. Chłopcy, a gdybyśmy tak poszukali, gdzie on to wszystko schował? Dzidek zaprotestował: — Nie wtrącaj się w cudze sprawy! Jeśli nawet przyniósł plecak, to jest jego własnością. A w ten karabin nie wierzę. Bysiek, Szybki i Milka nie dali się jednak przekonać i pozostawiwszy Dzidka samemu sobie, udali się na poszukiwanie Jaśkowej skrytki. Trochę im zazdroszcząc, ale nadal przekonany o słuszności swego postępowania, poszedł Dzidek do królików, które ojciec teraz zaniedbywał. Przyniósł im świeżego mleczu, kilka liści buraczanych i z przyjemnością obserwował żarłoczne kłapouchy. Przy klatce zastał go Jasiek od Pawła. — Cześć! Co tu robisz, mały? Nie masz już nic lepszego do roboty? — Nie. — I minę masz jakąś niewyraźną. Były baty w domu, czy co? — Nie. — Bujać nie musisz. Ja też nieraz biorę w skórę i to nie paskiem na wałku od kanapy. Żebyś wiedział, jaką ciężką rękę ma mój stary. — Jasiek, nie dostałem żadnego łania. — To co cię gryzie? -— Nic mi nie jest. — No, już dobrze