Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Kropiwnicki. Powiedział, że generał Storożenko oświadczył mu, że dla mnie nie ma innego ratunku, jak tylko prosić komisję, żeby przyjęła prośbę moją o przyjęcie mnie na służbę do wojska. Dowiódłbym tym sposobem, że żałuję swego postępku. Bolesna dla mnie była ta propozycja. Odpowiedziałem więc, że do wojska wcale nie mam ochoty i nic też nie popełniłem takiego, za co miałbym być tak okrutnie ukarany. Jeżeli chciałem podróżować kosztem rządu austriackiego, to za to już jestem okropnie ukarany. Pan Kropiwnicki był niezadowolony z mojej odpowiedzi, powiedział mi: „Kiedy dobrych rad nie słuchasz, rób, jak ci się podoba". Więcej nie miałem już żadnych odwiedzin, później dowiedziałem się, że moją biedną matkę długo zwodzono, łudząc obietnicami widzenia się ze mną, w końcu wyłajano bezbożnie, dodając, że wychowała dwóch synów łotrów, a na koniec kazano wyjechać z Warszawy. Siostrę Zofię, która bawiła dla kuracji jakiś czas w Warszawie, także zbywano obietnicami, w końcu impertynencjami. W październiku wezwany byłem do generała Borusznikowa, komendanta Cytadeli. Gdym przybył, generał winszował mi wolności, kazał pójść do placmajora, obrachówać się z odebranych pieniędzy. Dziwił mnie konwój tak mocny, tj. żandarm i dwóch żołnierzy z karabinami. Zdawało mi się zbytecznym z taką ostrożnością kogoś na wolność wyprowadzać. Z placmajorem obrachunek był krótki, ten oświadczył mi, że mam się udać do Ratusza, skąd mam być uwolniony. Byłem bardzo osłabiony i pieszo do Ratusza nie zaszedłbym, na moją prośbę sprowadzono dorożkę. Do dorożki wsiadł ze mną żandarm, a jednego żołnierza pomieścił za dorożką. Zabawna była karykatura wyprawy na wolność. Po przybyciu do Ratusza przyprowadzony zostałem do policmajstra Storożenki, gdzie odczytano mi dekret ks. Paskiewicza, że za tajne przejście granicy i związek z wychodźcami skazany jestem w sołdaty na Kaukaz z wysługą. Wtedy dopiero zmiarkowałem, jaką mnie wolnością obdarzają. Więzienie chwilowe zamienili na nieograniczoną niewolę. Smutny koniec po tylu okropnych cierpieniach, ale cóż było robić, trzeba było ulec okrutnej przemocy. Zaprowadzono mnie do komisji poboru wojskowego dla zmierzenia i sformułowania stanu służby. Jakiś doktor (podobno Szturmer) z szyderstwem po rusku mówił: „Dwie nogi, dwie ręce, dwa oczy, nos, uszy, głowa, chorosz sołdat budet". Stan służby sformułowano i odesłano mnie do więzienia na Ratuszu. Tu odwiedziło mnie kilku dawnych znajomych. Między nimi był Arent z Konstantym Arkuszewskim, który chciał mi dać jakieś wsparcie, ale ja spodziewając się coś otrzymać od krewnych na drogę, nie przyjąłem nic, poprosiłem, aby wspomógł towarzysza mej niedoli, niejakiego Bbnawenturę Kozłowskiego z Krakowa, aresztowanego za wiefsze, który nikogo znajomego w Warszawie nie miał i pieszo miał być wysłany do Krakowa. Aniela Lange, siostra moja cioteczna, odwiedzając mnie dała mi 80 złotych polskich, nazbieranych między krewnymi i znajomymi, i to był jedyny fundusz na drogę na Kaukaz. Wreszcie któregoś dnia znowuż zaprowadzono mnie do Cytadeli i osadzono w dziedzińcu tymże samym, gdzie dawniej były koszary, przeznaczone dla rekrutów. Stąd dnia 18 listopada 1838 roku wyprawiono nas na Pragę, a stamtąd w ubiorze żołnierskim, w towarzystwie kilku rekrutów i kilku zbiegów i zbrodniarzy, wysłano nas pieszo ku Brześciowi Litewskiemu. V Droga na Kaukaz Co się wówczas działo we mnie, jakie czułem ściśnięcie serca, jakie tęskne i rozpaczliwe myśli mnie ogarniały, ten tylko jest w stanie dokładnie pojąć, kto sam czegoś podobnego doświadczył. Krewni opuścili mnie w chwili najgodniejszej współczucia i pocieszenia, spodziewałem się od nich więcej serca. Wtedy to najbardziej potrzebowałem choć jednego serca, czującego mą niedolę,- które przyjęłoby łzę uronioną nad okropnym losem. Nie było nikogo! Trzeba było przywołać na pomoc całą moc duszy, żeby nie upaść pod brzemieniem nieszczęścia, żeby objawami słabości nie ucieszyć naigrawającego się wroga, trzeba było w milczeniu połknąć łzę, doświadczając zupełnej goryczy życia