They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Jest to najnaturalniejsza rzecz na świecie. Jeśli we Włoszech jeszcze się o tym dyskutuje, to znaczy, że zaledwie ocieramy się o świat europejski. Chciałbym tylko zauważyć, że — ponieważ każdy obywatel ma prawo przekazać osiem tysiącznych swoich podatków na wyznanie religijne wystarczająco reprezentowane w kraju (ja przekazuję na waldensów, ponieważ wydają mi się sympatyczni, a nie ze względów wyznaniowych), więc gdy tylko włoscy muzułmanie osiągną wystarczającą liczebność, pojawią się z zeznaniach podatkowych. Nie będąc muzułmaninem, podczas moich podróży wchodziłem do meczetów tylko wtedy, kiedy byłem w mokasynach — jeśli miałem buty sznurowane, starałem się tego unikać. Gdyby jednak muzułmanin przyszedł do mojego domu, aby zakazać mi picia wyrafinowanych słodów z Highlands, za ucho odprowadziłbym go do drzwi. Uważam za słuszne, żeby chrześcijanie modlili się, by świat nie stał się muzułmański, i vice versa. Ale zgadzam się z tymi, którzy oponowali, twierdząc, że przewodnicząca Izby może klęczeć w tej sprawie przy własnym łóżku, jednak powinna unikać robienia tego publicznie, ponieważ są obywatele włoscy, którzy wybrali islam, a nie patrzyłbym życzliwie, jak przewodniczący Izby modli się publicznie, żeby we Włoszech nie było badaczy semiotyki grających na flecie prostym oraz brodaczy o imieniu Umberto, ponieważ poczułbym się niesłusznie dyskryminowany. Powiedziawszy to dla objaśnienia spraw tego dziwnego kraju, próbuję znaleźć się w skórze Jana Pawła II, który, biedaczek, zrobił wszystko co mógł: skomentował przychylnie otwarcie meczetu w Rzymie i poprosił, aby zastosowano par condicio (on również; ależ to teraz modne), to znaczy, żeby otwarto kościoły katolickie w tych krajach muzułmańskich, w których fundamentaliści próbują temu przeszkodzić. Ostatnie wydarzenia udowodniły, że nawet my, naród zachodni, chrześcijański i demokratyczny (choć już nie chrześcijańsko— demokratyczny), jeśli chodzi o fundamenta—listów, nie możemy nikomu udzielać lekcji. Weź to pod uwagę, Janie Pawle. Papież musi mieć się na baczności przed wiernymi, nie przed niewiernymi. Jednak mnie problemem nie wydaje się meczet, ani nawet zasada par condicio, która robi wrażenie sensownej. Chciałbym, aby papież zajął stanowisko w sprawie Rushdiego, więcej, chciałbym, żeby zajęli je też różni przywódcy państw zachodnich. To, że muzułmanin czy adwentysta dnia siódmego mogą modlić się swobodnie w kościele, jaki im się podoba, wydaje mi się czymś, co w cywilizowanym kraju nie powinno nawet zajmować kolumny w gazecie. To, że w obcym i barbarzyńskim kraju może zostać wydany wyrok śmierci, wydaje mi się jedną z tych rzeczy, które — obtorto collo — trzeba zaakceptować. Ale gdyby barbarzyński kraj, taki jak stan Nowy Jork, skazał na śmierć osobę mieszkającą w Rzymie i wysłał do tego miasta swojego nikczemnego kata, żeby wykonywał tam swój nikczemny fach na przekór prawu państwa włoskiego (bardzo cywilizowanego), domagałbym się co najmniej zerwania stosunków dyplomatycznych. I w istocie, ci w Stanie Nowy Jork są barbarzyńcami, ale nie do tego stopnia. Gdyby chcieli zabić (zgodnie z ich barbarzyńskimi obyczajami) kogoś, kto mieszka we Włoszech, zażądaliby przynajmniej ekstradycji. W przypadku Rushdiego natomiast barbarzyńskie państwo, które skazało na śmierć kogoś, kto pogwałcił prawo lokalne, domaga się, żeby wyrok wykonany został również na obcym terytorium. Ten sposób postępowania wydaje mi się tak barbarzyński, że na ten temat chciałbym usłyszeć opinię nie tylko przywódców państw zachodnich, ale także papieża. Pamiętam, że w poprzednich wiekach kraje muzułmańskie należały do najbardziej tolerancyjnych. Za rozsądną opłatą można było być żydami albo chrześcijanami. Ale jeśli teraz kraj muzułmański zachowuje się w sposób niedopuszczalny w sensie międzynarodowym, należy pokazać pazury. Meczet w Rzymie, obowiązkowo. Wzywam posłankę Pivetti nie do tego, żeby odmawiała różaniec w intencji zażegnania groźby islamu (który dotyczy tylko skromnego procentu wolnych obywateli włoskich), ale aby na jedną z imprez kulturalnych w Montecitorio zaprosiła Salmana Rushdiego. Wtedy zobaczymy, jak zachowa się państwo włoskie. A, czcigodna przewodnicząco Izby, jeśli podczas tej wizyty zabiją pani Rushdiego, to już pani broszka. I nasza. lipiec 1995 CZARODZIEJE, NARKOMANI, WIDEOPISARZE, GOLEMY, AUTOMATY I DZIENNIKARZE Osobiste komputery oraz programy wideopisania są w obiegu od początku lat 80. Po piętnastu latach z wideopisania korzysta zapewne duża liczba osób, ale bez pudła można stwierdzić, że na pewno nie większość. Używają komputera urzędnicy i sekretarze, pisarze, uczeni i dziennikarze, a także niektórzy studenci w tych szkołach, do których je zakupiono — jednak, oczywiście, tych, którzy go nie używają, jest więcej. A pośród nich znajdują się również osoby o różnorodnych talentach, które wolą pisać piórem albo na maszynie — z lenistwa, dla zasady, dla przyjemności albo z nieufności. Dla bardzo wielu zatem komputer pozostaje tajemniczym przyrządem, o którym dowiadują się za pośrednictwem legend. Znajdujemy się mniej więcej w sytuacji pewnych archaicznych społeczeństw, gdzie większość była analfabetami i patrzyła z podziwem i podejrzliwością na tych, którzy kładli przed sobą niezwykły przedmiot zwany książką albo papirusem i czerpali zeń tajemne informacje albo sporządzali dziwne znaki na pergaminie, aby porozumiewać się na odległość z innymi adeptami tej sztuki. Nie zapominajmy, że jednym z powodów ludowego antysemityzmu była nieufność warstw chłopskich wobec społeczności, w której każdy od dzieciństwa był obeznany z książką (gdzie pojawiały się czarnoksięskie znaki). To zatem dość naturalne, że komputer wymieniany jest właśnie w czarnoksięskim kontekście w różnych ankietach i wywiadach, gdzie jawi się jako Golem obdarzony niewytłumaczalnymi możliwościami. Najdziwniejsze, że piszą te artykuły i zadają te pytania dziennikarze, którzy już (w ogromnej większości) piszą na komputerze, do czego zmusza ich praca redakcyjna. To prawda, że dobry dziennikarz, podchodząc do jakiegoś problemu, nie powinien stawiać się w pozycji kogoś, kto wszystko już o tym wie, ale tego, kto nie wie nic, zadając pytania, które zadawałby sobie najbardziej nie przygotowany czytelnik. Inaczej nie pisywałby do gazety, tylko do naukowego czasopisma przeznaczonego dla specjalistów. Jednak postawienie się w roli najmniej doświadczonego może oznaczać dwie rzeczy: należy albo wyjść od jego domniemanej niewiedzy, aby go oświecić, lub też pocieszyć go W jego niewiedzy