They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

A Greg? Parę miesięcy temu - tak, ale teraz wydawało się, że stoi po stronie Paula, gotów zaryzykować wszystko dla prezentacji nanotech na Księżycu. Joanna policzyła głosy zarządu. Jeśli ja wystąpię z propozycją, plan redukcji przejdzie, uświadomiła sobie. A przy okazji złamie serce Paulowi i zniszczy nasze małżeństwo. Ale uratuje Masterson Aerospace Corporation. Mare Nubium Ta cholerna kostka naprawdę boli. Paul kuśtykał, próbując nadrobić czas stracony przez zboczenie z kursu. Jak dreptanie w zakichanym kieracie, burczał w myślach. Idziesz i idziesz, ale nigdzie nie dochodzisz. Dlatego nie lubił gimnastyki ani sprzętu do ćwiczeń, już od samego początku, kiedy zaczął pracę w starej stacji kosmicznej, gdzie z uwagi na brak ciążenia ćwiczenia były codziennym obowiązkiem. Uprawiam gimnastykę łóżkową, chełpił się, to wystarczy. Seks jest naturalnym sposobem na utrzymanie serca w dobrej kondycji. Dobrze robi całemu organizmowi. Tak. Sapał, i był to zły znak. Wyczerpanie. Jak długo tu jestem? W marszu podniósł lewą rękę, lecz oczy miał zmęczone, a wizjer nadal zasmarowany. Cyfry rozmywały się na wyświetlaczu zegarka. Dość długo, powiedział do siebie. Zbyt długo. Jedna stopa przed drugą. Ta kostka naprawdę daje mi popalić. Nie może być złamana, nie mógłbym się na niej wesprzeć. Może odprysk kości. Najpewniej zwichnięcie. Ale zwichnięcie nie powinno tak boleć, prawda? Ból ma jedną zaletę: przestałem narzekać na otartą piętę. Wspomniał dziadkowe remedium na ból: „Upuść sobie kowadło na nogę.” Jest naprawdę gorąco. Układ chłodzenia skafandra musi się sypać. Czuję się tak, jakbym wlókł dupę przez Saharę. Gorzej. Tam przynajmniej jest czym oddychać. Strach wstrząsnął nim jak uderzenie prądem. Ile tlenu mi zostało? Ile mam czasu? Kaszlnął. Gardło miał suche i szorstkie jak papier ścierny. Zabrakło wody. Tlen się kończył. Skafander wypełniał się dwutlenkiem węgla. Uduszę się własnymi wyziewami. Nie zatrzymuj się! - wrzasnął na siebie. Dopóki idziesz, masz szansę. Zbliżasz się do tyma. Musi być gdzieś w pobliżu. Idź dalej. Jedyną dobrą rzeczą było ćwierkanie sygnału GPS w słuchawkach. Prowadź mnie, hałaśliwy ptaszku, modlił się w duchu. Mów do mnie, ty kupo germanu. Śpiewaj mi piosenkę. Znów zakaszlał. Robi się coraz cieplej. Nie ma wody. Potknął się o kamień i runął na twarz. Długie lata treningu i doświadczenia nie poszły na marne: wysunął ręce, zgiął je w łokciach, gdy dotknęły pylistego gruntu i odepchnął się do pozycji stojącej. I zobaczył, przez zaparowany i zapylony wizjer, jedno czerwone światło płonące tuż nad ostrą linią horyzontu. To miraż, powiedział sobie. Chcesz je zobaczyć, więc zakichany mózg maluje ci głupie obrazki. Potem pomyślał, że na Księżycu nie ma miraży. Przynajmniej ja nic o nich nie słyszałem. Mrugając, wpatrywał się w czerwoną latarnię. Takie światła paliły się na czubkach masztów antenowych tymów. - To tym! - zawołał chrapliwie i zaniósł się suchym kaszlem. Usłyszał obłąkańczy chichot. Jeśli teraz skończy mu się tlen, to będzie najzabawniejsza rzecz na świecie. Najzabawniejsza rzecz na dwóch światach. Rany boskie, można umrzeć ze śmiechu. Savannah Sięgając myślą wstecz, Joanna zrozumiała, że decyzja Paula była nieunikniona. Postanowił lecieć na Księżyc, by osobiście nadzorować próbę nanotech i nic nie mogło go nakłonić do zmiany zdania. - Nie musisz tam być osobiście - powtarzała mu na okrągło. - Ale chcę - odpowiadał Paul. Joanna wypróbowała każdą taktykę. - Jesteś zbyt cenny dla korporacji, by rzucać wszystko i lecieć na Księżyc tylko po to, by obejrzeć prezentację. Paul uśmiechnął się szeroko. - Nie ma obawy, szanowna pani przewodnicząca. Jestem wysoko ubezpieczony. Finanse korporacji nie ucierpią, jeśli coś mi się stanie. - Ale co ze mną? Co z naszym dzieckiem? Ten argument dał mu do myślenia, ale po chwili powiedział: - Robię to właśnie dla dziecka. Nie rozumiesz? Chcę, żeby ta prezentacja zakończyła się powodzeniem. Musi się udać! Od niej zależy przyszłość całej korporacji. - Uda się albo nie, niezależnie od twojej obecności - upierała się Joanna. - Może. - Masz kompleks Boga! - rzuciła oskarżycielskim tonem. Poważnie pokręcił głową. - Jeśli nie polecę, a coś się spieprzy, nigdy sobie nie daruję, że nie kiwnąłem palcem, by temu zapobiec. - Kompleks Boga, nie ulega wątpliwości. - Doświadczenie szefa - odpalił Paul. - Załoga zawsze lepiej się stara, gdy kapitan jest na mostku. Nie wiesz? - Rozdęte męskie ego. Ponieważ stosunki między Paulem i Gregiem układały się tak dobrze, Joanna zwróciła się po wsparcie do syna. Ku jej zdumieniu Greg przyznał rację Paulowi. - Sądzę, że powinien tam być. To decydujący eksperyment i należy zrobić wszystko, żeby nic nie zakłóciło przebiegu. Jego nowa profesjonalna postawa zaskoczyła ją i uradowała - pomijając fakt, że w tej sprawie zajmował przeciwne stanowisko. Pewnego wieczora przy kolacji w domu Paul zaproponował, żeby Greg udał się z nim do Bazy Księżycowej. - Nigdy tam nie byłeś. Powinieneś ją zobaczyć. - Miałbym lecieć z tobą? - zapytał Greg. Był równie zaskoczony jak Joanna. - Pewnie - odparł Paul. - Czemu nie? - Nie! - sprzeciwiła się kategorycznie. Paul żył przygotowaniami do nadchodzącej wyprawy do Bazy Księżycowej