Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
(Starszy Łeśnieszczak miał na imię Jan, o czym nikt nie pamiętał, nazywało się go starszym Leśnieszczakiem i koniec.) — Ja tam taki zawzięty nigdy nie byłem. Sam już nie wiem, czy mnie się taka zawziętość podoba, czy nie podoba. — To i masz teraz; ty przy łopacie, a Henio inżynier — dopowiedziała pani Leśniewska. — Nauka, zawsze powtarzam, pierwsza rzecz. — A czy ja mówię inaczej? W trakcie tych rozważań Piotrek tak manewrował, żeby się znaleźć jak najbliżej Elki. Siedziała na ławeczce ganku, trochę wychylona ku przodowi, szarość wieczoru przygasiła lśnienie jej włosów. — Weź — zaszeptał i położył na jej kolanach kopertę, wyczekawszy' chwili, kiedy nikt nie patrzył w ich stronę. Bez słowa wsunęła kopertę do kieszeni i dalej siedziała wychylona, patrząca przed siebie. Tylko końce rzęs zatrzepotały lekko, ale to było wszystko, myślałby kto, że codziennie dostaje takie listy. Nie wydawała się też ani specjalnie zdziwiona, ani przejęta. Zamienił jeszcze kilka zdań z Leśnieszczakami. Buty są bardzo fajne. I w ogóle przeprasza, że nie przychodził, ale Mucek o mało nie zdechł, teraz już jest dobrze. Nie, nie pogniewał się, żarty to są żarty, no nie? — Jakbyś, Piotrek, do słońca jutro wstał, tobyśmy podskoczyli na ryby/ — Zawołajcie mnie. — Dobra. Z powrotem rower niesie go tą samą drogą, w półmroku drzewa wydają się większe, płoty wyższe, za liśćmi malw tu i ówdzie świecą już jasno okna. 78 — No, kredą w kominie zapisać, że na czas wróciłeś — dziwi się dziadek. Czy Elka już rozwinęła złożoną w dziesięcioro kartkę i przeczytała? Co teraz myśli? A może (aż strach robić takie przypuszczenia) zgubiła list? Wargi nagle zrobiły się suche, Piotrek oblizuje je językiem, głucho, niespokojnie uderzyło serce. — Ładna panienka z tej Leśnieszczanki rośnie. Tylko nie to, nie może rozmawiać z dziadkiem o Elce, o wszystkim może, o tym jednym nie. Trzeba o coś zapytać, zagadać dziadka, odwrócić jego uwagę. — Dziadku.., — No? — Czemu pan Leśniewski nie lubi ojca? — Twój tata też za Leśniewskim nie przepada. — Po twarzy dziadka przesuwa się ledwie dostrzegalny uśmiech. — Dawne dzieje, wnuczku, bardzo dawne dzieje. — Ale czemu? — Życie im się inaczej ułożyło. Mógłby twój ojciec, jak Leśniewski, łopatą machać, mógłby Leśniewski, jak twój tata, przy papierach w biurze siedzieć. Jeden w prawo poszedł, drugi w lewo. — Ja wiem, że ojciec kiedyś uciekł od babci i od ciebie. — Można i tak powiedzieć. — Brwi dziadka zbiegają się nad oczami. — Od Leśniewskiego wiesz o tym uciekaniu? Sam Heniowi radziłem, żeby w świecie czegoś poszukał, skoro mu w domu za ciasno. Myśmy z babcią chcieli, żeby fach w ręku raiał, uczyć mógłby się później, na wieczorówce albo jak, ale on inaczej rozporządził i jego prawo było, życie każdy ma własne i postanawia z nim, jak mu wola. — I przez tę naukę pan Leśniewski tak ojca nie lubi? — Pewno i przez nią, ale głównie przez coś innego. — W spłowiałych źrenicach zapala się iskierka kpiny. — Oni się do jednej panny mieli. — Kto? — Twój ojciec i Leśniewski. — Jak to? — Zwyczajnie. Już myślałem, że Henio górą, a tu Leśniewski 79 z Zosią na zapowiedzi dał. Mało brakowało, Pietruś, a twoją mamą byłaby pani Leśniewska. Z wrażenia Piotrek rozlał mleko, pociekło po deskach stołu, spłynęło na malowaną podłogę. — Ale niezdara z ciebie. Wytrzyj, bo się po całym domu rozniesie. W swoim kącie Mucek dźwiga się lekko, popiskuje, uderza ogonem o podłogę. — Ani chybi pani Michalina do nas idzie. Z zapachu maciejki i wieczornych ciemności rzeczywiście wychodzi pani Michalina. — Rąk, nóg nie czuję — skarży się dziadkowi. — Kamiński zachorował i sama musiałam kosze z warzywem na ciężarówkę ładować. Już nie dla mnie taka robota. — Pani siada, pani Michasiu. Herbaty naleję. Pani Michalina bezszelestnie miesza brązowy płyn w szklance. Dziadek wynosi słoik konfitur, w przezroczystym, rubinowym syropie leżą krwawe, spęczniałe sokiem wiśnie. — To zeszłoroczne. Pani smażenia. Piotrek także dostaje spodeczek konfitury. Wyławia łyżeczką wiśnie. — Po co się pani tak męczy, pani Michasiu? Potrzebny pani ten handel jak psu piąta noga. — Muckowi, panie Józiu, teraz piąta by się przydała, kiedy czwarta złamana. — Popijając konfitury herbatą, pani Michalina błądzi wzrokiem po pokoju. — Zaraz się za porządki wezmę, takie męskie gospodarowanie to istny śmiech. — Dzisiaj nie pozwolę. — Dużo ja się będę o pańskie pozwolenie pytała, panie Józiu. ' — A trzeba się pytać, trzeba — sroży się dziadek. Potem śmieją się oboje. — No, to jak będzie z tym handlowaniem, pani Michasiu? — Bo to pan nie wie, panie Józefie? Za coś się musiałam złapać, kiedy nieboszczyka pochowałam, i tak już zostało. Po ludziach się przelecę, od tego marchwi, od tego kapusty, od innego jabłek, czereśni, truskawek kupię, jak tam wypadnie» Na bazarze mnie znają, co zawiozę, to i sprzedam. — Po chwili namysłu pani Michalina dodaje: — Ja się przyzwyczaiłam swój 80 grosz mieć, do dzieci ręki nie będę wyciągała. Jak trzeba, to i im pomogę. — Ano, pani racja. Tylko zdrowia szkoda. — A komu ono, to moje zdrowie, potrzebne? Nawet Piotrkowa łyżeczka przestała skrzypieć. «— Mnie. — Co też pan, panie Józefie? — Tak sobie umyśliłem, że jak się pani zgodzi, to się pobierzemy. Policzki pani Michaliny zalał rumieniec, nie wiadomo czemu, nagle stała się dużo młodsza, prawie zupełnie młoda. I dziadek także wyprostował się, zapiął marynarkę na wszystkie guziki, poprawił kołnierzyk. — Co też pan, panie Józefie, przy wnuku żarty sobie ze mnie stroi? — Żadne żarty, szczerą prawdę mówię. A Piotrusia już o zgodę pytałem. — Ale Heniek? I Eugeniusz? — Im do mojego życia nie ciekawość. Sam sprawę rozważyłem i wychodzi, że tak będzie dobrze. Powie pani: tak, jutro metryki do gminy zawiozę. Na co czekać? — Ano, nie bardzo mamy na co