Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Na pewno sam diabeł pytał ich o drogę. Powóz zniknął w lesie. Kopali dalej. Pod kilofami zazgrzytało żelazo. Pewnie skrzynia ze złotem! Niedługo potem skrzeczońskim poszukiwaczom skarbów pokazał się garbaty człowieczek pchający przed sobą taczki. Taczki te były tak samo dziwaczne jak konie, które co dopiero tędy przejechały. Miały bowiem tylko pół kółka. Garbus jechał powoli, bo co pół kroku musiał się zatrzymać, żeby kółko nastawić na okrągłą połowę. Kiedy dojechał do samych kopaczy, wyprostował się, rękawem otarł spocone czoło i zapytał naiwnie: — Za jak długo dopędzę tego pana, co tu przed chwilą przejeżdżał? Kanię to głupie pytanie tak rozsierdziło, że zapomniał o przestrodze starej wiedźmy i krzyknął na całe gardło: — Z takimi taczkami ani do śmierci, ty pokrako! Natychmiast się spostrzegł, ale było już za późno. Skarb zapadł się z wielkim hukiem jeszcze głębiej w ziemię. W tej samej chwili zerwała się taka straszna wichura, że jak suche liście porwała łakomczuchów i po- 113 niosła ich stamtąd daleko, każdego w inną stronę. Po kilku minutach wszystko ucichło. Stania opadł w Lutyni, Kania w Boguminie, a Benda w Dziećmorowicach. Skarbu nie zdobyli. Odtąd nikt już nie wybrał się poń do Borku, więc tam pewnie leży nadal i czeka na nowych śmiałków. ii tai O SKARBACH W OSTRAWSKIM ZAMKU W podziemiach ostrawskiego zamku mieszkał kiedyś czerwony ludzik, który strzegł nagromadzonych tam skarbów. Pewnego razu na podwórzu zamkowym bawiła się gromadka dzieci. Biegały i bawiły się w chowanego. Naraz jeden z chłopców, dla psoty widocznie, zerwał drugiemu czapkę z głowy i wrzucił do piwnicznego okna. Poszkodowany rozpłakał się głośno. Obawiał się wracać do domu bez czapki. Matka skarciłaby go na pewno. Chłopak przykucnął więc koło okienka i narzekał. Nagle, zaglądając do lochu, zobaczył w mroku małego czerwonego ludzika, który odezwał się zachrypłym głosem: — Nie becz, mały, zaraz ci twą czapkę wyrzucę! Przed zapłakanym chłopcem pacnęła o ziemię jego czapka. Ojojoj! Nie do wiary! W czapce znajdowała się garść dźwięczących złotych monet. Chłopak przez chwilę nie mógł się ocknąć z ogromnego osłupienia. Potem grzecznie podziękował za otrzymany podarunek i pędem pobiegł do domu. A ten łobuz, co krzywdę tamtemu pierwszemu wyrządził, podszedł ostrożnie do okienka, wrzucił swą czapkę do lochu i jął lamentować: — Ojojoj! Moja czapka, moja czapka! I znowu z podziemi odezwał się tamten zachrypły głos: — Nie becz, mały, zaraz ci twą czapkę wyrzucę! 114 s vii. I przed udającym płacz chłopcem pacnęła o ziemię napełniona czymś jego czapka. Łobuz rzucił się do niej, ale zamiast złotych pieniędzy znalazł tylko szare kamyki. * * * Dawno temu w opustoszałym zamku mieszkał stary sługa. Żył tutaj samotnie, z dala od ludzi. Pewnego razu odwiedziła starca jego wnuczka, mieszkająca ze swymi rodzicami gdzieś poza zamkiem. Starzec opowiadał jej o starodawnych czasach, o dzielnych rycerzach, o zaciętych walkach i bogatych skarbach, które znajdują się w podziemiach zamkowych. Dziewczynka zapragnęła zobaczyć te skarby. Starzec zapalił pochodnię, zabrał pęk dużych kluczy i zaprowadził swą wnuczkę do podziemnych lochów. Tam, w krużgankach wykutych w skale, stały duże skrzynie pełne złotych dukatów i srebrnych talarów. — Oto jest skarbiec zamku! — rzekł starzec. — Nikomu jednak nie wolno stąd zabrać ani jednego pieniążka. Takiemu śmiałkowi rycerz strzegący tych skarbów odciąłby swym mieczem rękę. Teraz dopiero dziewczynka zobaczyła stojącego w półmroku rycerza, zakutego w żelazną zbroję i wspartego na olbrzymim mieczu. Stary sługa nabrał z jednej skrzyni garść złotych monet, pokazał je swej wnuczce, zadzwonił nimi w dłoniach i znów położył je z powrotem. Oczarowana wnuczka z bijącym sercem wyszła z podziemi. Czy jeszcze później znalazł się jakiś śmiałek, który zapragnąłby zobaczyć skarbiec ostrawskiego zamku, nie wiadomo. 115 O ZAKOPANYCH PIENIĄDZACH POD STOŻKIEM Pewien gazda spod Stożka orał raz dwoma wołami pole. Kiedy tak orał, woły naraz stanęły i nie mogły w żaden sposób ruszyć z miejsca. Nie pomogło popędzanie wołów batem, więc zaklął głośno